Powrót Bassa do Bostonu

Czy to nie znamienne, że kiedy Brandon Bass wraca do Bostonu to i tak jest inne wydarzenie, które przyćmi ten fakt? Mowa oczywiście o ostatnim meczu Kobe’ego Bryanta w Beantown, o czym mówi się znacznie częściej niż o powrocie do miasta zawodnika, który spędził tutaj pięć lat i w tym okresie był jednym z bardziej lubianych graczy w zespole. My tego błędu nie popełnimy, choć ostatniego tańca Bryanta nie można zignorować. Celtics nie zamierzają jednak w żaden sposób honorować 39-latka, o czym kilka tygodni temu mówił już Danny Ainge. Będzie za to okazja, aby podziękować Bassowi za te kilka lat reprezentowania zielono-białych barw i chyba przede wszystkim okazja do kolejnego z rzędu zwycięstwa.

Temat numer jeden to ostatni mecz Kobe’ego Bryanta w Bostonie, ale o tym zaraz. Najpierw skupmy się na tym, co rzeczywiście powinno być tematem numer jeden, czyli powrót Brandona Bassa. Podkoszowy spędził w barwach Celtics solidne pięć lat i zdążył zaskarbić sobie sympatię w zasadzie wszystkich fanów bostońskiej drużyny, będąc przydatnym weteranem i po prostu solidnym zawodnikiem. Znakiem rozpoznawczym były jego rzuty z półdystansu i dwuręczne wsady do kosza, ale to też tutaj Bass nauczył się np. pływać.

Latem nie było Celtom po drodze z Bassem, a ten – choć chciałby w Mieście Fasoli zostać – postanowił przenieść się na drugie wybrzeże. Wybór takiego, a nie innego klubu nie był może zbyt fortunny (nie tylko pod względem tych pięciu lat w barwach Celtics, ale też faktu, że Lakers są po prostu słabi), ale tak przynajmniej 30-latek może w wolnym czasie spełniać się w swojej drugiej pasji, czyli „nagrywaniu rapsów”. Ale nawet mimo to wolałby wciąż grać dla Boston Celtics, tym bardziej patrząc na to, w jakim miejscu są obie drużyny.

Brad Stevens: „Jestem bardzo wdzięczny za to, że Brandon Bass był częścią bostońskiej drużyny. Naprawdę bardzo nam pomógł ruszyć to wszystko w dobrym kierunku.”

Przed rokiem przy okazji jedynej wizyty Lakers w Bostonie najgłośniej było o pewnym śniadaniu. Rajon Rondo był wtedy jeszcze w bostońskim zespole i przed meczem zjadł wspólny posiłek z gwiazdą Lakers, co wywołało lawinę spekulacji. Niedługo później Rondo był już zawodnikiem Mavs i choć mówiło się, że latem może dołączyć do Bryanta w Los Angeles (co mogłoby się okazać wcale nie najgorszym ruchem) to jednak koniec końców teraz podaje piłki – a wciąż robi to niesamowicie, znów jest „królem asyst” – zawodnikom Sacramento Kings.

Warto jednak wrócić się o ten rok i przypomnieć sobie, jak diametralnie inna była sytuacja. No, diametralnie inna przynajmniej od tego, co teraz jest w Bostonie. W grudniu ubiegłego roku zarówno bowiem Celtics, jak i Lakers byli prawie że na dnie, mając za sobą rok tankowania i kolejny słaby początek sezonu. Tymczasem w tym momencie Celtowie mają za sobą występ w fazie play-off, solidny bilans i świetne widoki na przyszłość. Tylko ci Lakers pozostali na dnie Konferencji Zachodniej, mając niezłych młodych zawodników, ale i fatalnego coacha.

Być może odejście Bryanta coś zmieni, bo Byron Scott to prawdziwy fanboy Czarnej Mamby, ale tak po prawdzie to Kobe zaczął ostatnio grać całkiem nieźle i sam nawet zachęcał trenera Lakers, aby stawiał na tych młodszych. Jego czas już bowiem przeminął i ten pożegnalny tour to jedynie dobra mina do złej gry, jaką Bryant – zniszczony kontuzjami – prezentował w ostatnich latach. Ale co jego to jego, swoje pięć tytułów ma i ten ostatni smakował mu chyba najlepiej, bo przecież był to rewanż za sromotną porażkę z Celtami w 2008 roku.

Rywalizacja Celtics i Lakers liczona już w dekadach to jedna z największych rywalizacji w sportowym świecie i również Kobe Bryant był jej integralną i ważną częścią. Co prawda ta najnowsza odsłona tejże rywalizacji nie trwała długo, ale mieliśmy szansę przeżyć dwa finały między Lakers a Celtics w ostatniej dekadzie. Jest remis 1-1, ale to wciąż Celtowie mają najwięcej tytułów w historii ligi. Ostatnie finały między tymi drużynami miały miejsce pięć lat temu i w składach obu drużyn ostał się z tamtych czasów już tylko Kobe.

Avery Bradley kilka dni po zakończeniu tamtych finałów został dopiero zawodnikiem Celtics. A przed środowym meczem przyznał, że Bryant jest jednym z powodów, dla których on sam gra w koszykówkę. Isaiah Thomas dodał z kolei, że dla niego Kobe jest najlepszym zawodnikiem tej generacji, ale też przypomniał o ważnej rzeczy: Kobe miałby gdzieś, gdybyś to ty kończył karierę, dlatego też Bostończycy muszą myśleć przede wszystkim o zwycięstwie. A skoro są Celtami to nie powinni mieć problemu z motywacją na mecz z Lakers.

Bo chodzi przede wszystkim o podtrzymanie tej rywalizacji, a w tej liczą się przede wszystkim zwycięstwa. Dla młodych zawodników C’s ten sam Kobe Bryant był często wielką inspiracją (jak i dla mnóstwa innych graczy), ale w tym momencie sentymenty trzeba odłożyć na bok i pewnie iść po piąte zwycięstwo z rzędu. Nie będzie pojedynków Bryanta z Paulem Pierce’em, trash-talku z Kevinem Garnettem czy gonienia Raya Allena po zasłonach. To już było i nie wróci, pozostanie za to w pamięci wszystkich kibiców Boston Celtics.

Można więc Kobe’ego Bryanta nie lubić, ale wypadałoby chociaż szanować i docenić jego wielką pasję do gry, często zbyt dużą chęć heroizmu i zbyt dużą miętę do rywalizacji. To także Kobe Bryant tworzył wielkie, niezapomniane widowiska w meczach z Boston Celtics, kiedy to aż kochało się go nienawidzić. I nienawidziło się kochać koszykówkę jeszcze mocniej po zagraniach tego właśnie dupka. Kobe po raz pierwszy w karierze zabrał ze sobą do Bostonu swoją żonę i dzieci. Nie wiem, na co liczy i nie wiem też, jak zareaguje Ogródek.

Oklaski, buczenie, owacja na stojąco? To jest mecz z kategorii must-see. Jak każdy inny między tymi drużynami.