Pierce wciąż jest klaczą

Paul Pierce przeszedł do historii naszej strony jako największa klacz, jaką mieliśmy okazję oglądać, ale bardzo prawdopodobne, że Paul Pierce jest po prostu największą klaczą swojej generacji, a może także i największą w całej historii NBA. Paul Pierce ma bowiem nerwy ze stali i w wieku 37 lat cały czas trafia wielkie rzuty, które przesądzają o zwycięstwie w najważniejszej fazie rozgrywek. Nie inaczej było w sobotni wieczór w Waszyngtonie, kiedy to Pierce odłożył nadzieje zawodników Hawks na powtórzenie czegoś, co sam Pierce ma w dorobku, czyli odrobienie ponad 20 punktów straty w czwartej kwarcie (było 91-70) i wygranie meczu. Mike Muscala, kim jesteś, aby myśleć, że twój rzut doprowadzi do do dogrywki.

Piłka na półdystansie, jeden kozioł, stepback, swish. Kim jest Dennis Schroeder, aby bronić Paula Pierce’a w ostatniej akcji. Choć akurat Paul Pierce wie, kim jest Schroeder – małym chłopczykiem, bo tak Pierce nazwał niemieckiego rozgrywającego po tym, kiedy usłyszał jego komentarz odnośnie tej ostatniej akcji (i zwykłą śpiewkę przegranych, niepotrafiących docenić przeciwnika – to był szczęśliwy rzut). Chodziło o to, że Schroeder jest zbyt młody, aby pamiętać te wszystkie rzuty, które Pierce trafił na przestrzeni 17 lat wielkiej kariery. Pierce dodał też, że Niemiec zapewne grał Pierce’em w 2k, ale spudłował i stąd ta gadka.

Ale Pierce w prawdziwym życiu nie pudłuje.

Pierce to zresztą świetnie połączenie. Trafia wielkie rzuty i trash-talkuje gdzie popadnie. Nawet w wywiadzie zaraz po meczu, kiedy to został zapytany o to, czy chciał trafić o tablicę. Jego odpowiedź była prosta, była lepsza niż durne pytanie, była po prostu definicją Paula Pierce’a:

W tej serii jest 2-1, kibice Wizards wciąż nerwowo obgryzają paznokcie, bo John Wall może już w tym sezonie nie zagrać, a Hawks cały czas są groźną drużyną, tym bardziej po tym, co zrobili ich rezerwowi, odrabiając w zasadzie całe straty. Tak długo jednak jak funkcjonuje obrona Wizards i Hawks nie dochodzą nawet do dobrych pozycji strzeleckich na obwodzie, tak długo Wizards będą faworytami do awansu i gry w finale konferencji. Ale wciąż potrzebny im będzie ktoś taki jak Paul Pierce, który ukróci marzenia młodych wilczków o historycznym comebacku. Tymczasem kibice Celtics z zazdrością patrzą na tych z stolicy, bo też chcieliby obgryzać paznokcie. Obgryzanie paznokci, kiedy Paul Pierce rzuca na zwycięstwo to chyba najlepsza rzecz na świecie.

Był rok 2010, kiedy Celtics grali w pierwszej rundzie z Heat. Wtedy Pierce w podobny sposób załatwił Miami Heat. Jest rok 2015, a Paul Pierce wciąż b-balluje. Jesteśmy świadkami jednego z najlepszych „schyłków” kariery w historii NBA. Co tam Ray Allen, co tam Kevin Garnett. Starzeć się w takim stylu jak Paul Pierce to jest dopiero coś. Każdy dzieciak powinien chcieć być jak Paul Pierce, ale nie jakiś określony Paul Pierce, lecz po prostu jak Paul Pierce, nie zważając na to, czy ten ma 22, 27, 31, czy 36 lat. Paul Pierce cały czas jest bowiem tak samo klacz, cały czas jest tak samo swagger, cały czas jest tak samo stepback-syrena-swish.

The Truth hurts. Cały czas tak samo.