Cleveland Cavaliers w łatwy sposób wygrali we wtorek w TD Garden, zatrzymując niezłą ostatnio bostońską ofensywą na ledwie 77 punktach i odnosząc zwycięstwo w pierwszym starciu obu drużyn od czasu playoffs w maju tego roku. To nie był wielki mecz LeBrona Jamesa, bo Cavs po prostu zrobili swoje i na niemoc Bostończyków w ataku odpowiedzieli konsekwentną grą w ofensywie, odskakując Celtom w trzeciej kwarcie. Ci sami przyznali, że nie grali wystarczająco twardo, co jest dla nich ważnym przypomnieniem – tym bardziej, że w poprzednim meczu byli w back-to-back, grali na wyjeździe, a mimo to zaprezentowali się o niebo lepiej niż w domowym spotkaniu po dwóch dniach przerwy.
Tak już niestety bywa i jest to coś, nad czym ta młoda drużyna musi stale pracować. Tym razem zaczęło się nieźle, bo C’s grając do kosza trafili pierwszych pięć z siedmiu rzutów, ale potem wszystko zaczęło się psuć. Do końca pierwszej kwarty trafili już tylko sześć z 20 prób i była to pierwsza zapowiedź tego, co ma nastąpić później. Bo jeszcze w trzeciej kwarcie Celtowie wygrywali 50-45, ale od tego stanu to Cavs przejęli mecz. Wcześniej C’s nieźle sobie radzili, co prawda grając jeden-na-jednego z Jamesem byli niszczeni, ale ograniczyli innych.
LeBronowi jeszcze w pierwszych 12 minutach odgwizdano zarówno faul w ataku, jak i błąd kroków, co dawało nadzieje, że sędziowie nie będą mu odpuszczać, ale nic z tego, bo wiele razy Jamesowi się po prostu upiekło. Nie podwajając go, Celtowie zapobiegli rozrzutom piłki i nie było czystych pozycji dla Cavs na obwodzie, a ci w pierwszej połowie trafili ledwie jedną trójkę. Wszystko po to, aby tylko w trzeciej mieli pięć trójek, podczas gdy w tym samym okresie zaledwie jedna z 11 trójek bostońskiej ekipy znalazła drogę do kosza.
W samej zresztą trzeciej kwarcie Celtics trafili tylko pięć z 22 rzutów (22.7 procent skuteczności) i mieli problemy także z trafianiem z otwartych pozycji, przy czym zmagają się z tym w zasadzie od początku sezonu i są pod tym względem najgorszą drużyną w lidze. Isaiah Thomas wchodził pod kosz, ale znajdował tam trzech obrońców Cavs i nie miał jak wyrzucić piłki na obwód, tym bardziej, że pozostali zawodnicy często grali bardzo pasywnie. Co by nie mówić, była to powtórka z play-offów i Brad Stevens wciąż nie ma odpowiedzi na Cavs.
Skończyło się na 31 punktach w drugiej połowie i najgorszej w sezonie, nieco ponad 32-procentowej skuteczności z gry (28/87). Cavs właśnie w trzeciej kwarcie zrobili run 17-2, po którym z 50-45 na tablicy wyników zrobiło się 52-62 i było już w zasadzie po meczu, bo C’s po prostu nie mieli jak złapać wiatru w żagle. 17 punktów dla Bradleya, 14 dla Crowdera, 12 oczek z 15 rzutów od Thomasa i kilka bardzo fajnych momentów od Jamesa Younga, który jednak był 0/3 zza łuku. Tam zebrał, tu powalczył, gdzie indziej miał extra-pass.
Do gry wrócił już R.J. Hunter, ale Young wciąż jest w rotacji i to w sumie fajna rzecz, bo C’s pokazują, że nawet walcząc o „coś” można w dobry sposób rozwijać swoich zawodników, bo taki Young otrzymuje teraz spory kredyt zaufania, co powinno dać mu sporo do pewności siebie. Hunter oraz Terry Rozier pograli w końcówce, trochę smutne jest to, że razem z młodymi wychodzi też wtedy Tyler Zeller. Kolejny mecz już w środę z Detroit Pistons, jest więc back-to-back, przy czym C’s grają w TD Garden, a nie na wyjeździe – tak czy siak liczymy na magię.