G4: Boston Wielcy Celtics (2-2)

Kiedy myślisz, że oni już niczym Cie nie zaskoczą – oni robią to ponownie. Kiedy już stawiasz na nich krzyżyk – dla nich to tylko dodatkowa motywacja. Kiedy nie wierzysz w to, co widzisz – to największa nagroda dla tego zespołu. Boston Celtics znów to zrobili, odrobili 16 punktów straty i po kapitalnej grze w dogrywce wygrali 104-95, dzięki czemu wyrównali stan serii i do Atlanty pojadą z remisem 2-2. Sukces ma wielu ojców, ale to też poniekąd jest zawarte w tym pięknym haśle, w którym cała drużyna jest jedną wielką supergwiazdą. I choć takie zespoły z reguły nie mają racji bytu w fazie play-off to jednak Boston Celtics lubią wychodzić poza konwencję, tak jak zrobili to w niedzielny wieczór.

BOXSCORE

Paul Millsap przez około 40 minut tego meczu był jak buldożer rozjeżdżający tego, ktokolwiek stanął mu na drodze. Jerebko, Amir, Crowder, Sullinger – ta czwórka nie dała rady, prawie za każdym razem, gdy Millsap dostawał piłkę na bloku to Celtowie byli ugotowani. Skrzydłowy Hawks rozgrywał swój najlepszy playoffowy mecz w karierze, doskonale czytał swojego rywala i wykorzystywał jego największe słabości. Już do przerwy miał 26 punktów, czyli tyle samo, co w trzech pierwszych meczach łącznie. Był po prostu bestią.

To także w dużej mierze dzięki niemu Hawks wyszli nawet na 16-punktowe prowadzenie, kiedy na przełomie drugiej i trzeciej kwarty zrobili run 17-0, podczas którego Millsap miał m.in. dwie akcje z faulem. Wystarczyło też raz zapomnieć o Kyle’u Korverze, który w kontrze trafił zza łuku i w Bostonie zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. Ale przecież nie z takich podróży Celtowie wracali. Jeszcze przed ostatnią kwartą zmniejszyli bowiem straty do ledwie trzech, kiedy świetne wsparcie dali Isaiah, Turner oraz wciąż solidny Jerebko.

Jerebko rozpoczął też zresztą czwartą odsłonę od dwóch kolejnych trafień, dzięki którym Celtics powrócili na prowadzenie. I wtedy jednak odpowiedzieli Hawks, przypominając o pierwszej połowie, która była najlepszym przykładem tzw. game of runs, czyli kolejnych zrywów punktowych od obu drużyn. Ale nie szalał już tak Millsap, na którego Brad Stevens oddelegował Marcusa Smarta – to było zagranie z gatunku chwytania się brzytwy, ale koniec końców okazało się być zagraniem kluczowym, bo Smart zagrał mecz życia.

I to już nie tylko chodzi o to, że w czwartej kwarcie wziął cały zespół na swoje barki, zdobywając 11 punktów po dwóch trójkach, wsadzie i akcji z faulem. Bo mimo tego wciąż potrafił odwalać kawał doskonałej roboty na Millsapie, który po zdobyciu 40 punktów w 40 minut gry miał zaledwie pięć przez kolejnych 13 minut (ostatnie osiem czwartej kwarty + dogrywka). Smart był wszędzie, kontestował każdy rzut Millsapa, zaliczył przechwyt, świetnie zastawiał go w walce o zbiórki i do tego miał jeszcze dwie asysty na start dogrywki. Był niesamowity.

Ale jeszcze w regulaminowym czasie gry Celtowie mieli sporo szczęścia, bo gdy po dwóch trójkach Jeffa Teague’a zrobiło się nagle 90-92 to kibicom w Ogródku zrzedły miny. Potrzeba było raz jeszcze bardzo niekonwencjonalnego zagrania, czyli Isaiah Thomas wchodzący na kosz mimo muru złożonego z dwóch graczy Hawks i trafiający z wielką łatwością, jak gdyby to był trening. 92-92, a w odpowiedzi zepsuta akcja Teague’a, który przeczekał prawie cały pozostały do końca meczu czas, by ostatecznie piłka wyślizgnęła mu się z rąk.

W dogrywce dalej były wielkie emocje, bo Hawks nie zamierzali tanio sprzedać skóry – najpierw kolejną trójkę trafił Teague, a potem jakże wielkie było szczęście Celtów, że cyrkowy rzut Bazmore’a został oddany po czasie. I tak, goście zdobyli w dodatkowych pięciu minutach zaledwie trzy punkty, trafiając tylko tę jedną z 11 prób, przy czym warto zaznaczyć, że aż osiem tych prób to były rzuty zza łuku. Tymczasem takich problemów nie mieli Celtics, a daggera po świetnej akcji i asyście Turnera rzucił oczywiście Thomas. Cud w Bostonie.

Brad Stevens kierujący akcją z poza linii bocznej, krzyczący i pokazujący graczom, co mają robić – bezcenne.

28 punktów i sześć asyst dla Thomasa. 20 punktów, osiem zbiórek, pięć asysty i dwa przechwyty dla Smarta, który był +24 i został pierwszym rezerwowym od czasu Manu w 2007 roku z takimi cyferkami. Jerebko z drugim z rzędu double-double (po raz ostatni coś takiego miało miejsce, gdy Tracy McGrady grał dla New York Knicks). 17 punktów, sześć asyst dla Turnera. Millsap skończył z 45 punktami, ale on sam trafił więcej (19/31) niż pozostali zawodnicy z jego drużyny (18/69). To Marcus Smart powstrzymał go przed zdobyciem 50 oczek.

Było to najprawdopodobniej największe zwycięstwo w erze Stevensa. Zwycięstwo w tak bardzo bostońskim stylu, do którego Celtics przyzwyczaili nas w tym sezonie. Ostatni raz tak dużą stratę w play-offach Bostończycy odrobili w G4 finałów 2008. I tak samo jak tamten zespół, ten to również zgraja wielkich wojowników, którzy nigdy się nie poddają. Po dwóch meczach przegrywali 0-2, ale w Bostonie odpowiedzieli znakomitymi meczami i do Atlanty wracają z remisem. Ich nie można przekreślać, bo z tymi C’s znów wszystko jest możliwe. G5 we wtorek.

p.s. wyczekujcie highlights, będzie też analiza o obronie Smarta na Millsapie. Stay tuned!