Amir Johnson, który oficjalnie już podpisał kontrakt z Boston Celtics, przyznał, że decyzja o dołączeniu do bostońskiej drużyny była dla niego tzw. no-brainerem, czyli ruchem, nad którym nie musiał się wcale zastanawiać. Zdradził także, że to Danny Ainge był pierwszym, który zadzwonił do niego po północy 1 lipca, czyli w momencie, kiedy rozpoczął się okres wolnej agentury. Niedługo potem dzwonił Brad Stevens. Zdaje się więc, że pozyskanie Johnsona było dla bostońskiego sztabu priorytetem, co zrobiło na samym zainteresowanym ogromne wrażenie, który przyznał również, że Ainge oraz Stevens zaimponowali mu tym, iż dokładnie wiedzieli jakiego rodzaju jest graczem i co wnosi jego gra dla zespołu.
Amir Johnson był więc pierwszym graczem, którego Boston Celtics chcieli przekonać do gry w Beantown. I długo nie musieli przekonywać, ponieważ swoim podejściem bardzo szybko zyskali sobie sympatię 28-letniego gracza. Ainge i Stevens byli doskonale przygotowani do rozmowy z Johnsonem, ale fakt, że jako pierwszy wykonali telefon do gracza drugiego garnituru oznacza, że byli realistyczni co do swoich szans odnośnie topowych wolnych agentów. Tymczasem w ten sposób Johnson tłumaczy, co przekonało go tak szybko:
“Lubią sposób, w jaki gram i to, w jaki sposób wpasowuje się w ich system, w ich ofensywę. Po prostu uwielbiam to, jak do mnie podeszli. Wiedzieli jakiego rodzaju jestem zawodnikiem. Bardzo szanują moją grę. Podpisanie kontraktu było no-brainerem.”
Co ciekawe, Johnson przyznał, że nie myślał o Bostonie, kiedy wchodził w okres wolnej agentury. Podjęcie decyzji o dołączeniu do zespołu zajęło mu jednak ledwie 14 godzin. Nikogo nie powinno jednak dziwić to, że w Bostonie tak lubią jego grę, ponieważ 28-letni podkoszowy to bardzo uniwersalny defensor, który na dodatek potrafi rozciągnąć grę w ataku i jest graczem, który podporządkowuje się drużynie oraz zawsze ciężko pracuje. Będzie więc idealnie pasował do młodego zespołu, o czym sam jest zresztą przekonany:
“Mają sporo młodych zawodników, którzy grają twardo i nigdy się nie poddają, a ja też jestem tego typu zawodnikiem. Zdecydowanie czuję więc, że tam pasuję. Mogę sporo wnieść do tej drużyny.”
Fani, którzy lubią więc graczy grających twardy basket i nigdy nie odpuszczających powinni szybko polubić Johnsona. On sam, choć przyznał, że historia organizacji nie odegrała zbyt wielkiej roli w procesie rekrutacji, to jednak stwierdził, że bostońscy kibice są po prostu szaleni i nie może się już doczekać gry przed nimi, tak samo zresztą jak i nie może doczekać się spędzenia trochę więcej czasu w Bostonie.
Johnson kupił bowiem ostatnio dom w Las Vegas i to tam spędza wakacje, dlatego też nie omieszkał pojawić na rozgrywkach tamtejszej ligi letniej, a wykorzystał także okazję, aby zjeść lunch z trenerem Bradem Stevensem. Warto również dodać, że podoba mu się dodanie do drużyny Davida Lee, dodając, iż jest wielkim fanem tego, co buduje się w Bostonie i zrobi wszystko, aby pomóc drużynie w osiągnięciu kolejnego poziomu. Generalny menedżer Danny Ainge uważa natomiast, że weterani to także ważna część procesu przebudowy:
“Weterani uczą młodych graczy jak grać, jak żyć i jak poradzić sobie z trudnościami sezonu. A poprzez swoją obecność na parkiecie sprawiają, że młodzi stają się lepsi. Nie zawsze chodzi więc o dawanie młodym minut, choć oczywiście jest to ważne w procesie rozwoju. Ważne jest też jednak, aby weterani pokazali młodym zawodnikom jak grać. To dlatego dobrze było mieć w zespole Brandona Bassa.”
“Zapytajcie jakiekolwiek dobrego zawodnika o osoby, które miały pozytywny wpływ na ich karierę, a prawie każdy odpowie, że był to jakiś weteran, z którym miał okazję grać jako młody zawodnik.”
Ainge zaznacza więc, że choć pozyskanie Johnsona czy Lee – doświadczonych już przecież graczy, obaj są w lidze od ponad dziesięciu lat – może być odczytywane jako zabieranie minut potrzebnym do rozwoju młodych zawodników, to jednak obecność weterana w drużynie jest także bardzo ważną rzeczą. W Bostonie mają więc nadzieję, że ta dwójka wniesie do zespołu coś znacznie więcej niż tylko przydatne umiejętności.
Tymczasem przed Johnsonem wybór numeru, z czym oczywiście łatwo nie będzie. Na razie zapowiedział tylko, że mocno przemyśli te rozpoczynające się od 90 wzwyż. Johnson dodał także, że niełatwo było rozstać się z Toronto i kanadyjskimi fanami, ale biznes to biznes. Przypomnijmy, że 28-latek podpisał dwuletnią umowę o wartości $24 milionów dolarów, przy czym drugi rok jest w pełni niegwarantowany. I choć dla wielu Johnson jest przepłacony to jednak to, co sobą prezentuje powinno szybko przekonać do niego większość kibiców.