Nets znów pokonani

W okrojonym składzie, ale ostatecznie ze zwycięstwem – Boston Celtics w swoim pierwszym przedsezonowym meczu rozgrywanym w TD Garden pokonali drużynę Brooklyn Nets wynikiem 111-105. Nie była to powtórka brzydkiego spotkania z Nowego Jorku, choć podobnie jak tam, C’s nie zachwycili w obronie. Kibice mogli się za to cieszyć fajną i interesującą koszykówką w ataku, co skutkowało ponad 200 punktami w meczu. Najlepszym strzelcem Celtów był rookie Terry Rozier. W spotkaniu nie zagrali Isaiah Thomas oraz Jae Crowder, którzy doznali lekkich urazów podczas treningów, a także David Lee, który w końcu dostał wolne, dzięki czemu mógł sobie odpocząć i spróbować pozbyć się choroby.

BOXSCORE

226 punktów, 22 trójki oraz skuteczność z gry obu drużyn w okolicach 50 procent. Taki to był mecz. Mało obrony, dużo ataku. Może to efekt absencji Jae Crowdera, który od jakiegoś czasu zdaje się być wokalnym liderem bostońskiej defensywy. Nie było też Isaiaha Thomasa, ale trener Brad Stevens mówił przed samym spotkaniem, jak ważny będzie to tydzień dla Terry’ego Roziera, który z powodu zatajonej kontuzji kolana odpoczywał w poprzednich meczach. I rzeczywiście, Rozier dostał sporo minut i rozegrał bardzo dobre zawody.

Zabrakło jedynie lepszej skuteczności za dwa, w szczególności przy wejściach pod kosz. Tam Rozier wciąż dostaje się z nienaturalną łatwością, ale wciąż brakuje mu też lepszego wykończenia. Trafił za to wszystkie trzy rzuty zza łuku, miał też solidne sześć asyst oraz cztery przechwyty. No i bardzo dobrą informacją jest to, że 8-krotnie dostał się na linię rzutów wolnych, trafiając pięć razy. Tym razem to on błyszczał spośród wszystkich rookies, a z nim na parkiecie bostoński team był o dziesięć punktów lepszy od przeciwnika.

O wyniku zadecydowała tak w zasadzie końcówka, czyli niezła ostatnia kwarta młodziaków + Jonasa Jerebko. Choć trzeba też przecież przyznać, że Nets przyjechali do Bostonu mocno przetrzebieni, bez m.in. Brooka Lopeza czy Thada Younga. A mimo to stawili twardy opór, głównie dlatego, że większość zawodników miała dzień konia i Nets długo trafiali na ponad 50 procentach. Pod koszami troszeczkę dominował Thomas Robinson, przy czym warto zaznaczyć, że gdy T-Rob był na boisku to Celtowie byli lepsi od jego drużyny o 17 oczek.

Znów sporo dobrego w ataku pokazał Amir Johnson – tam trójka, tu dobre zejście, a gdzie indziej jeszcze punkty po koźle. Naprawdę z każdym kolejnym meczem można zakochiwać się w Amirze coraz bardziej. Tak jak i coraz bardziej można nie lubić Jareda Sullingera. Przykro to mówić, ale Sully krok po kroku wypada z rotacji (tym razem tylko 13 minut gry), będąc wciąż wolnym i grając jakby bez ikry. Parę prostych strat, znów jedna głupia trójka, żadnej próby pod koszem – chyba że liczyć próbę dobitki na koniec pierwszej kwarty.

Z fajnej strony pokazał się za to Dirk Nowitzki wersja light Kelly Olynyk, który z 14 punktami był trzecim strzelcem bostońskiej drużyny – a parę trafień było po odejściu i na jednej nodze. Cztery zbiórki to jednak słaby wynik, ale z drugiej strony najlepszym zbierającym Celtics był Evan Turner, co też jakoś nie najlepiej o podkoszowych świadczy. Perry Jones wyszedł na sześć minut, trafił jedną trójkę i nic poza tym. No a śmieszek Brad Stevens wypuścił też graczy z camp-kontraktami na ostatnie 12 sekund spotkania.

Jonas Jerebko znów bardzo aktywny, Marcus Smart z różnymi efektami w pick-and-rollu (ale mimo błędów to naprawdę widać kolosalną różnicę z poprzednim sezonem) i jedną świetną dobitką, a Avery Bradley z cichym meczem, ale dwoma trafieniami za trzy. RJ Hunter nie błyszczał, ale miał kilka bardzo dobrych akcji defensywnych jeden-na-jednego. James Young z kolei trafił dwie trójki, w tym jedną z faulem i znów wlał nadzieje w serca kibiców Celtics. Kolejny mecz w czwartek z New York Knicks. Osiem dni do sezonu.