To był naprawdę wyrównany mecz, w którym Celtics jeszcze na nieco ponad minutę przed końcem remisowali z Blazers. Tym razem nie skończyło się jednak jak zwykle. Evan Turner trafił bowiem kolejną wielką trójkę, tym razem dającą Celtom dość nieoczekiwane zwycięstwo na trudnym terenie rywala. Dodajmy, rywala osłabionego, bo LaMarcus Aldridge wypadł z gry na co najmniej sześć tygodni. Tym samym, Bostończycy przerwali trwającą już trzeci sezon serię porażek z drużynami z Konferencji Zachodniej na wyjeździe, która zatrzymała się na 24 kolejnych przegranych. Za zwycięstwo trzeba też podziękować Jaredowi Sullingerowi, ale Kelly Olynyk nie będzie zbyt zadowolony z tego meczu. Znów ma problem z kostką.
Decydująca okazała się być czwarta kwarta, w której Celtowie pokazali naprawdę świetną obronę. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że Blazers trafili w tej ostatniej odsłonie tylko cztery z 23 oddanych rzutów z gry, a zwykle zimnokrwisty Damian Lillard zdobył w tym okresie zaledwie pięć oczek. O wszystkim zadecydował rzut Turnera, który był rzutem z popsutej zagrywki. Najpierw Sullinger spudłował zza łuku, ale najlepszy zawodnik tego spotkania w osobie Brandona Bassa dał Celtom kolejną szansę. Terry Stotts zdecydował się iść w small-ball, wystawiając mały line-up, dlatego też Brad Stevens rozpisał zagrywkę na Sullingera. Grający tyłem do kosza prawie stracił piłkę, ale ostatecznie z wielkim poświęceniem rzucił się po nią w walce, a następnie wycofał na prawy róg, gdzie niekryty Turner spokojnie dodał Celtom trzy punkty.
W odpowiedzi Blazers nie zdołali nawet oddać rzutu, choć mieli jeszcze sekundę. Celtics defense. 90-89. Wcześniej mecz był całkiem wyrównany. Celtowie przetrwali nawet trzecią kwartę, w której gospodarze zdobyli ogółem 30 punktów, trafiając aż siedem z dziewięciu trójek, podczas gdy w pierwszej połowie zdołali trafiać ledwie jedną z dziesięciu oddanych prób zza łuku. Dodatkowo, Celtowie przetrwali mimo siedemnastu popełnionych strat, wśród których trzeba zaznaczyć jedną rzecz: Avery Bradley nie potrafi kozłować. Bostończycy wygrali jednak na tablicach, pozwolili Blazers na tylko 30 punktów z pomalowanego i zatrzymali ich też na ledwie 32-procentowej skuteczności zza łuku. Brad Stevens może być naprawdę zadowolony ze swojej drużyny.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Pierwsze zwycięstwo coacha Stevensa z drużyną z Zachodu na wyjeździe. Gratulujemy!
- Brandon Bass znów najlepszym zawodnikiem zespołu. Gdy latem Celtics aktywnie starali się wytransferować podkoszowego to podobno nie było chętny. Serio? Bass miał swoje wzloty i upadki podczas kariery w Bostonie, o czym wszyscy dobrze wiemy. Jest jednak definicją solidności i kimś, kogo każdy contender powinien chcieć mieć w składzie. W czwartek wskoczył do pierwszej piątki za Tylera Zellera i rozegrał świetne spotkanie, notując 13 punktów, 10 zbiórek oraz 5 asyst.
- Kolejną wielką trójkę Turnera. Point-forward miał już jeden taki rzut w tym sezonie, gdy doprowadził do dogrywki w Waszyngtonie. A pamiętamy przecież, że w zeszłym sezonie trafił buzzer-beatera w Ogródku, będąc jeszcze zawodnikiem 76ers. Tym razem przyszpilił Blazers i ośmieszył trochę Wesa Matthewsa, który podszedł do obrony tej akcji naprawdę dziwnie, co gospodarze przypłacili porażką.
- Wsad Tayshuana Prince’a, pierwszy w barwach Celtics. To był naprawdę solidny występ weterana, który zapisał na swoim koncie dziewięć punktów oraz cztery zbiórki. Nic więc dziwnego, że interesują się nim np. tacy Los Angeles Clippers, bo Prince – podobnie jak Bass – mógłby się jeszcze przydać niejednemu contenderowi. A takimi meczami powoduje tylko większy uśmiech na twarzy Danny’ego Ainge’a.
- Uraz Kelly Olynyka. Olynyk znów skręcił kostkę, tym razem przy walce o zbiórkę z Thomasem Robinsonem. W zeszłym sezonie z powodu urazu kostki stracił dziesięć spotkań, w tym przypadku może być niestety podobnie, bowiem Kanadyjczyk opuścił halę o kulach, a coach Stevens już zapowiedział, że Olynyk już podczas tego tripu nie zagra, lecz bardzo prawdopodobne, że jego przerwa potrwa dłużej.