Byki lepsze w Ogródku

To był naprawdę dobry i wyrównany mecz Boston Celtics. Do czwartej kwarty, oczywiście. W tej Chicago Bulls trafili kilka trójek pod rząd, a potem Derrick Rose samodzielnie dokończył dzieło zniszczenia, fundując Celtom już 25. porażkę w trwającym sezonie. Rose rozegrał fenomenalny mecz, co chwila popisując się crossoverami i akrobatycznymi finiszami nad obręczą, ale też trafiając aż pięć rzutów zza łuku. Rozgrywający Byków zapisał na koncie drugie double-double w sezonie, zdobywając ostatecznie 29 punktów oraz 10 asyst i nie popełniając ani jednej straty. Był to czwarty i zarazem ostatni mecz między tymi drużynami w trwających rozgrywkach, Bostończycy tylko raz zdołali odnieść zwycięstwo. A teraz, czas na Zachód!

BOXSCORE | GALERIA | TORRENT

Wszystko szło naprawdę dobrze do momentu czwartej kwarty, kiedy to były Celt – E’Twaun Moore – oraz Arron Brooks trafili trzy trójki z rzędu, wyprowadzając gości na najwyższe w spotkaniu 9-punktowe prowadzenie. Na dodatek, Celtics mieli spore problemy z trafianiem do kosza na początku tej ostatniej odsłony, dzięki czemu Bulls szybko przewagę powiększyli, a ciosy zadawał przede wszystkim Derrick Rose. W pewnym momencie Byki prowadziły nawet 17 punktami, zresztą ostateczna różnica wyniosła niewiele mniej. Po meczu coach Stevens przyznał, że kluczowa była ta niesamowita trójka Moore’a, na którą drużyna nie zdołała właściwie odpowiedzieć.

Wcześniej odpowiadała jednak bardzo dobrze, bo do końca trzeciej kwarty mecz był bardzo wyrównany. Celtowie prowadzili po pierwszej kwarcie (kiedy to rzucali na bardzo dobrej skuteczności), prowadzili też do przerwy, w świetny sposób kończąc pierwszą połowę. W trzeciej odsłonie aż 14 ze swoich 20 punktów zdobył Pau Gasol, ale Celtics cały czas byli w meczu, grając momentami nie tylko przyjemną dla oka, ale też efektywną koszykówkę w ataku. W obronie za dobrze nie było. Przez większość czasu mecz był po prostu wymianą ciosów, w której Bostończycy trzymali się bardzo dzielnie. Szkoda więc, że nie utrzymali tej dobrej gry ofensywnej w czwartej kwarcie, w której zdobyli zaledwie 17 punktów. Co przeszkodziło Celtom w samodzielnym zbudowaniu sobie przewagi we wcześniejszych częściach meczu? 12 przechwytów Bulls mówi samo za siebie.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. 13 trójek Bulls. Byki miały naprawdę dobry dzień pod względem strzeleckim. Początkowo ich plan gry zakładał po prostu grę pod kosz, aby wykorzystać największą słabość Celtów. Koniec końców okazało się jednak, że to rzuty zza łuku przesądziły o wyniku. Bulls trafili prawie 54 procent swoich rzutów ogółem.
  2. 20 punktów Jareda Sullingera. Mecz niezły, choć nie idealny. Sully zdobył co prawda tyle samo oczek, co Pau Gasol, ale to Hiszpan zaliczył lepsze spotkanie (i double-double), wygrywając bezpośredni pojedynek – po raz trzeci w tym sezonie. Fajnie w pierwszej połowie zaprezentował się Tyler Zeller, który jednak zniknął gdzieś w drugiej części spotkania (12 punktów, 6 zbiórek w 19 minut gry).
  3. Słabiutki mecz Avery Bradleya. Czy to jest już ten moment, w którym można zastanawiać się, czy Bradley był wart podpisywania za takie pieniądze? Bradley źle wszedł w mecz, miał spore problemy zarówno w ataku, jak i w obronie. Z nim na parkiecie Celtowie byli aż o 21 punktów gorsi od rywali. Dodatkowo, popełnił on kilka prostych błędów (choćby przy przekazywaniu piłki z ręki do ręki), a zespół 14-krotnie stracił piłkę, co przełożyło się na 21 punktów Bulls (którzy z kolei piłkę stracili dwa razy mniej). Ilość błędów przy takich hand-offach w dwóch ostatnich meczach bostońskiego zespołu jest zatrważająca.
  4. Solidne spotkanie bostońskiej ławki. Tej przewodzili przede wszystkim Brandon Bass (16 punktów, 5 zbiórek) oraz Kelly Olynyk w opasce (14 punktów, 9 zbiórek), ale nieźle zagrali także Phil Pressey czy Marcus Thornton, a rookie Marcus Smart zapisał na koncie połowiczne triple-double w postaci 5 punktów, 6 zbiórek i 5 asyst, dokładając również dwa przechwyty. Coach Stevens użył 10-osobowej rotacji.
  5. Ostatni mecz w TD-Garden przed wyjazdowym tripem. To nie będzie łatwa podróż. Tysiące kilometrów do przebycia, sześć różnych hal, sześć zespołów z Konferencji Zachodniej, czyli innymi słowy sześciu mocnych rywali – start w poniedziałek w Los Angeles. Celtowie przegrali dwa spotkania z rzędu, czy za paręnaście dni ten licznik będzie stał już na ośmiu porażkach z kolei? Jest to całkiem prawdopodobne.