Trzeci wyjazdowy mecz w ciągu czterech dni na trudnym terenie w Kanadzie miał małe szanse na powodzenie. Niespodzianki nie było, Celtics przegrali z wyraźnie mocniejszymi Toronto Raptors, a o wyniku zadecydowała w zasadzie trzecia kwarta, którą Bostończycy w bardzo dobry sposób rozpoczęli, jednak potem nie mieli żadnej odpowiedzi na pędzących Raptors, którzy tę trzecią odsłonę wygrali 35-22. Sześciu zawodników gospodarzy miało 10 lub więcej punktów, a dobre spotkanie rozegrali m.in. James Johnson czy Jonas Valanciunas. Najlepszym strzelcem Celtics był z kolei… Kelly Olynyk, dla którego był to niejako powrót do domu i do rodzinnych stron. Kolejny mecz w poniedziałek z New Orleans Pelicans.
Początek meczu był w wykonaniu Celtów naprawdę niezły, zresztą do bostońskiej ofensywy nie ma się co przyczepiać – znacznie gorzej było po bronionej stronie parkietu. Tymczasem jeszcze w pierwszej kwarcie Celtics prowadzili nawet dziewięcioma punktami, grając dobry basket w ataku. Drużyna była agresywna, grała szybko i dość skutecznie. Gdy jednak dobili do 40 punktów to coś zaczęło szwankować – Raptors odrobili straty, a nawet wyszli na prowadzenie. Sporo problemów narobił Celtom skrzydłowy James Johnson, który był w zasadzie wszędzie i robił również te małe rzeczy, często decydujące o przebiegu spotkania.
Start drugiej połowy był naprawdę dobry, wszak Bostończycy trafili pierwszych pięć rzutów, ale to było za mało na gorących Raptors, którzy przez całą kwartę powiększali tylko przewagę, a ta wyniosła przed ostatnią odsłoną aż siedemnaście punktów. Celtowie raz jeszcze próbowali do tego spotkania wrócić, a sygnał do ataku dał Marcus Smart, dzięki któremu bostońska drużyna zdobyła nawet dziesięć punktów z rzędu. W ciągu kilku kolejnych minut gospodarze trafili jednak kilka kolejnych trójek (ogółem zza łuku trafiali 13-krotnie na 43 procentach), czym odparli atak i w spokojnych nastrojach kończyli mecz, wygrywając ostatecznie 109-96.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Kelly Olynyka u siebie. Kanadyjczyk czuł się jak w domu, bo tak w zasadzie to przecież w nim był. Olynyk zdobył najlepsze w spotkaniu 23 punkty, będąc przecież rezerwowym. Trafił osiem z 11 rzutów (w tym 2/4 za trzy), zaliczył też pięć zbiórek, dwie asysty i dwa przechwyty, czterokrotnie tracąc piłkę. Grał agresywnie i do kosza, nie zastanawiał się nad rzucaniem tylko rzucał. I najczęściej trafiał.
- Solidne spotkanie Marcusa Smarta. Rookie zanotował 12 punktów, 3 zbiórki oraz 2 asysty, trafiając pięć z siedmiu rzutów. Ofensywnie wyglądał naprawdę dobrze, było sporo dobrych decyzji, jedna trafiona trójka i więcej niż zwykle wjazdów pod kosz, w tym jedna akcja and-one oraz bardzo fajna dobitka.
- Sześć minut Jamesa Younga. 19-latek wyszedł na parkiet dopiero wtedy, gdy Raptors mieli już zwycięstwo w kieszeni. Nie oddał ani jednego rzutu, nie zdobył też więc ani jednego punktu. Zamiast tego, miał dwie asysty oraz jedną zbiórkę. No i James Johnson w swoim stylu przywitał go w NBA.
- Brandona Bassa na wylocie. Takimi meczami jak ten z Raptors podkoszowy weteran podwyższa swoją wartość, zmniejszając też najprawdopodobniej liczbę dni, jakie spędzi jeszcze w Bostonie. Bass rozegrał naprawdę solidne zawody, zapisując na koncie 10 punktów, 6 zbiórek oraz 4 asysty. Był też zaledwie jednym z dwóch (obok Jamesa Younga, ale garbage-time się przecież nie liczy) bostońskich zawodników z dodatnim wskaźnikiem “+/-“. Z nim na parkiecie Celtics byli lepsi od Raptors o punkcik.
- 23 przegraną Celtics w sezonie. Tankujemy! W niedzielę wolne, w poniedziałek Celtowie rozpoczną 3-meczową serię spotkań w domowej TD Garden (Pelicans, Hawks, Bulls). A potem wyjadą na Zachód, w najdłuższą podróż, w jaką wybierze się klub NBA w trwającym sezonie.