Anatomia zwycięstwa: profesor Brad

Boston Celtics kontynuują swoją jazdę rollercoasterem w tym sezonie i po czterech porażkach z rzędu notują trzy kolejne zwycięstwa. Jest jednak spora nadzieja, że tym razem to już przełom, bo dwa z tych trzech zwycięstw było po crunchtime. Szczególnie mecz w Waszyngtonie obfitował w spore emocje do ostatnich sekund i Celtowie w końcu zwycięsko wyszli z takiej batalii, wywożąc z D.C. bardzo cenną wygraną. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie Brad Stevens, który stracił sporo nerwów – głównie przez decyzje sędziów – ale rozrysował też dwie ładne akcje, w tym tą, która przyniosła Celtom decydujące punkty. Warto więc przeanalizować to wszystko raz jeszcze i oprawić we wpis spod znaku anatomii zwycięstwa.

Już w ubiegłym sezonie mówiło się, że to Brad Stevens stawia Celtów w sytuacji, w której są przed szansą na wygranie zaciętego meczu. W tym sezonie tego brakowało, a przecież było sporo okazji, aby Stevens wziął czas, rozrysował akcję i Celtics spróbowali wygrać mecz. Często jednak tak się nie działo, ale zupełnie inaczej było w Waszyngtonie. Tu już nie było tak dobrej defensywy C’s jak przeciwko Pacers, było za to sporo dziwnych decyzji sędziego, mnóstwo nerwów i ostatecznie wielka radość Bostończyków. Radość zrozumiała.

Bo Wizards próbowali gonić i byli bardzo blisko dogonienia. Ba, gdyby John Wall rzucił trochę lżej to piłka pewnie odbiłaby się o tablicę i wpadła prosto do kosza, powodując dodatkowe pięć minut, a kibice C’s mówiliby o nieporadności swoich zawodników, tym bardziej, że przy tej akcji Walla dość komicznie przeszkodzili sobie Marcus Smart i Avery Bradley, dzięki czemu rozgrywający Wizards tak łatwo mógł wejść na kosz. Ale dogrywki nie było, a zwycięzców się nie rozlicza. Warto jednak spojrzeć, w jaki sposób Celtics ten mecz wygrali.


Na pierwszy ogień zagrywka rozrysowana na 34.8 sekund przed końcem, przy stanie 111-110, która dała Celtom cztery punkty prowadzenia, choć to – przez serię bardzo dziwnych rzeczy, które mocno zdenerwowały Stevensa i nie tylko – nie wystarczyło, aby ten mecz spokojnie domknąć. Tak czy siak, spójrzmy.

I. Początkowe ustawienie, czyli Evan Turner wyrzucający piłkę z autu. Isaiah Thomas w lewym rogu, ale i tak najważniejszy w tej zagrywce jest Amir Johnson. Jego umiejętność stawiania zasłon to naprawdę niesamowita rzecz. Tutaj Johnson wyciąga spod kosza Nene, choć zaraz dojdzie do bardzo ważnej zamiany krycia.

II. Po piłkę wybiega bowiem Jae Crowder, którego teoretycznie kryje Jared Dudley. Teoretycznie, bo mini-zasłonę stawia właśnie Johnson, co powoduje, że Crowdera od piłki odcina Nene. Tu jest ta zamian krycia, kiedy Crowder przejmuje Nene, a Johnson będzie walczył z Dudleyem. Isaiah rozpoczyna zbieganie na drugą stronę boiska, aby w momencie podania piłki na prawą stronę Bradley miał wystarczająco dużo miejsca.

III. Crowder przyjmuje piłkę, Thomas jest już na lewej stronie, a Bradley jak stoi tak stał. Zwróćcie jednak uwagę na Jareda Dudleya, który jako doświadczony przecież weteran powinien wiedzieć lepiej. Tymczasem skrzydłowy Wizards zapatrzony jest w piłkę i nie widzi, jak Johnson stawia kluczową w tej akcji zasłonę dla Bradleya. Co ciekawe, Dudley nie odrywa wzroku od Crowdera aż do momentu, kiedy ten poda. Ale wtedy jest już za późno.

IV. Johnson postawił świetną zasłonę, po której Bradley mógł spokojnie wyjść do podania i złapać piłkę. Zobaczcie, jak bardzo spóźniony jest jego obrońca. To zasługa Johnsona, który po postawieniu zasłony schodzi do kosza, przez co zareagować nie może też Dudley, bowiem jeśli zszedłby do podwojenia to Johnson byłby sam pod koszem. Choć akurat obrońca Evana Turner jest dość blisko paint z wiadomego powodu. Cała akcja:

Bradley był przedtem 0/3 zza łuku, wcześniej trafił ledwie jedną z 19 trójek i nie ma już śladu po tym gorącym okresie, kiedy trafiał z obwodu z ponad 45-procentową skutecznością. Ale nasz Avery nieraz już udowadniał, że ma wielkie jaja i w takich momentach trafiać potrafi, niezależnie, ile wcześniej pudłował. No to czas na zagrywkę, która dała Celtom zwycięstwo. Były wcześniej cztery punkty przewagi, ale koniec końców Wizards doprowadzili do remisu 117-117, kiedy na zegarze odliczającym czas do końca meczu pozostało niecałe 14 sekund.

I. Przede wszystkim, trzeba wspomnieć o tym, że Brad Stevens miał prawo, aby zadecydować, że piłka będzie wznawiana na połowie Wizards. Dziwił się miejscowy komentator, że Stevens tego nie zrobił, ale było to przemyślane rozwiązanie, a nie żadna niespodzianka. Także dlatego, że Celtics mają problemy w ataku pozycyjnym. Tutaj tymczasem Kelly Olynyk wyprowadza piłkę spod własnego kosza i już teraz wyciąga Nene.

II. Tutaj trzeba zwrócić uwagę na dwie bardzo ważne rzeczy. Najpierw szybkie spojrzenie na Olynyka, który sprytnie rozgrzewa sobie nadgarstek na oczach kryjącego go Nene w ten sposób, aby wyglądało na to, że to właśnie on będzie oddawał ten ostatni rzut. Olynyk zostaje zresztą na obwodzie, co też jest w tej sytuacji bardzo ważne, ale o tym zaraz. Druga rzecz dość niewyraźnie dzieje się w prawym górnym rogu, gdzie Jae Crowder stawia zasłonę Marcusowi Smartowi i zaraz przejmie kryjącego go zawodnika, czyli Kelly’ego Oubre.

III. Na trzecim obrazku widać to nieco lepiej, bo Smart ma już piłkę, tymczasem na zasłonie Crowder zostało dwóch zawodników będących w sporej odległości od zawodnika z piłką. Niedobrze dla Wizards, bo to małe nieporozumienie będzie skutkować zaraz zamianą krycia. Olynyk wciąż na obwodzie, bardzo krótki kryje go Nene, tymczasem przez pomalowane przebiega na prawą stronę Avery Bradley.

IV. Bradley przebiega, bo zabiera ze sobą swojego obrońcą na prawą stronę, czyszcząc tym samym pomalowane. Wizards mają na parkiecie tak w zasadzie jednego podkoszowego, ale jest to Nene, który kryje Olynyka. Życie utrudnia jeszcze Thomas, który zbiega w ten sposób, że wygląda to jakby chciał postawić Olynykowi zasłonę. Tymczasem to nieporozumienie Wizards wykorzystuje Crowder, który jest już przed Oubre, dzięki czemu znajduje się w idealnej pozycji, by otrzymać podanie – tym bardziej, że za nim nie ma nikogo.


Dwie świetne zagrywki, obie od razu po time-outach, obie przynoszące Celtom jakże ważne punkty. Raz jeszcze należy podkreślić, że to pierwsze zwycięstwo Celtics w tym sezonie tak niską różnicą. Ostatnio wspominaliśmy, że w trwających rozgrywkach Bostończycy mają spore problemy w końcówkach i wciąż nie nauczyli się jeszcze wygrywać zaciętych spotkań. Od tego czasu wygrali jednak z Pacers, kończąc mecz serią 12 punktów z rzędu i pokonali Wizards na ich własnym parkiecie, trafiając decydujący rzut na kilka sekund przed końcem meczu.

Miejmy więc nadzieję, że to jest ten przełom, że to jest ten początek, bo przecież w ubiegłym sezonie mieliśmy mnóstwo okazji do cieszenia się z wygranych po bardzo emocjonujących końcówkach, kiedy rzuty na zwycięstwo trafiali Evan Turner, Tyler Zeller, Marcus Smart czy Jae Crowder. Wtedy także bardzo dobrze spisywał się Brad Stevens, który dawał Celtom szansę na zwycięstwo, a ci tę szansę wykorzystywali. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale ważne zwycięstwo w Waszyngtonie to na pewno kolejny budujący krok w dobrą stronę.