Zdecydowana większość z nas postrzega Tommy’ego Heinsohna jako dość sympatycznego starszego pana, który od lat komentuje spotkania Boston Celtics, będąc tak stronniczym, jak tylko się da. Odrobina mniej kibiców pamięta, że Heinsohn walnie przyczynił się do zdobycia ośmiu mistrzowskich tytułów jako zawodnik bostońskiego zespołu. I tylko garstka zdaje sobie sprawę, że dwa kolejne zdobył jako trener. Heinsohn trenował bowiem w nieco zapomnianych latach 70. ubiegłego wieku, jednak teraz w końcu doczekał się uznania – w piątek, jako czwarty w historii, znajdzie się w koszykarskim Hall of Fame zarówno w roli gracza, jak i trenera. To tylko potwierdza, że on po prostu jest Mr. Celtic.
Jedni będą się śmiać, że porównuje Grega Stiemsmę do Billa Russella. Jeszcze inni przypomną, że to właśnie on stoi za legendą Waltera McCarthy’ego. A kolejni powiedzą, że przeżył wszystkie 17 tytułów, jakie Boston Celtics zdobyli i przy zdobyciu każdego z nich był w jakiś sposób związany z organizacją. Tommy Heinoshn jest tu od początku, widział wszystko i we wszystkim miał udział. A mimo to zdecydowana większość ma go tylko i wyłącznie za trochę przerysowanego komentatora, który krzyczy na sędziów i rozdaje Tommy Points.
Ale tak nie jest, bo Heinoshn nie tylko pomógł zdobyć Billowi Russellowi osiem tytułów w ciągu dziewięciu lat wspólnej gry, ale też dołożył dwa kolejne jako coach bostońskiej drużyny. 427 wygrane na koncie to do tej pory drugi najlepszy wynik w historii, bo Red Auerbach zdaje się być niedościgniony. Tommy wygrał prawie 62 procent meczów i został też wybrany najlepszym trenerem sezonu 1972/73. To także on był jednym z prekursorów small-ballu i szybkiej gry up-tempo, co przyniosło Celtom dwa mistrzostwa.
Wykorzystał fakt, że miał w składzie utalentowanych Johna Havlicka czy Dave’a Cowensa. Z tego ostatniego zrobił nawet point-centra, z czym nie spotykano się wcześniej tak często. Jego zespoły grały szybko i miały wybiegać przeciwnika. Trenerem został w bardzo młodym wieku, bo zaledwie jako 35-latek. Wcześniej przewodził firmie ubezpieczeniowej i po początkowych trudnościach w roli trenera wielu radziło mu wrócić do tej branży. Sukcesy przyszły chwilę potem, ale Heinsohn i tak miło wspomina tamtą pracę.
Pozwoliła mu ona bowiem zrozumieć swojego wielkiego mentora, jakim niewątpliwie był Red Auerbach. Ten chciał zresztą, by to właśnie Heinsohn zajął jego miejsce – Tommy zakończył bowiem karierę w wieku 30 lat, kiedy to przez problemy z nogą był zmuszony odwiesić buty na kołek po sezonie 1964/65. Auerbach odszedł rok później, ale to nie Heinsohn zajął jego miejsce. Zamiast tego, Tommy poradził Auerbachowi, by ster oddał wciąż grającemu wtedy Billowi Russellowi. Heinoshn zajął jego miejsce dopiero trzy lata później.
Wcześniej, w roli zawodnika, był po prostu “tym drugim”, a może i nawet “tym trzecim”. Przychodził do ligi wraz z Russellem, ukradł mu nawet sprzed nosa nagrodę dla najlepszego pierwszoroczniaka, ale to Russell zyskał większe uznanie. A w drużynie był jeszcze przecież Bob Cousy, czyli istny Harry Houdini parkietu. Heinsohn pogodził się jednak ze swoją rolą i często z uśmiechem przypomina historię, gdy zdobył 42 punkty i 26 zbiórek przeciwko Lakers w jednym ze spotkań, ale kolejnego dnia w gazecie na czołówkach byli Russell i Cooz.
Heinsohn dostał tylko parę słów w ostatnim akapicie. Ale nie przeszkadzało mu to, wszak drużyna wygrywała. W ciągu swojej kariery 6-krotnie zagrał przecież w All-Star Game, a jego średnie na poziomie 18.6 punktów oraz 8.8 zbiórek na mecz są naprawdę dobre. Nic dziwnego, że do Hall of Fame jako zawodnik trafił już w 1986 roku. Co ciekawe, w 2013 roku był finalistą, by dostać się tam także jako trener, ale kapituła go nie wybrała. Heinsohn myślał, że jest już po sprawie. Ale stało się inaczej i Tommy ostatecznie w Galerii się znalazł.
To jednak nie wyróżnienia sprawiają, że Heinoshn jest tak ceniony przez szerokie grono osób związanych z koszykówką. Brad Stevens bardzo ceni sobie wszystkie rozmowy z Heinsohnem, a Doc Rivers w ten sposób opowiada o swoich czasach w Bostonie, które nie obfitowały w wiele zwycięstw:
“Tommy był zdecydowanie najlepszy. Był oczywiście świetny, kiedy wygrywaliśmy, jednak dla mnie był najlepszy wtedy, kiedy nam nie szło przez te dwa czy trzy lata. Czasem po prostu przychodził do mnie i siadał ze mną. Rozumiał to wszystko. Wciąż i wciąż powtarzał mi, że jestem dobrym trenerem i że muszę wytrzymać. Nie wiem, ile razy to od niego słyszałem. Kiedy więc zaczęliśmy wygrywać było naprawdę fajnie. Jedną rzecz, jaką cały czas mam w pamięci to kiedy zdobyliśmy tytuł w 2008 roku i spojrzałem na Tommy’ego, a on płakał. Pomyślałem sobie wtedy: jest prawdziwą definicją, co to znaczy być Celtem. Jest najlepszy. Tommy znaczy dla mnie naprawdę wiele.”
Nic dziwnego, że Doc przyznaje, iż cały czas ogląda mecze bostońskiej drużyny. Podkreśla bowiem, że tak długo jak Tommy jest komentatorem to po prostu trzeba je oglądać, bo to świetna rozrywka, której nie dostanie się nigdzie indziej. Trudno się z tym nie zgodzić. Niestety jednak, w ostatnich sezonach Heinsohn musiał nieco przystopować i ze względów zdrowotnych nie komentuje już meczów wyjazdowych. I tak, wielu kibiców nie rozumie jego homeryzmu, który jest po prostu kontynuacją tego, co robił wielki Johnny Most.
Tommy Heinsohn jest zaledwie czwartym człowiekiem w historii, który zostanie włączony do Galerii Sław zarówno w roli gracza, jak i trenera. Dołączy tym samym do zaszczytnego grona, w którym znajdują się już Bill Sharman, John Wooden oraz Lenny Wilkens. Heinsohn, który w sierpniu tego roku skończył 81 lat, pozostanie wzorem do naśladowania dla wielu – zawodników, trenerów, ale i komentatorów. Wyznaczał przecież nowe standardy, przeżył i widział w zasadzie wszystko. Jest i do końca zostanie już definicją prawdziwego Celta.
W piątkowy wieczór do Hall of Fame zostanie włączona także inna bostońska legenda – Jo Jo White, który pięć lat temu przeszedł udaną operację usunięcia guza mózgu. Jego miłość i pasja do gry są wciąż nie do opisania. Warto dodać, że wprowadzenia 68-letniego White’a dokona John Havlicek, a w ceremonii weźmie udział też m.in. Dave Cowens. Cała trójka to gracze, którzy wraz z Heinsohnem zdobywali w barwach Celtics mistrzostwa NBA w 1974 i 1976 roku. White czekał na wprowadzenie do Galerii Sław przez ponad trzy dekady.