Kobe żegna się zwycięstwem

Takie mecze się zdarzają, młodzi z Los Angeles Lakers zwietrzyli szansę na fajny moment dla Kobe’ego Bryanta, a Boston Celtics odpowiedzieli jednym z najsłabszych meczów pod względem defensywnym i goście z Miasta Aniołów przerwali ich serię czterech zwycięstw, wygrywając 112-104. Jedną z kluczowych trójek trafił oczywiście Bryant, choć różnicę zrobili głównie D’Angelo Russell (16 punktów) i Jordan Clarkson (24). Nie było niestety w tym meczu bostońskiej obrony, która chyba zbyt mocno zapatrzyła się w ten ostatni mecz Bryanta w TD Garden, było za to mnóstwo złotych koszulek w Ogródku, buczenie i okrzyki „KO-BE!”, ale też wirujący Evan Turner i kilka kosztownych strat Isaiaha Thomasa. Trochę fatalny wieczór.

BOXSCORE

Kobe zaczął od 0/8, do przerwy miał 2/12 z gry i tylko cztery punkty. Pomagał więc na tablicach (zebrał najwięcej w sezonie 11 piłek i tylko Julius Randle miał więcej), aż w końcu trafił wielką trójkę z bardzo daleka, tak jak robił to wiele razy w Bostonie i pożegnał się z Ogródkiem w swoim stylu: 5/18 z gry, 15 punktów, 11 zbiórek, 4 straty. To wystarczyło, aby słabi Lakers zrobili wielką niespodziankę. Tym bardziej niespodziankę, że Celtowie zapomnieli na ten mecz przyjść z obroną, popełniając masę błędów aż do połowy czwartej kwarty.

Lakers urywali się po zasłonach, byli zostawiani sami sobie, do tego zdobywali sporo łatwych punktów po szybkich atakach. Celtowie zdołali wymusić tylko 10 strat i zdobyli po nich ledwie 11 punktów. Bostończycy przegrali drugą i trzecią kwartę 65-51, bo pozwalali Lakers na łatwe rzuty, a sami stawiali na trudne opcje w ataku. Dopiero kilka akrobatycznych wejść Evana Turnera i jego ciąg na kosz coś zmieniły, ale Turner nie był x-factorem w obronie, dlatego też Celtom nie udało się dogonić drużyny z Los Angeles w tym końcowym zrywie.

Goście jeszcze do połowy czwartej kwarty prowadzili wysoko, ale potem przez kolejne trzy minuty zaliczyli swój największy choke w tym meczu, nie trafiając ani jednego rzutu z gry i dając się dojść na dwa punkty. Ale to było wszystko, także dlatego, że Kobe trafił tę trójkę, która dała im siedem oczek przewagi i pozwoliła zachować w miarę bezpieczny dystans. Lakers trafili dziewięć z 19 trójek, za to C’s po prostu nie mogli się wstrzelić (Crowder był 2/9 zza łuku, Bradley tylko 1/7). Isaiah Thomas niby miał 24 punkty, ale był jednak cichy.

Marcus Smart zagrał o dwie minuty mniej niż z Knicks (spóźnił się na poranną rozgrzewkę, bo złapał gumę i z tego powodu nie zagrał prawie wcale w pierwszej połowie), ale zrobił to:

Brandon Bass przy wchodzeniu na parkiet dostał niemały aplauz publiczności, choć schodził też wtedy z boiska Kobe, a fanów Lakers było w TD Garden naprawdę sporo. Tak czy siak, całkiem udany powrót Bassa do Beantown na dziewięć punktów, sześć zbiórek, trzy asysty i zwycięstwo. Szkoda tej przegranej, bo C’s byli na fali wznoszącej, a tu znów pokazali rażącą niedokładność i brak stabilności. Przed nimi dwa mecze z Brooklyn Nets, najpierw w domu, potem na wyjeździe i miejmy nadzieję, że kolejnych niespodzianek już nie będzie.