Boston Celtics z dużą łatwością pokonali Los Angeles Lakers w pojedynku odwiecznych rywali, prowadząc w tym meczu różnicą nawet 31 punktów. Gospodarze ani przez chwilę nie stanowili zagrożenia dla Bostończyków, którzy odnieśli tym samym 40. w sezonie zwycięstwo. Aż sześciu zawodników Celtics miało w tym meczu 13 lub więcej oczek, a Jaylen Brown pokonał Brandona Ingrama w pojedynku #3 z #2 ubiegłorocznego draftu. To nawet nie tyle, co pokonał, bo po prostu zagrał o niebo lepiej i był przy tym nie tylko efektywny, ale też bardzo efektowny, fruwając nad koszami w Staples Center. Bostończycy rozpoczęli więc 5-meczowy trip po Zachodzie od bardzo dobrego występu i oby na tej fali pozostali także w kolejnych dniach.
Los Angeles Lakers to po prostu już nie ta sama liga co Boston Celtics. Za kilka lat? Być może, natomiast nie ma wątpliwości, co do tego, że i w Bostonie mają bardzo fajną młodzież, co udowodnił m.in. Jaylen Brown. Celtowie już do przerwy prowadzili zresztą 70-45, zdobywając najwięcej punktów po 24 minutach w tym sezonie i pierwszy raz od 1976 roku mieli 70 punktów do przerwy przeciwko Lakers. Tak dobra połówka to zasługa przede wszystkim deszczu trójek w pierwszej kwarcie (to nawet Amir miał dwie!) i bardzo słabej defensywy gospodarzy.
Zaraz po przerwie przewaga Celtów osiągnęła aż 31 punktów, a Isaiah Thomas już od trzeciej kwarty oglądał mecz z ławki. Lakers zerwali się jeszcze pod koniec tej trzeciej odsłony, ale znakomita gra m.in. Ala Horforda (mecz na przełamanie?), Avery’ego Bradleya czy Jaylena Browna spowodowały, że Bostończycy bez problemów domknęli ten mecz w ostatniej kwarcie. Jedyny minus był taki, że nawet Lakers byli w stanie bardzo łatwo punktować spod kosza, dostając się w paint bez większych problemów, skąd zresztą zdobyli 50 ze swoich 95 punktów w tym spotkaniu.
Czas na oceny, dziś będzie tych ocen dużo, jedziemy w kolejności zdobytych punktów:
- Isaiah Thomas (18 punktów, 6/13 FG, 5/5 FT, 8 asyst): 5
Kolejny raz poniżej 20 punktów, czy to jakiś kryzys? A tak na poważnie to Isaiah w ostatnich meczach znów wygląda jak najlepsza wersja siebie sprzed All-Star Game. W Los Angeles spokojnie mógł iść na około 30 punktów, a więc swoją średnią, ale nie zagrał ani minuty w czwartej kwarcie, bo wcześniej świetnie prowadził atak Celtics.
- Al Horford (17 punktów, 8/12 FG, 3 asysty): 5
Oby to było przełamanie, oby to było wyjście z dołka – początkowo Horford znów pudłował, ale potem był już prawie bez błędny, świetnie grał tyłem do kosza i ostatecznie zaliczył 17 punktów, a więc był… drugim najlepszym strzelcem drużyny. Tego dawno już w Bostonie nie grali, tym bardziej więc taki mecz Horforda cieszy.
- Jaylen Brown (16 punktów, 7/13 FG, 8 zbiórek): 5
Polatał sobie w Los Angeles, przypomniał też wszystkim, że był tym trzecim wybranym w drafcie dwóch tylko ponoć zawodników. Z łatwością wygrał pojedynek z Ingramem, który grał kilka minut dłużej, a zakończył zmagania bez punktów, z trzema stratami i pięcioma faulami. Brown zyskuje tymczasem coraz więcej pewności siebie i coraz więcej fanów swojej gry. No ale jak tu nie podziwiać Browna choćby za ten akrobatyczny finisz?
- Avery Bradley (15 punktów, 6/11 FG, 4 zbiórki, 4 asysty): 5
Najlepszy pod względem punktowym jego meczu od czasu powrotu. Brakowało bostońskiej drużynie Bradleya, który przypomniał w Los Angeles, że przed urazem grał przecież najlepszy w karierze sezon i był bardzo ważnym elementem zespołu. Na parkiecie spędził prawie 24 minuty, co też jest bardzo dobrym znakiem, bo zaczął od 15-minutowego limitu i bardzo szybko wraca do grania na wysokim poziomie.
- Jae Crowder (14 punktów, 4/6 FG, 2/2 3PT, 6 zbiórek, 3 asysty): 5
Znów robił wszystkiego po trochu i znów robił to wszystko bardzo dobrze. Sama linijka statystyczna prezentuje się bardzo fajnie, dołóżmy do tego także dobrą skuteczność Crowdera i tu bez problemu można mówić o bardzo solidnym występie. Z nim na parkiecie Celtics byli +23, lepszy wynik w drużynie miał tylko Horford (+24).
- Amir Johnson (13 punktów, 5/7 FG, 2/4 3PT, 6 zbiórek, 4 asysty): 5
Jeden z najlepszych meczów Amira w tym sezonie. Nie tylko znakomicie rozpoczął ten mecz w ataku, trafiając dwie trójki, ale też całkiem nieźle zastawiał i zbierał, a do tego miał także cztery asysty, dwa przechwyty oraz blok. Miejmy nadzieję, że to początek dobrej formy Amira, bo byłoby bardzo na korzyść Celtics, gdyby Johnson grał w kolejnych tygodniach dobry basket – poziom z Los Angeles w zupełności by chyba wystarczył.
Z ławki osiem punktów dołożył grający już bez maski Jonas Jerebko, oczko mniej miał Kelly Olynyk, a Marcus Smart trafił tylko 1/7 z gry i miał pięć strat, ale nadrobił to wszystko dokładając pięć trafień z rzutów wolnych, pięć zbiórek, cztery asysty oraz cztery przechwyty. Terry Rozier tym razem bez punktów, a prawie trzy minuty pod koniec meczu dostał też Jordan Mickey. Teraz przed Celtami wizyta w Phoenix, gdzie w niedzielę o 23:00 czasu polskiego zmierzą się z tamtejszymi Suns i celować będą w trzecie kolejne zwycięstwo.