Celtics górą w Detroit

Boston Celtics po zaciętym meczu pokonali Pistons w Detroit, wygrywając 99-93 w meczu, który był rewanżem za nie tak całkiem odległą porażkę Celtów w Motown. Ci jeszcze w czwartej kwarcie prowadzili 15 punktami, jednak tym razem to oni dali się prawie dogonić i Pistons doszli jeszcze na dwa punkty po brzydkim zachowaniu i celnej trójce Reggie’ego Jacksona. Daggera trafił jednak nie kto inny jak Jonas Jerebko. Jest to bardzo ważna wygrana dla bostońskiej drużyny, bowiem Celtics pokonali bezpośrednich rywali w walce o fazę play-off i dzięki wiktorii wrócili do najlepszej ósemki Konferencji Wschodniej, gdzie z bilansem 17-13 zajmują właśnie ósme miejsce. Wschód jest w tym sezonie po prostu niesamowity.

BOXSCORE

C’s wygrali, ale równie dobrą informację otrzymaliśmy przed meczem, kiedy to coach Brad Stevens potwierdził, że Marcus Smart może wrócić do gry już w niedzielnym spotkaniu przeciwko New York Knicks (drugi mecz z back-to-back, ale tym razem w Ogródku) , oczywiście na limicie minut, ale to i tak bardzo dobra wiadomość. Tymczasem około setka fanów NBA w Szwecji wstała dziś rano i ubrała do śniadania swoją koszulkę Jonasa Jerebko, który wbił swojemu byłemu klubowi kolejnego gwoździa, tym razem pieczętując zwycięstwo Celtów.

Przy stanie 95-93 na około 30 sekund przed końcem, czyli po tym jak Reggie Jackson udał, że został trafiony łokciem przez Evana Turnera, a potem już nie udawał, że trafia zza łuku, Pistons tracili już tylko jedno posiadanie i zamiast faulować pozwolili Celtom na rozegranie akcji w nadziei, że przejmą piłkę i będą mieli jeszcze kilka sekund na doprowadzenie do remisu lub nawet na wygraną. Inne plany miał jednak Jonas Jerebko, który do tego momentu punktów w meczu nie zdobył, a koniec końców zagrał tylko 10 minut i był -10.

A przecież jeszcze dziesięć dni temu trafił trzy trójki w zrywie Celtów właśnie w Detroit, kiedy ci ostatecznie nieudanie gonili Pistons. Szwed zna bowiem obręcze The Palace na pamięć, dlatego też kiedy musiał rzucać to nie zadrżała mu ręką i na 10.7 sekund przed końcem trafił rzut, który dał Celtom przewagę dwóch posiadań. Dagger, gwóźdź prawie jak z Ikei. Celtics wygrali więc 99-93, a choć znów świetnie spisali się przede wszystkim starterzy (wszyscy byli co najmniej +9 w kategorii „+/-„) to jednak najważniejszy rzut trafił ten szwedzki rezerwowy.

Wcześniej w czwartej kwarcie wielkie rzuty trafiał też Jae Crowder, w trzeciej – kluczowej chyba, bo wygranej przez Celtów ładnym 25-15 – wiele dobrego robił Jared Sullinger, a do przerwy 15 punktów miał znów gorący na starcie Avery Bradley. I nawet powracający po kontuzji Amir Johnson (6/7 FG) dał dobre wsparcie w ataku, robiąc raz taki move, że Andre Drummond przestał na chwilę oddychać. Było w tym meczu hack-a-Dre, ale ten tak czy siak zrobił swoje, notując kolejne 20-20, a dokładniej 22 punkty (3/8 FT) oraz 22 zbiórki (7 w ataku).

C’s zagrali przyzwoity mecz w obronie, zatrzymując ruch piłki Pistons i pozwalając im trafić ledwie 38.5 procent swoich rzutów. Ci z kolei doskonale zabrali Celtom łatwe punkty z szybkich ataków (ledwie cztery oczka), jednak Celtowie znów nieźle dzielili się piłką, Isaiah Thomas znów był jak playmaker (dziewięć asyst) i atak Bostończyków wyglądał naprawdę nieźle. Evan Turner był połowicznie dobry i zły na 13 punktów oraz trzy asysty, ale też aż pięć strat. Kolejny mecz w Beantown z Knicks, czyli pierwszy z trzech kolejnych w TD Garden.