Ostatni raz tego Rondo

Niektórzy już żartują, że Celtics wcale nie musieli przygotowywać żadnego filmiku, ale mogli po prostu pokazać skrót jego występu z pierwszej kwarty tego spotkania. Jednak będąc już tak całkiem serio – mają oni trochę racji. Rondo grał jak ten Rondo. Zdobył pierwsze dziesięć punktów dla Mavs, w samej pierwszej kwarcie uzbierał tych punktów 15, co tylko przypieczętowało najlepszą w jego karierze pierwszą odsłonę. Na nic zdał się fakt, że Rondo spędził w Bostonie ponad osiem lat – wydawało się, że Celtics i tak nie byli na niego przygotowani, a bardzo wymowny obrazkiem było odpuszczanie go na obwodzie. To jednak nie o to w tym wieczorze chodziło. To był po prostu piękny koniec pewnej pięknej ery.

Odłóżmy na bok to, co działo się na parkiecie. Bo też w ten wieczór nie to było tak do końca najważniejsze. Rondo pierwszą owację otrzymał już przy przedstawianiu składów. Eddie Palladino zrobił to po swojemu, przedstawił Rondo tak, jakby ten grał jeszcze dla Celtics. A owacja była na tyle głośna, że wiele osób zaczęło się zastanawiać, czy przypadkiem nie była najgłośniejszą spośród tych wszystkich, które otrzymali inni członkowie mistrzowskiej drużyny przy swoich powrotach. Po pierwszej kwarcie przyszedł czas na filmu, który zebrał chyba wszystkie najważniejsze momenty Rajona w Celtics. Ponad osiem lat w dziewięćdziesiąt sekund.

Zaczęło się od cytatu Rondo na tle miasta widzianego z lotu ptaka. Potem zobaczyliśmy czarno-biały materiał z draftu 2006, gdzie reporter donosił o próbach Celtics w pozyskaniu Rondo właśnie. No a dalej już poleciało. Mnóstwo świetnych zagrań, firmowych tricków, wsadów, asyst, zachowań. Pompki inspirowane Kevinem Garnettem. Zaciekła obrona wyższego o dobrą głowę LeBrona Jamesa. Próba dotarcia do kółeczka Miami Heat. Przemieszczony łokieć. Praca dla społeczeństwa. Celebracja mistrzowskiego tytułu.

Rondo starał się nie patrzeć na telebim zbyt długo. Podnosił głowę tylko na chwilę, wiedząc zapewne, że dłuższe patrzenie nie przyniesie niczego dobrego. Nie płakał, ale czy był blisko? Zapewne tak, w końcu przyjął poradę Paula Pierce’a i sporo mrugał. Po filmiku, zakończonym zdjęciem Rondo z mistrzowskim pucharem Larry’ego O’Briena i podpisem „Thank You Rajon!” zaczęła się kolejna owacja, której częścią byli wszyscy zgromadzeni w TD Garden, począwszy od bostońskich właścicieli, generalnego menedżera, a skończywszy na zawodnikach Celtics i Bradzie Stevensie. Swój wyraz uznania za takie podziękowanie wyraził na twitterze Marc Cuban.

Ten moment nie wytrącił jednak Rondo z rytmu, bo koniec końców zaliczył najlepszy chyba w tym sezonie mecz. Ba, był to zapewne najlepszy jego mecz od prawie dwóch lat. Po meczu, wyraźnie zmęczony i głęboko oddychający, pojawił się na podium, gdzie porozmawiał z dziennikarzami.

„Dziś był wyjątkowy dzień. Jestem zmęczony emocjonalnie, zmęczony fizycznie. W tym momencie jestem wyczerpany. Bardzo ciężko było przejść przez ten mecz. Nie myślę, że kiedykolwiek wcześniej byłem tak zmęczony po meczu, by tak ciężko rozmawiało mi się z wami. Jestem wykończony.”

Paul Pierce ostrzegał go, że tak będzie. Rondo nie ostrzegł z kolei nas, że cofnie czas i na ten jeden mecz raz jeszcze będzie tym Rondo, którym się zachwycaliśmy. Jednocześnie, 28-latek przyznał, że transfer do Dallas niejako wzmocnił go po obu stronach parkietu. Wcześniej, przed rozgrzewką, przyznał nawet, że w ostatnich latach nie grał w defensywie. Dziwić nie powinien sam fakt, ale raczej to, że Rondo sam to przyznał. Opowiedział też, jak dowiedział się o transferze i że pomyślał sobie „o, kurde”, gdy Danny Ainge wyskoczył mu na telefonie. Jeszcze przed meczem pojawił się na parkiecie, by trochę porzucać, ale też porozmawiać i pośmiać się z ludźmi, z którymi kilkanaście dni temu był w jednej drużynie. Po meczu powiedział też:

„To wielkie szczęście, że mogę grać w koszykówkę. Miałem sporą przerwę z powodu zerwanego ACL i wydaję mi się, że wcześniej brałem koszykówkę za pewnik, aż do pewnego momentu, kiedy uświadomiłem sobie, że mogę wychodzić na parkiet każdej nocy i robić to, co kocham. Nie wiem, czy dałem radę pokazać to tak bardzo jako Celt, ale wciąż jestem bardzo pokorny i bardzo szczęśliwy, że mogę grać w koszykówkę i robić, coś co kocham każdej nocy.”

Wydaje się, że po tych dziewięciu latach naznaczonych zarówno sukcesami, jak i porażkami Rondo wie już, że nic nie trwa wiecznie i pewne rzeczy trzeba sobie zachowywać, nad pewnym rzeczami trzeba się po prostu pochylić i je zapamiętać. I taki też był ten wieczór w Bostonie, a jednym z moich ulubionych momentów będzie dosłowna beka bostońskich kibiców, gdy w trzeciej kwarcie Rondo w końcu pomylił się zza łuku i „popisał się” soczystym air-ballem. Mówcie co chcecie, Boston ma najlepszych kibiców w lidze.

Trzeba też jednak sobie powiedzieć, że to nie było tylko i wyłącznie pożegnanie z Rondo. On był w jego centrum i nie ma wątpliwości co do tego, że on był jego najważniejszą postacią, jednak w pewnym sensie było to też powiedzenie „żegnaj” pewnej erze, która skończyła się definitywnie wraz z transferem Rondo. Zakończenie pewnego pięknego rozdziału, który obfitował w momenty, które wywoływały i wciąż wywołują uśmiech na twarzach bostońskich kibiców, na naszych twarzach. W zeszłym tygodniu Boston odwiedził inny stary znajomy – Kevin Garnett. Powiedział jedną fajną rzecz: wygrywanie daje nieśmiertelność. I choć czas na nową erę, na nowe sukcesy, na nowe wspomnienia to o tamtej drużynie nie zapomnimy nigdy. A Rondo przynajmniej jeszcze jeden raz – być może już ostatni – wniósł się wysoko pod dach TD Garden, przypominając, że jedyne w swoim rodzaju są nie tylko wspomnienia jakie tworzył, ale też on sam.

Thank You Rondo