Zachód był ostatnimi czasy gościnny dla Zielonych, 3 z 4 ostatnich spotkań padało naszym łupem. Niestety tym razem, dość niespodziewanie, przegrywamy z tułającą się pod ogonach zachodniej tabeli i całej ligi drużyną z Minnesoty. Co by jednak nie mówić jest to porażka jak najbardziej zasłużona. Gospodarze kontrolowali przebieg wydarzeń praktycznie przez cały mecz, nie dając wyrwać sobie zwycięstwa do ostatniego gwizdka.Ostateczny wynik 110:98 jest jednak trochę zbyt dużym wymiarem kary, bo pomimo wcześniej wspomnianej kontroli meczu, Celtowie utrzymywali kontakt z przeciwnikiem przez całe spotkanie.
Mecz obie drużyny zaczęły baaardzo ospale, niecelne rzuty i straty z obu stron dawały słabe pierwsze wrażenie. Trudno było wskazać drużynę lepszą na parkiecie, widoczna za to była przewaga Wilków pod koszem jaką zapewniał im duet Pekovic-Dieng. Ten drugi zaczął od 2 niecelnych jump-shotów z półdystansu, jednak szybko został naprostowany przez coacha Sandersa i razem Nikolą Pekovicem zaczął przestawiać podkoszowych Celtów. Na szczęście na obwodzie mamy małego pitbulla w postaci Bradleya, jego świetna defensywa na pierwszorocznym rozgrywającym LaVine pozwalała na szybkie przerywanie akcji oraz punkty z kontry. 26:22 po pierwszej kwarcie, pierwszej kwarcie bez fajerwerków.
Drugą odsłonę zaczynamy drugim składem, który już nie raz w tym sezonie udowadniał swoją wartość. Na początek trójka Marcusa Smarta (4/5 za 3 w całym meczu), jednak szybko akcją 2+1 odpowiada Pekovic- Zeller jest bezradny. Ponadto dobrą zmianę daje podpisany na 10-dniowy kontrakt Brown rzucając 8 punktów i widać, że goście mają duży problem z zatrzymaniem Timberwolves. Wracamy jednak jeszcze w tej kwarcie do gry. Głównie za sprawą, ostatnio wspominanego przez Timiego, Prince’a. Doświadczenie niskiego skrzydłowego procentuje i młodzi zawodnicy z Minneapolis nabierają się na jego flegmatyczne zwody. Przez praktycznie całe 2 kwarty nie oglądaliśmy niczego specjalnie efektownego, jednak wtedy wypalił wywoływany wcześniej LaVine. Najpierw na dwie i pół minuty przed końcem pierwszej połowy chwycił świetne podanie z połowy boiska od drugiego pierwszoroczniaka Wigginsa, po to by chwile później popisać się kapitalnym put-back slamem lewą ręką, podrywając znudzonych kibiców z krzesełek. Za efektowność wystawiam 6+, jednak efektywność gospodarzy zdecydowanie podupadła i całkowicie niezauważenie to zawodnicy trenera Stevensa objęli prowadzenie i po pierwszej połowie wynik brzmiał 49:48 dla Bostonu.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy po przerwie to podwojenia przy Pekovicu. Na nic jednak one, bo Nikola świetnie sobie radzi i odrzuca piłkę czy to do ścinających partnerów czy to na obwód. Dobry spacing gospodarzy połączony z niezłą skutecznością, nie mógł skończyć się inaczej niż odjazdem na kilka punktów. W trakcie przerwy, po swoich wyczynach nad obręczami nie ostygł jeszcze Zach LaVine, tym razem dziurawiąc obręcz celnymi rzutami za dystansu oraz po penetracjach. W pewnym momencie przewaga sięgała już 13 punktów, lecz znów końcówka kwarty należała do graczy z Bostonu. Energizerem tym razem okazał się Marcus Thornton, w krótkim czasie rzucając 7 punktów i tyle samo wynosił deficyt przed ostatnią ćwiartką tego spotkania.
Thornton nie zwalniał tempa, zaczynając czwartą kwartę od kilku rzutów, z celnością było różnie co nie zmienia faktu, że głównie za jego sprawą zmniejszyliśmy stratę do 3 punktów. W tym jednak momencie wypalił powracający do formy po kontuzji Kevin Martin. Strzelec Wilków wziął na siebie ciężar gry pozwalając reszcie zespołu na głęboki oddech. Goście do końca meczu nie zdołali już postraszyć przeciwników i koniec końców przegrywamy w Minnesocie 110:98.
HOT OR NOT
HOT:
- 3 Zielone Pitbulle. Avery Bradley, Marcus Smart i Phil Pressey. Serce się cieszy oglądając to w jaki sposób pracuje w obronie NA PIŁCE ta trójka. Wiedzą o tym wszyscy, ale mnie to w dalszym ciągu cieszy.
- Tayshaun Prince. Dłuższa rozkmina TUTAJ. Ja podpisuje się obiema rękami i nogami pod tym co pisał Timi. Jeśli nie uda nam się go pozbyć, to nic się nie stanie. Fajnie się patrzy na jakiej „rutynce” gra Prince i jestem w 99% przekonany, że będzie on lepszym mentorem dla młodych niż Gerald Wallace.
- Równość. Tak to już z Celtics jest, że nigdy nie wiadomo kto wypali w danym meczu. Bardzo równy skład, bez gwiazd i jednego zdecydowanego lidera niby jest naszym problemem, ale z drugiej strony nie mamy też w tym składzie czarnej dziury, słabego ogniwa. Cytując klasyka : „Cieszmy się z małych rzeczy bo…”
NOT
- 9-32. Wiecie jaka to statystyka? Rzutów wolnych. Gdzie 9 to ilość oddanych rzutów z linii przez Celtów. Pod odejściu Rondo i przede wszystkim Greena, nie mamy kim atakować obręczy z obwodu. Wszelkie próby penetracji najczęściej kończą się rozrzuceniem na obwód. Niestety nie tylko z „trójek” żyje człowiek i ewidentnie brakuje nam ludzi, agresywnie atakujących obręcz.
- Mało „mięsa” pod koszem. Przeciętny front court Wilków zjadł trio Sully-Bass-Zeller. Może nie widać tego w statystykach, lecz z było to widać na boisku. Ale to, że brakuje nam centra wiemy nie od dziś.
- Jared idź pod kosz. Z Sullingerem wiązałem w tym sezonie na prawdę spore nadzieje i na prawdę jestem bardzo rozczarowany. Nie jest to taki poziom jakiego się spodziewałem, statystyki jak i sama gra nie powala, a ten mecz był tylko potwierdzeniem średniej dyspozycji naszego podkoszowego. Jareda częściej widzimy na obwodzie niż w pomalowanym. Nie ma gry post-up, nie ma szalonych dobitek oraz ton zbiórek w ataku. Nie podoba mi się jego gra, kwestia czy jest to problem dyspozycji czy taktyki.