Denver Nuggets wygrali drugą potyczkę z Boston Celtics w tym sezonie, co w połączeniu z wygraną Washington Wizards po dogrywce w Sacramento spowodowało, że ekipa ze stolicy Stanów Zjednoczonych wskoczyła na drugie miejsce w konferencji wschodniej, spychając na pozycję numer trzy podopiecznych Brada Stevensa. Celtowie nie potrafili więc niestety wykorzystać wiatru, który złapali w żagle po wygranej w Oakland. Nikola Jokić wygrał ostatecznie z grypą i pojawił się na parkiecie od pierwszej minuty spotkania, a Nuggets już w pierwszej kwarcie pokazali znakomity ofensywnie basket i ani przez moment nie stracili prowadzenia, wygrywając ostatecznie 119-99. Najwięcej oczek dla Bostończyków zdobył Isaiah Thomas.
Wilson Chandler zdobył 14 punktów w pierwszej kwarcie, Nuggets byli on fire, a Nikola Jokić znakomicie podawał do ścinających kolegów i to gospodarze prowadzili po 12 minutach 35-25, by chwilę potem wyjść na 20-punktowe nawet prowadzenie. Celtowie pozwoli rywalom na zdobycie 65 punktów do przerwy, a sami nie potrafili wykorzystać faktu, że mierzyli się z jednym z najsłabiej broniących zespołów w lidze. Powtórka z rozrywki, ale Nuggets tym razem nie potrzebowali wcale, aby Mudiay na chwilę zmienił się w Jordana.
W drugiej połowie dwukrotnie Celtom udawało się zmniejszyć straty do ośmiu punktów, natomiast zabrakło takiego zrywu, dzięki któremu mogliby nawiązać znacznie bliższy kontakt z drużyną gospodarzy. Przed ostatnią kwartą to wciąż Nuggets prowadzili 14 punktami i tylko kolejne dobre minuty Jaylena Browna (14 punktów) umiliły czas znów bardzo tłumnie zebranym w Pepsi Center kibicom Celtics, bo ekipa z Denver spokojnie domknęła spotkanie i wygrała także ostatnią kwartę, powiększając ostatecznie przewagę do 20 oczek.
Czas na oceny:
- Jaylen Brown (14 punktów, 5/8 FG): 4+
Jaylen Brown umila nam wszystkim te mecze Celtów, które niekoniecznie idą po myśli bostońskiej drużyny – rookie od tygodni wygląda już tak, jakby doskonale wiedział, że w NBA jest jego miejsce i takimi meczami jak przeciwko Nuggets to potwierdza: 14 punktów, 5/8 z gry, dwie trafione trójki i bardzo mało błędów.
- Isaiah Thomas (21 punktów, 7/14 FG, 5 asyst): 4
Nie wszedł w tym meczu w swój rytm, choć trafił połowę swoich rzutów, miał ostatecznie 21 punktów i kilka fajnych podań, natomiast liczyliśmy chyba na nieco więcej, szczególnie w czwartej kwarcie, gdzie tym razem go jednak prawie nie było, a co za tym idzie nie było też jakichś wielkich prób odrobienia strat przez Celtów.
- Al Horford (15 punktów, 7/11 FG, 5 zbiórek): 4
Czwórka także dla Horforda, który trafił siedem z 11 swoich prób, dołożył też pięć zbiórek i dwie asysty, a więc zaliczył po prostu solidne spotkanie, choć miał też najgorszy +/- spośród starterów, bo z nim na parkiecie Celtowie byli aż -17. I tak był jednak najlepszym wysokim Celtics, bo Kelly Olynyk został chyba w Oracle Arena.
- Avery Bradley (16 punktów, 6/14 FG, 4/8 3PT, 3 przechwyty): 4-
16 punktów z 14 rzutów nie wygląda zbyt dobrze, bo Bradley cały czas ma problemy ze skutecznością, natomiast 4/8 zza łuku to już dobry sygnał i miejmy nadzieję, że Avery wróci do bycia taką pewną opcją w ofensywie Celtics.
- Marcus Smart (13 punktów, 4/14 FG, 7 zbiórek): 3+
Smart był nawet mniej skuteczny niż Bradley, bo spudłował aż 10 ze swoich 14 prób, forsując zbyt dużo przy wejściach pod kosz (a sędziowie zdają się nie chcieć używać gwizdka w tych sytuacjach), ale miał też kilka świetnych akcji, pokazując np. to, jak silnym zawodnikiem jest, choćby przy tych ofensywnych zbiórkach.
Zapomnieć o tym meczu jak najszybciej, bo Celtics wracają z Zachodu z bilansem 2-3 i przegranymi w Phoenix oraz Denver. Gra nie wygląda zbyt dobrze, jest wiele do poprawy na 16 spotkań przed końcem sezonu regularnego, ale teraz przed Celtami już znacznie łatwiejszy terminarz i trzeba tylko trzymać kciuki za to, aby drużyna stanęła na wysokości zadania. Kolejne starcie już w niedzielę, wyjątkowo o 20:30 czasu polskiego, bo w USA przestawiają zegarki i dopóki my nie zrobimy tego samego to mecze zaczynać się będą o godzinę wcześniej.