Sully jest jak niedźwiedź

Nie wiadomo, czy to dobra rzecz, czy nie – z jednej strony Jared Sullinger jest jak niedźwiedź, bo rusza się równie ślamazarnie i ma podobną posturę, co jego zdrowiu na pewno nie służy. Z drugiej jednak strony, Jared Sullinger jest jak niedźwiedź, bo… on sam się tak nazwał, a na dodatek można tu podciągnąć pewną teorię, że po paru miesiącach „zimowego snu” w końcu się z niego wybudził. Na jak długo? Tego nie wie nikt, ale co by nie mówić ten początek sezonu to dla Sullingera istny rollercoaster. Zaczynał przecież jako ostatni podkoszowy w rotacji coacha Stevensa, tymczasem w ostatnich dwóch meczach grał od pierwszej minuty i przeciwko Wizards zagrał świetne spotkanie, walnie przyczyniając się do zwycięstwa.

Skąd to odniesienie do niedźwiedzia? W trzeciej kwarcie wysoko wygranego spotkania była taka sekwencja, kiedy to obolały już Sullinger – bo kilka minut wcześniej dostał łokciem w plecy – najpierw trafił dwie trójki z rzędu, potem zablokował rzut Bradleya Beala i w przypływie „zwierzęcego instynktu” rzucił się po piłkę, a następnie – siedząc – obsłużył świetnym podaniem malutkiego Isaiaha Thomasa. Był więc zwierzęcy instynkt, ale było też stwierdzenie „przewracałem się jak niedźwiedź” i to rzeczywiście bardzo dobrze obrazowało sytuację.

Sullinger zdaje sobie sprawę ze swoich kilogramów. Miał coś z tym zrobić, teoretycznie latem nad tym pracował, ale efektów nie było widać, a według niektórych to Sully wyglądał na starcie obozu przygotowawczego na grubszego niż zwykle. I tak, początkowo Sullinger niejako wypadł z rotacji, przecież w preseasonie grywał totalne ogony, rzadko kiedy przekraczając granicę 20 minut w spotkaniu. Sezon zaczął w podobnej roli, ale już w Indianapolis wyszedł w pierwszej piątce, bo Stevens chciał coś zmienić. I zdaje się, że zmienił na dobre.

Celtowie wrócili bowiem do grania small-ballem (przede wszystkim przeciwko Wizards, bo z Pacers tak dużo jeszcze tego nie było), a sam Sullinger zaskoczył bardzo dobrą postawą na dystansie. Trzeba nazwać te rzuty po imieniu – są one głupie, bo Sully to nie jest strzelec za trzy, nigdy w karierze nie miał nawet 30-procentowej skuteczności. Ale wydaje się, że on wciąż ma zielone światło na te rzuty od Stevensa i powoli chyba trzeba będzie przestać nazywać je głupimi, bo w pięciu meczach tego sezonu Sullinger trafił 6 z 13 trójek.

To oczywiście mała próbka, ale ponad 46 procent skuteczności to zdecydowanie optymistyczny prognostyk. Przy czym warto zauważyć, że Sullinger miał od takiej gry odchodzić i częściej meldować się pod koszem – tymczasem w tym sezonie rzuty z półdystansu i dystansu stanowią aż 54.4 procent wszystkich jego prób i jest to zdecydowanie najwyższy procent w jego karierze (ale i na półdystansie skuteczność jest dobra, bo ponad 58-procentowa, co również jest dla Sullingera career-high). Sully tak dobrze po prostu jeszcze nie rzucał.

Ale i w obronie da się zobaczyć postęp, bo choć Sullinger od zawsze był najlepiej zbierającym w zespole (i nie inaczej jest w tym sezonie, jego łupem pada 25.3 procent niecelnych rzutów pod własnym koszem) to jednak nigdy nie blokował tak dobrze jak w tym sezonie (średnio 1.2 bloku, w przeliczeniu per36 – wszak Sully spędza na parkiecie przeciętnie 21.6 minut – byłyby to dwa bloki na mecz). Powód? On sam przyznaje, że choć wielu (jeśli w ogóle) kilogramów nie zgubił to czuje się lżejszy na nogach i po prostu szybciej reaguje.

Zdaje się też, że Sully odrobinę dojrzał. To może wydawać się dziwne, ale warto spojrzeć na to, jak w ostatnich tygodniach się zachowywał. Nie robił sobie nic z tego, że spadł na dalekie miejsce w rotacji Stevensa. Ciężko pracował, chwalił swojego trenera, mówił nawet, że nieważne, ile się gra, bo przecież najważniejsze jest dać z siebie wszystko, a na brak przedłużenia zareagował w ten sposób, że o pieniądze będzie można go pytać w czerwcu, bo teraz najważniejszy jest zespół. Oby tak dalej, bo Sully robi dużo, by wrócić do łask kibiców.