Bulls polegli w błysku fleszy

Odkąd w Bostonie nie ma Big Three to nie często zdarza się, aby Celtics gościli na kamerach telewizji ogólnokrajowej. W środę ich mecz z Chicago Bulls był jednak transmitowany przez ESPN, dlatego też Celtowie pokazali na tej wielkiej scenie, że są naprawdę. Według analityków mogą być nawet najlepszym zespołem na Wschodzie, ale o wszystkim i tak decyduje bilans zwycięstw i porażek. A ten Bostończycy poprawili do 13-9, wygrywając z Bykami. Nie obyło się bez problemów, bo wystarczy zapytać Isaiaha Thomasa oraz Avery’ego Bradleya o pierwszą połowę, w której zostali znakomicie powstrzymani przez Bulls. Kluczem okazała się więc ławka, a dobre zmiany dali m.in. Turner, Lee czy Olynyk. No to czas na Warriors.

BOXSCORE

Śmialiśmy się z obwodu Pelicans, który w poprzednim meczu zdobył okrągłe zero punktów. Bulls jednak bardzo dobrze poradzili sobie zarówno z Thomasem, jak i Bradleyem. Isaiah w pierwszej połowie punktów nie zdobył, Avery był z kolei 2/10 z gry i miał na koncie cztery straty. Celtics grali nieźle w obronie, ale Jimmy Butler (ostatecznie aż 26 punktów) robił mnóstwo problemów Crowderowi i mnóstwo dobrego dla mojego teamu fantasy. Zdarzyło się też np. czasami zgubić krycie, ale to głównie James Young broniący Douga McDermotta.

Butler już do przerwy miał 16 punktów, a Bulls prowadzili 54-51, choć chwilę wcześniej to Kelly Olynyk do spółki z Evanem Turnerem załatwił Celtom prowadzenie, dając bardzo dobre minuty w obliczu niezbyt dobrej gry starterów. Olynyk znów w kucyku i znów miał kilka świetnych akcji, w których wyglądał bardzo pewny siebie. Ale pewnością siebie nie przebił Evana Turnera, który zdając sobie sprawę, że mecz transmitowany na ESPN odbiera cała Ameryka Północna, postanowił przypomnieć tej Ameryce, że w Bostonie potrafią się bawić.

Po meczu w swoim stylu powiedział, że po takim zagraniu zapewne nie powinien robić sobie żadnych planów na All-Star Weekend. Typowy Evan „Vinsanity” Turner, jak zresztą sam się określił, tłumacząc 360-tkę tym, że chciał pokazać dwie rzeczy: 1) doceniamy, że transmitują ESPN oraz 2) jest u nas co oglądać. Ale to nie ten wsad zrobił różnicę w tym meczu, tylko bardzo dobra dwójkowa gra Turnera oraz wracającego po kontuzji Davida Lee, który jest dla mnie trochę problematyczny, bo potrafi dać świetną zmianę, ale wolałbym small-ball.

Nie było w tym meczu Jonasa Jerebko, który co prawda wszedł na parkiet, ale żartowniś Brad Stevens wpuścił go pomiędzy pierwszym a drugim rzutem wolnym na sam koniec. Rzuty wolne oddawał Jimmy Butler, do którego Bulls zwrócili się w czwartej kwarcie i ten grał głównie 1-na-1, co równie dobrze mógłby robić pod Thibodeau. C’s bardzo dobrze rozpoczęli bowiem ostatnią odsłonę, przetrzymali Byki bez punktów przez ponad cztery minuty i zrobili w tym czasie run 10-0, by mecz mógł domknąć zmartwychwstały w drugiej połowie Isaiah Thomas.

Thomas zakończył mecz ze skutecznością 5/15, ale w drugiej połowie zaczął dostawać się pod kosz, także w szybkim ataku, 8-krotnie stanął na linii rzutów wolnych i miał wielką akcję z faulem na Miroticiu, po której C’s już tego meczu nie mogli przegrać. Avery Bradley też spudłował 10 z 15 rzutów (w tym wszystkie sześć trójek) i uciułał ledwie 10 punktów, będąc jednym z aż ośmiu graczy Celtics w double-figures. Sęk w tym, że żaden gracz z pierwszej piątki nie był na plusie. Jared Sullinger w dwóch ostatnich meczach ma łącznie 36 zbiórek.

Celtics wymusili 18 strat Bulls, po których zdobyli niezłe 25 punktów. Różnicę zrobiły dobrze trafiane rzuty wolne (24/28), bo C’s trafili tylko 41.3 procent swoich rzutów oraz ledwie pięć trójek. Tylko samotny Amir Johnson zakończył mecz z ponad 50-procentową skutecznością. David Lee na solidne 12 punktów, 6 zbiórek, 2 asysty i dobrą obronę na Gasolu, Kelly Olynyk na 15 oczek, a Evan Turner z 13 punktami i 7 asystami. Bardzo dobrze, że hype wokół piątkowego meczu z Warriors nie przejął myśli Celtom – teraz już jednak może.