Celtics w kolejnym dołku

Boston Celtics przegrali cztery ostatnie spotkania i od czasu transferu Rajona Rondo mają bilans 1-4, przy czym ta jedna wygrana przyszła w meczu ze słabiutkimi Minnesota Timberwolves. Jeszcze przed sezonem coach Brad Stevens mówił, że czas na swego rodzaju dookreślenie strategii na obecny sezon przyjdzie w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Jesteśmy już po świętach, czas więc ten nastał. I choć wielu może się zdziwić to Celtics mieli lepszy bilans na Gwiazdkę w zeszłym sezonie (12-17) niż w trwającym (10-16). Co to tak właściwie oznacza? Cóż, po pierwsze – ostatnie dni to twardy orzech do zgryzienia dla samego Stevensa. Po drugie – czy transfer Rondo nie był jednoznacznym dookreśleniem strategii?

Do tego bożonarodzeniowego bilansu trzeba jeszcze dołożyć dwie kolejne porażki, przez które obecny licznik kolejnych przegranych wynosi w Bostonie cztery. Trzeba jednak sobie otwarcie przyznać, że wśród tych czterech porażek tylko ta z Washington Wizards – a więc mocnym zespołem – może być usprawiedliwiona, choć nie można zapominać, że w grudni Celtowie dwa razy się z Wizards mierzyli. Raz wygrali, za drugim razem prawie udało im się doprowadzić do niesamowitego comebacku. Celtics przegrywali z Miami Heat, Orlando Magic i Brooklyn Nets. Ligowymi średniakami ze słabej konferencji wschodniej.

Przegrywali w niezbyt dobrym stylu. Heat grali bez dwójki swoich liderów w osobach Chrisa Bosha oraz Dwyane’a Wade’a, a mimo to Celtics ani razu nie stanowili poważniejszego zagrożenia dla drużyny z Florydy. Przeciwko Magic ekipa Brada Stevensa pokazała charakter, odrabiając straty, ale znów zabrakło zimnej krwi w końcówce. Nie inaczej było przeciwko Nets, choć tu sytuacja była odrobinę inna, jednak niemniej znana – Celtowie prowadzili nawet 12 punktami, ale dali się dojść w czwartej kwarcie i przegrali. Obrazek w tym sezonie częsty, obrazek zresztą bardzo frustrujący, ale niektórzy powiedzą – fajnie ci Celtics tankują.

Bo tak się rzeczywiście wydaje, przynajmniej po transferze Rajona Rondo, który był chyba jasnym sygnałem – stawiamy przyszłość ponad teraźniejszość. Wciąż. Oczywiście, w słabej konferencji wschodniej w zasadzie przez cały czas będzie szansa, że kilka ruchów nastawionych na przyszłość mogłoby pomóc także teraz, a Celtics powalczyliby o awans do playoffs  – wszak w chwili obecnej są na 10. miejscu w konferencji, a będący na ósmej pozycji Brooklyn Nets legitymują się bilansem 13 zwycięstw i 16 porażek. Pytanie jednak, czy warto walczyć, czy też lepiej jest zaliczyć kolejny nieudany sezon i zwiększyć sobie szanse na lepszy wybór w drafcie.

Zdania zapewne będą podzielone. Prawda jest bowiem taka, że choć Celtics na pewno skorzystaliby na wyższym wyborze, ale o wiele bardziej drużynie przydałby się awans do fazy posezonowej. Dlaczego? Otóż to oznaczałoby, że zespół nauczyłby się wygrywać zacięte spotkania i domykać mecze, a to znaczyłoby, że drużyna idzie w dobrym kierunku, rozwija się w dobrym kierunku. Nie wspominając o tym, że tak dla tak młodej drużyny awans do playoffs i zebrane tam doświadczenie byłoby nieocenione. Nawet gdyby Celtics zebrali szybkie lanie i odpadli już w pierwszej rundzie z Chicago Bulls czy Washington Wizards, co zapewne miałoby miejsce.

Dodatkowo, w tym momencie jest kilka zespołów, których nie da się już chyba przeskoczyć. Phialdelphia 76ers kontynuują bycie sobą, Detroit Pistons pozbyli się Josha Smitha (co już przyniosło efekty, np. w Cleveland), ale raczej trudno oczekiwać, aby nagle zaczęli grać jak drużyna zdolna awansować do playoffs, a New York Knicks są na dobrej drodze, by zaliczyć najgorszy w swojej historii sezon. A są jeszcze takie „mocarstwa” jak Minnesota Timberwolves, gdzie wciąż czekają na powrót Ricky’ego Rubio czy Los Angeles Lakers, gdzie ostatnio udowodniono, że drużyna lepiej spisuje się bez Kobe Bryanta.

Teoretycznie, na tankowanie i swego rodzaju „dogonienie” tych wszystkich drużyn nie jest jeszcze za późno. Ale brak progresu w porównaniu z zeszłym sezonem, gdy o tej porze Celtics mieli lepszy bilans (i to wciąż bez Rajona Rondo, rehabilitującego się wtedy po zerwaniu więzadła) nie jest dobrą oznaką. Okej, progres w pewnych elementach jest – w szczególności w ataku, gdzie sporo się poprawiło od ubiegłych rozgrywek. Sami zresztą zobaczcie, jak to wszystko się zmieniło w porównaniu z tym, co było przed rokiem:

Kategoria Wynik (13/14) M. w lidze Wynik (14/15) M. w lidze
ORtg 99.7 27 102.2 18
DRtg 105.2 20 103.2 13
PACE 95.9 15 100.0 2
PTS (own) 96.2 26 103.3 8
PTS (opp) 100.7 13 104.4 28
AST 16.3 21 18.6 5
REB 42.5 17 43.5 11
PITP 37.8 28 46.8 3

Co widać przede wszystkim? Celtics grają z drugim najszybszym tempem (PACE) w lidze, zaliczając średnio równo po sto posiadań w każdym meczu. To przekłada się na liczbę średnio zdobytych i straconych koszy. Pod tym drugim względem Celtowie są trzeci od końca w lidze, ale o wiele więcej o samej obronie powie nam defensywny rating, czyli punkty tracone na sto posiadań. I tutaj Celtics są już w górnej połówce tabeli. Widać też poprawę pod względem ratingu ofensywnego, cieszy też znaczący wzrost w kategorii asyst, co potwierdza tylko, że coraz lepiej działa system Brada Stevensa. Na koniec trzeba jeszcze zaznaczyć, że Bostończycy są jedną z najlepszych drużyn w polu trzech sekund przeciwnika (PITP aka points in the paint, czyli punkty zdobyte z pomalowanego) – trzecie miejsce w lidze, podczas gdy w zeszłym sezonie było to trzecie miejsce od końca.

W zespole cały czas brakuje typowego centra, choć Tyler Zeller nieźle się w tej roli spisuje, szczególnie po atakowanej stronie parkietu. Słabszą dyspozycję drużyny w ostatnich dniach można też tłumaczyć transferem Rondo, czyli transferem, w ramach którego Celtowie w zamian za jednego zawodnika rotacji otrzymali trójkę, którym jakoś trzeba teraz wygospodarować minuty. I tak, w ostatnich meczach mieliśmy takie kwiatki jak zero minut dla Zellera w czwartej kwarcie spotkania z Nets, 12 minut ogółem Zellera w spotkaniu w Waszyngtonie, zero minut dla Sullingera i Greena w czwartej kwarcie spotkania przeciwko Magic, pół godziny gry i start od pierwszej minuty Nelsona w Orlando, dwa pięciominutowe występy Brandona Bassa, czy Brandan Wright grający sześć minut po dwóch meczach, w których spędził na parkiecie minut łącznie 25. W sumie nic dziwnego, Brad Stevens ma naprawdę twardy orzech do zgryzienia z tyloma zawodnikami.

Skład jest w tym momencie po prostu zapchany, na kilku pozycji jest za tłoczno – zupełnie jak przed rokiem. I zapewne tak jak przed rokiem, tak i w tym Danny Ainge poradzi sobie z tym w podobny sposób. W styczniu dokonał on przecież dwóch transferów, wymieniając Jordana Crawforda, Marshona Brooksa oraz Courtneya Lee. Teraz na wylocie mogą być Brandon Bass, Brandan Wright czy Jameer Nelson. Głównie z tego powodu żadnych minut nie dostaje James Young, który wrócił do gry po kontuzji i zagrał w niedzielę w D-League, zdobywając 15 oczek dla Red Claws. Na miejsce w rotacji będzie mógł pewnie liczyć dopiero po trade deadline.

Kilka dni temu pojawiły się plotki, że Danny Ainge jest w kontakcie z Cleveland Cavaliers. I fakt, coś może być na rzeczy. Sam Ainge powiedział zresztą, że na okres świąteczny się lekko wyłączy (podpowiedź: kłamał) i weźmie głęboki oddech, zanim nastaną kolejne ruchy. Oddech mógł wziąć, ale im szybciej tych ruchów dokona, tym lepiej – przede wszystkim dla Stevensa, bo te ewentualne transfery powinny przede wszystkim odciążyć skład. Z drugiej strony, nie powinniśmy spodziewać się, że tacy zawodnicy jak Bass czy Wright będą mieli sporą wartość, tym bardziej w obliczu bilansu, jakim Celtics się obecnie legitymują. Ale każdy asset to asset.

Bardzo więc prawdopodobne, że na ustabilizowanie tych dziwnych sytuacji w rotacji przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Trudno też teraz oceniać, czy wpływ na wyniki mogło mieć odejście Rajona Rondo – i zapewne trudno będzie to oceniać także za meczów kilkanaście czy kilkadziesiąt, bo przecież z Rondo drużyna też spisywała się słabo. Co by jednak nie mówić, paru zawodników znacząco odczuło odejście Rondo, a najlepszym tego przykładem są Avery Bradley czy Jeff Green, którzy od jakiegoś czasu znacząco obniżyli swoje loty. A jak spisuje się cała drużyna bez Rondo w porównaniu z tym, co grała jeszcze z 28-letnim rozgrywającym?

G PACE PTS (own) PTS (opp) ORtg DRtg NetRtg FG% REB AST AST% TOV
Pre-trade 23 100.5 104.5 105.0 102.4 103.2 -0.8 46.1 44.2 25.7 63.3 15.3
Post-trade 5 97.7 97.6 101.6 100.8 103.0 -2.1 45.6 40.6 24.6 64.4 14.4

Jak więc widać, niektóre statystyki się lekko polepszyły, a w niektórych drużyna zanotował spadek (na przykład w zbiórkach). Bardzo ciekawe jest to, że Celtics mimo utraty najlepszego podającego w lidze – przynajmniej póki Rondo grał w bostońskich barwach – wciąż notują sporo asyst, a procent asystowanych rzutów jest nawet większy. Pogorszył się za to ofensywny rating, choć o tym zaważył przede wszystkim mecz z Wizards, w którym bostońska ofensywa spisała się bardzo słabo. Co z tego wszystkiego wynika? Na razie chyba nic, bo to dopiero pięć spotkań bez Rondo. Na kolejne podobne porównanie przyjdzie czas po kolejnych 18 spotkaniach.

W ciągu tych 18 spotkań (aż do początku lutego) ekipę Brada Stevensa czeka m.in. najdłuższe w całej lidze wyjazdowe tournee i gra w takich miejscach jak Golden State czy Portland. Ogółem rzecz biorąc, terminarz nie jest łatwy – z tych 18 meczów tylko osiem będzie z rywalami, którzy na ten moment mają ujemny bilans, a Celtom przyjdzie się jeszcze zmierzyć z m.in. Bulls (dwa razy), Raptors czy Rockets. Na ten moment trudno przewidywać, w jakim miejscu Celtics będą po kolejnych 18 meczach. Bilans najprawdopodobniej nie będzie dużo lepszy, miejmy nadzieję, że przynajmniej skład będzie nieco „odchudzony”. Transfer Rondo wydawał się być jasnym sygnałem, w jakim kierunku ten sezon zmierza – a biorąc pod uwagę ostatnie mecze można się tylko utwierdzić w tym, że jest to raczej kolejny sezon spisany na straty. Przyszłość ponad teraźniejszość.