Co dalej z Prince’em?

Gdy Tayshaun Prince przychodził kilka tygodni temu do Boston Celtics w ramach transferu Jeffa Greena to wielu bostońskich kibiców było zdania, że doświadczony zawodnik nie przywdzieje nawet trykotu ich ukochanej drużyny. Tak się jednak nie stało, stronom nie udało się bowiem wynegocjować tzw. buyoutu i Prince dołączył do ekipy Brada Stevensa w Los Angeles, gdzie Celtowie mierzyli się z Clippers. W debiucie zagrał 20 minut, więcej niż sam się spodziewał, ale najśmielsze oczekiwania przeszedł dopiero w poniedziałek w Utah, kiedy to był najlepszym zawodnikiem na parkiecie i cofnął się w czasie o dobre dziesięć lat. Czy jednak Prince nie jest obecnie kimś, kto w Bostonie po prostu wadzi?

Na początku o wiele bardziej prawdopodobne było, że kontrakt Prince’a zostanie wykupiony lub też Danny Ainge dobije kolejnego targu i szybko pożegna się z 34-letnim zawodnikiem. Tak się jednak nie stało, a Prince w Bostonie pozostał. Coach Stevens nie miał nic przeciwko, mówiąc m.in. że taki weteran – który ma sporo doświadczeń związanych z wygrywaniem – jest w składzie mile widziany. I co by nie mówić, fakt faktem, że Prince rzeczywiście może służyć swoją radą młodszym zawodnikom, będąc obok Geralda Wallace’a jednym z najstarszych graczy w drużynie i jedynym, który wie, co to znaczy zdobyć mistrzostwo NBA.

Zapewnia on nie tylko doświadczenie, ale też wciąż bardzo solidną grę po obu stronach parkietu. Chudy jak tyczka, ale cały czas bardzo mobilny, zwrotny i szybko biegający. Solidny rzut, długie ręce, niezła obrona. W Memphis przez pewien czas określano go mianem cancera, ale koniec końców przydałby się wielu ekipom walczącym o mistrzostwo (a w Memphis o wiele bardziej przyda się Jeff Green). Zainteresowani mieli być m.in. Los Angeles Clippers, ale na razie nic nowego na tym froncie nie słychać, tym bardziej że coraz mniej prawdopodobny wydaje się być buyout, choć Ainge z pewnością będzie próbował Prince’a wytransferować.

A sam zainteresowany zdaje się doskonale o tym wiedzieć, co potwierdza tylko jego gra na parkiecie. Przeciwko Jazzmanom był najlepszym Celtem, spędzając na parkiecie pół godziny, czyli najwięcej w drużynie. Zdobył w tym czasie 19 punktów oraz rozdał pięć asyst, będąc dzięki temu najlepszym strzelcem i najlepszym asystentem bostońskiego zespołu. Co jednak najważniejsze, z nim na parkiecie Celtics byli lepsi od rywali o 16 punktów (także najlepszy wynik w drużynie), gdyż to Prince był jedną z głównych przyczyn (10 oczek, 3 asysty), dla których Zieloni zaliczyli jedną z najlepszych kwart w tym sezonie, rozbijając rywali aż 38-14.

Nic dziwnego, że po wygranym ostatecznie meczu coach Stevens mówił, że to Prince sprawił, iż bostońska drużyna była lepsza. Warto dodać, że było to trzecie zwycięstwo Celtics w ostatnich czterech meczach. Wszystkie te cztery mecze były rozgrywane na Zachodzie i odbyły się w ciągu pięciu morderczych dni. Jaka w tym zasługa byłego zawodnika Detroit Pistons oraz Memphis Grizzlies? Jego statystyki indywidualne nie zachwycają (w pięciu dotychczasowych meczach w barwach Celtics notuje średnio 7.2 punktów, 2.6 zbiórek oraz 1.8 asyst w 21.8 minut gry, najbardziej wpada w oko bardzo dobra skuteczność z jaką rzuca – 60 procent z gry i także 60 procent zza łuku), ale zachwycić powinny statystyki zespołowe drużyny Stevensa z Prince’em na parkiecie.

Ofensywny rating z 34-latkiem na parkiecie to 107.0 zdobywanych punktów na 100 posiadań (czyli 5.5 punktu więcej niż ogólna średnia zespołu z tego sezonu), z kolei rating defensywny to 98.5 traconych punktów na 100 posiadań (czyli 5.1 punktu mniej niż ogólna średnia zespołu z tego sezonu). Wniosek jest prosty: z Prince’em na parkiecie Boston Celtics są wyraźnie lepszą drużyną. Kto by się spodziewał? Oczywiście, to zaledwie pięć spotkań, jednak już teraz doskonale widać, że wielkie doświadczenie, jakie wnosi Prince po prostu procentuje. Nie powinno więc dziwić, że coach Stevens tak chwali sobie obecność Prince’a w drużynie.

Bardzo też możliwe, że to właśnie coach Stevens będzie optował za pozostaniem skrzydłowego w drużynie, jeśli nie uda się go wytransferować do 19 lutego (trade deadline). Celtowie najchętniej by Prince’a wytransferowali już teraz, a on sam zapewne chciałby pograć dla drużyny walczącej o mistrzostwo, dlatego też tak dobrą grą z jednej strony podnosi swoją wartość, a z drugiej strony stawia niejako ultimatum – wytransferujecie mnie tam, gdzie powalczę o pierścień albo pomogę wam wygrać kilka kolejnych meczów. Tak długo jak będzie w składzie, coach Stevens będzie jednak korzystał z jego usług. Celtics wciąż nie wiedzą bowiem chyba, o co w tym sezonie tak właściwie walczą, będąc zaledwie dwa spotkania za Hornets, którzy zajmują ósmą pozycję na Wschodzie.