Egzekucja Celtów po timeoutach

Mała statystyka na sam początek, która powinna zrobić wrażenie: Boston Celtics zdobyli punkty w pięciu ostatnich posiadaniach środowego spotkania z Memphis Grizzlies, a więc z drużyną, która jest w top5 pod względem defensywy. W ciągu ostatnich dwóch minut tego środowego spotkania Celtics wygrali z Grizzlies stosunkiem 12-6, dzięki czemu dołożyli kolejne ważne zwycięstwo do swojego bilansu. Jak to się stało, że drużyna, która jeszcze kilkanaście tygodni temu przegrywała niemal każdy zacięty mecz, teraz potrafi wygrywać takie mecze i to nie z byle kim? Odpowiedź jest prosta: lepsza egzekucja. No i Brad Stevens, który w swoim drugim sezonie w NBA udowadnia, że potrafi rozpisać bardzo dobrą zagrywkę.

Celtowie wygrali z drugą najlepszą drużyną Konferencji Wschodniej, wygrywając tym samym siódme z ostatnich ośmiu spotkań w domowej TD Garden. Do fazy play-off droga jeszcze daleka, ale jeśli Celtics koniec końców by się tam znaleźli to nie jest powiedziane, że w Bostonie rozegrają tylko dwa spotkania. Z tych ośmiu ostatnich meczów wypada wyróżnić zwycięstwa z m.in. Atlanta Hawks czy Grizzlies właśnie. Jedyna porażka przyszła w spotkaniu przeciwko Golden State Warriors, czyli w spotkaniu, w którym Bostończycy prowadzili nawet 26 punktami, by ostatecznie przegrać pięcioma. Takie spotkania niestety wciąż się zdarzają.

Wśród tych siedmiu zwycięstw było też to nad Utah Jazz, kiedy Tyler Zeller trafił do kosza równo z końcową syreną. Już wtedy mogliśmy dostrzec kunszt Stevensa, który bardzo umiejętnie rozrysował akcję, biorąc dwa timeouty – dzięki pierwszemu zorientował się, w jakim ustawieniu wyjdą Jazz, a ci bardzo dziwnie wyszli z takim ustawieniem, że długi Rudy Gobert zamiast być pod koszem to przeszkadzał w wyrzucie piłki z autu. Dzięki temu zabiegowi Stevens mógł przygotować swoich zawodników do zagrywki na Zellera, który to skorzystał z rady Luigiego Datome, zrobił jeden upfake i ostatecznie dał Celtom zwycięstwo.

Warto jeszcze przy okazji powiedzieć, że bardzo ważną rolę odgrywają także pozostali zawodnicy, którzy robią jakże potrzebne zamieszanie prowadzące do zamiany krycia. I tak, mierzący ponad siedem stóp Zeller zostaje z Rodneyem Hoodem, podczas gdy wyraźnie spóźniony Rudy Gobert nie może już nic zrobić.

W środę role się nieco zmieniły. Tyler Zeller został zastąpiony w drugiej połowie Kellym Olynykiem, a powód tego był bardzo prosty. Kanadyjczyk miał wyciągnąć spod kosza Gasola. Tam trafiona trójka, tam rozegranie z high-post, a gdzieś jeszcze mały hand-off z gorącym w drugiej połowie (5/7 z gry) Bradleyem. Olynyk naprawdę się spisał, a Gasol naprawdę musiał trzymać się blisko niego, co zadziałało na korzyść Celtów. Także przy tej decydującej akcji, kiedy to piłka początkowo miała iść do Olynyka właśnie, tym bardziej, że szła także przy wcześniejszych rozegraniach z autu. Stevens w ostatniej chwili powiedział jednak Turnerowi, aby szukał schodzącego pod kosz Marcusa Smarta. Jak zdradzał po meczu Bradley – jeśli masz miejsce to podawaj.

Spójrzmy więc, co się tak właściwie stało. Olynyk znów jest w high-post, ale po postawieniu zasłony dla Crowdera wcale nie wychodzi po piłkę. Grizzlies nie mają jednak pojęcia, co się szykuje, a Marc Gasol jest tak skupiony na Olynyku, który wcześniej kilka razy pokarał Grizzlies, że kompletnie nie interesuje to, co dzieje się za jego plecami. Prawdopodobnie wszyscy myśleli, że piłka pójdzie do Olynyka, a Celtics znów zagrają hand-off z Bradleyem, co swoją drogą także jest całkiem efektywną zagrywką, chyba głównie dlatego, że Bradley w ostatnich tygodniach naprawdę dobrze spisuje się w crunchtime, co zresztą udowodnił kilkadziesiąt sekund później – trafiając daggera nad Gasolem właśnie.

Okej, Olynyk swoje zadanie robi. Crowder zbiega pod kosz, a następnie na lewe skrzydło. W tym samym czasie Smart urywa się Courtneyowi Lee i obiega parę Avery Bradley – Tony Allen. Bradley nawet nie stawia zasłony, Allen i tak nie ma bowiem zamiaru ścigać Smarta. Tymczasem Jeff Green daje Turnerowi tyle miejsca, że ten może podać. Po spotkaniu Smart powie, że podanie było na tyle dobre, że czuł on odpowiedzialność i konieczność, aby zamienić je na punkty. No to zamienił. Nawet na trzy.

Akcja ta nie tylko dała więc Celtom remis, ale wyprowadziła na prowadzenie – prowadzenie, którego bostońska drużyna nie oddała już do końca spotkania. Wszystko to bez Isaiaha Thomasa, który pauzuje z powodu bolesnego upadku i bardzo mocno obitych pleców oraz łokcia, a więc bez zawodnika, którego już zdążyliśmy ochrzcić mianem najlepszego closera, jakiego w Bostonie widziano od czasów Paula Pierce’a. Okazuje się więc, że to nie tylko Isaiah Thomas, ale wszyscy bostońscy zawodnicy radzą sobie w końcówkach, wszyscy bostońscy zawodnicy mają wpływ i znaczenie w decydujących momentach. Bradley tłumaczy to w ten sposób:

„Myślę, że wszystko zaczyna się od Brada – rozpisuje dobre zagrywki, uspokaja nas i daje nam taką pewność siebie, że jesteśmy w stanie egzekwować te zagrywki. Brad sprawia, że zacieśniamy więzy, wierzmy jeden w drugiego. Jesteśmy jak rodzina. Jesteśmy znacznie bliżej siebie niż byliśmy i widać tego efekty na parkiecie.”

Jak bardzo widać? Statystykę z początku tekstu zapewne pamiętacie, ale to nie koniec. 22 stycznia miało miejsce bardzo przyjemne dla fanów Celtics wydarzenie – Evan Turner trafił wtedy trójkę, która dała Celtom zwycięstwo nad Portland Trail Blazers. Od tego czasu bostońska drużyna sukcesywnie nabiera wiatru w żagle, czego najlepszym dowodem jest fakt, że od tamtego meczu Celtics notują średnio 0.947 punktu na posiadanie w akcjach po timeoutach. Byłby to trzeci wynik w lidze, a lepszymi mogliby się pochwalić tylko New Orleans Pelicans oraz Los Angeles Clippers. Monty Williams? Zaskoczenie. Doc Rivers? Tu zaskoczenia nie ma.

W przekroju całego sezonu i tak jest pod tym względem bardzo dobrze, bo Celtowie zajmują szóste miejsce z wynikiem 0.901 punktu na posiadanie. Pięć zespołów przed Celtics to zespoły, które na ten moment kwalifikują się do fazy play-off. Już samo to świadczy o tym, jak ważna jest dobra egzekucja po timeoutach. Bostończycy są 14-10 w ostatnich 24 meczach oraz 7-3 w ostatnich dziesięciu. 16 z tych 24 meczów to były mecze „na styku” (różnica mniejsza niż pięć punktów w ciągu ostatnich pięciu minut meczu), a Celtowie wygrali dziewięć takich spotkań. Widać znaczącą poprawę, widać że ten zespół w końcu nauczył się wygrywać.

Wszystko to zasługa Brada Stevensa, który jest w trakcie dopiero swojego drugiego sezonu w NBA. Stevens to ktoś, kto potrafi wyciągnąć z tej drużyny naprawdę dużo, a przecież trzeba mieć na uwadze na przykład to, że od początku sezonu mieliśmy już 11 transferów, w składzie przewinęło się aż 40 nazwisk, koszulkę ubierało 23 różnych zawodników i w zasadzie nie ma momentu, by Stevens miał do dyspozycji pełny skład, bo co chwila ktoś wypada z gry z powodu kontuzji. Brad Stevens jest więc czarodziejem, mistrzem, architektem. Jest też takim trenerem, który po wygranej z Jazz zebrał wszystkich zawodników w szatni, aby przeanalizować ostatnie akcje tamtego spotkania, w których nie wszystko wychodziło tak, jak powinno wychodzić.

Oczywiście, z bilansem 27-36 nie wszystko jest takie idealne. Celtowie znaleźli się jednak w sytuacji, gdzie walczą o playoffs, pokonując po drodze naprawdę uznane zespoły. I to właśnie Brad Stevens ich do tej sytuacji zaprowadził. Drużyna zdaje sobie sprawę, że w tym momencie każde zwycięstwo jest na wagę złota, dlatego bolą takie porażki jak przegrane z Golden State Warriors czy Orlando Magic, gdzie Celtics prowadzili ponad 20 punktami. Stevens sprawia jednak, że od jakiegoś czasu Bostończycy prawie każdej nocy są w pozycji, w której mogą powalczyć o zwycięstwo. A to daje drużynie mnóstwo pewności siebie, co następnie przekłada się w zaangażowanie zawodników w system, a potem w jego egzekucję. Egzekucję coraz lepszą.