Europejskie wsparcie dla Celtów

Wszyscy zdążyliśmy polubić Tayshauna Prince’a. Długo jednak w Bostonie miejsca nie zagrzał, ale zdążyliśmy polubić go chyba na tyle, aby stwierdzić, że oddanie go do Detroit Pistons w zamian za Jonasa Jerebko oraz Luigiego Datome to taki mały cios w playoffowe szanse zespołu, czyli po prostu osłabienie bostońskiej drużyny. Rzeczywistość okazuje się jednak zupełnie inna. Oczywiście, Prince to zawodnik bardzo doświadczony, który sporo do zespołu wnosił i na pewno bardzo by się w składzie przydał, ale Jonas Jerebko i Gigi Datome dają się lubić nawet chyba jeszcze bardziej. Europejskie duo już zdążyło się w Bostonie zadomowić i istnieje spora szansa, że dzięki dobrej grze zostaną tutaj na dłużej.

Po pierwsze – Jonas Jerebko. Pierwszy Szwed w NBA, który jednak nie cieszy się zbyt dużym zaintersowaniem ze strony swoich rodzimych mediów. Wszak sam wyjaśnia, że koszykówka to w Szwecji dopiero szósty, może szósty sport. Poprzednie lata kariery spędził w Detroit, gdzie raz zjeżdżał z górki, a raz musiał pod nią wjeżdżać. Przed trwającym sezonem doszedł do bardzo dobrej formy, jednak znów nie znalazł stałego miejsca w rotacji Stana Van Gundy’ego – kolejnego już trenera w jego karierze. Tymczasem w Bostonie skorzystał na kontuzji Jareda Sullingera, znajdując sobie bardzo przyjemną niszę, w której się po prostu spełnia.

Dziewięć meczów, średnio 18 minut na parkiecie, a w czasie tych 18 minut średnio 8.3 punktów oraz 3.9 zbiórek przy prawie 51-procentowej skuteczności z gry oraz 52-procentowej zza łuku. Robi wrażenie, prawda? Jerebko ma dobry wpływ na grę zespołu, a do tego jest bardzo efektywny mimo grania przeciwko większym od siebie zawodnikom. Z nim na parkiecie drużyna jest o 12.3 punktu na 100 posiadań lepsza od przeciwnika. To oczywiście najlepszy wynik w drużynie. Kto ma wynik numer dwa? Gigi Datome, ale o nim za chwilę. Obaj nie dostają bowiem wielkich minut, ale wykorzystują je w najlepszy możliwy (dla siebie i drużyny) sposób.

Jerebko nie ma może opinii najlepszego defensora czy też zbierającego, ale w Bostonie spisuje się naprawdę dobrze pod tym względem. Czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że piłka po prostu go szuka – ilość uratowanych piłek czy podbitek zrobionych przez Jerebko w ciągu tych dziewięciu spotkań w barwach Celtics to coś niesamowitego. Szwed to bowiem kolejny zawodnik, który jest definicją słowa hustle. A pokazuje to nie tylko poprzez walkę o każdą piłkę, ale też poprzez swoją radość po udanych akcjach. Daje drużynie nie tylko poświęcenie, ale też energię i radość z gry, dzięki czemu jest doceniany przez każdego bostońskiego zawodnika.

Był zresztą doceniany już wcześniej, bo sam coach Stevens przyznazł, że to właśnie Jerebko zalazł Celtom za skórę najbardziej podczas ostatnich meczów przeciwko Pistons. Co ciekawe, w poprzednich latach Danny Ainge kilka razy pytał o Jerebko, a teraz otrzymał szansę sprawdzenia go na przestrzeni 30 spotkań. Po sezonie 28-latek stanie się wolnym agentem, a Celtics będą mieli do niego prawa Birda. Według ostatnich doniesień Ainge może chcieć przedłużyć pobyt Szweda w Bostone, choć z drugiej strony zrzeczenie się praw Birda mogłoby otworzyć jeszcze więcej miejsca w salary cap bostońskiego zespołu tego lata. Tak czy siak, sam Jerebko zdaje się mieć najlepszy czas odkąd tylko trafił do NBA. I nie przeszkadza mu fakt, że w USA każdy wciąż źle wymawia jego imię i nazwisko (poprawienie powinno być You-nas Yer-eb-ko).

Zaskakujące jest to, jak bardzo podobną historię ma Luigi Datome. Nim też Ainge przejawiał w przeszłości zainteresowanie. Na tyle duże, że w 2013 roku poleciał nawet do Włoch, by obejrzeć w akcji ówczesnego MVP tamtejszej ligi. Z tamtej wizyty nic nie wyszło, ale dzięki temu wiadomo było, że Celtics ściągają Datome do Bostonu nie tylko jako kontrakt, ale jako zawodnika, którego chcieliby przetestować. Przed ostatnim spotkaniem z Orlando Magic rozegrał on zaledwie 35 minut łącznie w całym sezonie, z czego większość w trakcie meczów już rozstrzygniętych, jak na przykład w Cleveland, gdzie Celtics zebrali lanie od Cavaliers.

W drugiej połowie spotkania z Magic dostał ponad dziewięć minut gry i w pełni je wykorzystał. Miał dziesięć punktów, trafił dwie trójki, ale też dwa bloki. Raz został oszukany przez Mo Harklessa (w kolejnym meczu przeciwko Miami Heat podobnie oszukał go Dwyane Wade), ale koniec końcow spisał się bardzo dobrze. Tak dobrze, że następnego dnia dostał ponad 20 minut gry, wyrównując swój rekord punktowy z 13 oczkami na koncie. Wszystko to dzięki kontuzji Avery’ego Bradleya, ale też przez słabą postawę Jamesa Younga, który w ostatnich tygodniach gra po prostu słabo. A tymczasem Gigi powoli staje się w Bostonie postacią kultową.

Gość ma kok na głowie, a do tego posiada wielką brodę i gra z jakimś dziwnym numerem #70 na cześć swojego pierwszego zespołu, w którym grał, a który powstał w 1970 roku. Wystarczy dać mu piłkę, a on umieści ją w koszu. Z bliska, z daleka. Z jednej nogi ala Dirk Nowitzki albo z jednej ręki przy wsadzie. Wszystko to brzmi całkiem niesamowicie, ale pamiętajmy, że Datome to jeden z czołowych włoskich zawodników. Co ciekawe, drogi jego oraz Jerebko przecięły się pierwszy raz już kilka lat wcześniej, kiedy obaj grali jeszcze w Europie. Pewnie żaden z nich nie pomyślałby wtedy, że w NBA najlepsze swoje okresy przeżyją w zielonych barwach.

Oczywiście, to tylko dwa mecze Datome, który zapewne odczuje powrót na parkiet Avery’ego Bradleya. Z drugiej strony, wydaje się, że z rotacji wypada powoli James Young, dla którego to również może być jednak nauczka. Nauczka, którą zarówno Jerebko, jak i Datome mają już za sobą. Szczególnie ten drugi odsiedział swoje na ławkach rezerwowych, ale zachował optymistyczne podejście i pozostał profesjonalistą, cierpliwie czekając na swoją okazję. Okazję, która w końcu nadeszła, a którą Włoch wykorzystuje w stu procentach. Najlepszy tego dowód? Z nim na parkiecie Celtowie są o 10.2 punktów na 100 posiadań lepsi od rywali.

Trzeba więc oddać, że Danny Ainge naprawdę ma nosa. Trzeba też oddać Bradowi Stevensowi, że wyciąga ze swoich zawodników wszystko to, co mają do zaoferowania. Ale najwięcej trzeba oddać samym zainteresowanym, którzy znaleźli się w zupełnie nowym dla siebie miejscu, a mimo to pozostali gotowi i są naprawdę dużym wsparciem dla bostońskiego zespołu. Jerebko ma spore szanse, aby tu zostać, a jeżeli Gigi nadal będzie prezentował się w tym stylu to może i on wywalczy sobie w Bostonie kolejny kontrakt. Wymiana Tayshauna Prince’a do Pistons była dla wielu równoznaczna ze zmniejszeniem szans Celtów na playoffs. Nikt się bowiem nie spodziewał, że dwójka Europejczyków może w ten sposób zabłysnąć. Zabłysnęli, a jeśli będą błyszczeć dalej to te szanse na występ Celtics w fazie play-off ciągle będą wzrastać.