Kevin Garnett nieuchronnie zbliża się do końca swojej kariery. Jeśli bowiem w zespole Boston Celtics jest gracz, który urodził się parę miesięcy po tym, jak KG został zawodnikiem NBA to jest to jasna oznaka, że kariera Garnetta chyli się ku końcowi (tym graczem jest oczywiście 19-letni James Young). Bardzo więc prawdopodobne, że piątkowa wizyta 39-latka w TD Garden była jego ostatnią. Fani jak zawsze zgotowali Garnettowi bardzo ciepłe przyjęcie, ale to akurat nikogo nie powinno dziwić – przecież podkoszowy spędził w Bostonie sześć lat, nie tylko walnie przyczyniając się do tytułu w 2008 roku, ale też zmieniając w zasadzie całą kulturę organizacji. Głównie dlatego nigdy nie zostanie zapomniany.
O byciu niezapomnianym mówił też sam Garnett po wygranym przez jego Brooklyn Nets meczu. Zażartował, że z powodu ciągłego otrzymywania wiadomości tekstowych w stylu „spoczywaj w spokoju” musiał zmienić numer telefonu. Chwilę potem dodał jednak:
„Ale nie mam z tym problemu. Jesteśmy nieśmiertelni. Jak wygrasz raz, to zostanie na wieczność.”
Trudno się z tym nie zgodzić. Garnett na zawsze pozostanie wygranym dzięki tytułowi zdobytemu w sezonie 2007/08 i na zawsze pozostanie też Celtem. Tamten tytuł zapewnił mu dożywotne miejsce wśród bostońskich legend, czego nie mógł zmienić transfer do Nets. Kibice w Bostonie doskonale o tym wiedzą, czego bardzo dobry przykład mieliśmy przed rozpoczęciem meczu, kiedy to Garnett odbywał swoją rutynę – tę, którą widzieliśmy w każdym meczu przez sześć lat jego pobytu w Bostonie. Weteran zrobił jednak coś jeszcze. Zasalutował, wyrażając swoją wdzięczność bostońskim kibicom. Po meczu mówił:
„Tutaj ludzie zawsze pokazują swoją miłość. Zawsze oddają mi uznanie, za które nigdy nie będę potrafił się odwdzięczyć, no może poza tym salutowaniem. Wygrywanie daje nieśmiertelność. A ja zawsze będę miał specjalną relację z tym miastem.”
I choć relacja pozostanie niezmieniona to piątkowy mecz był trochę inny niż te poprzednie powroty Garnetta do TD Garden. Po pierwsze, to mógł być ten ostatni powrót. A po drugie, tym razem w barwach Celtics nie biegał już po parkiecie stary dobry przyjaciel Garnetta, czyli Rajon Rondo. KG przyznał, że transfer Rondo do Dallas Mavericks odrobinę go zaskoczył, dodając także, że utrzymuje z nim stały kontakt i jego zdaniem 28-letni rozgrywający odniesie w Teksasie sukces, ponieważ ma wszystko, aby znów robić wielkie rzeczy.
Co ciekawe, w zasadzie każdy członek mistrzowskiej ekipy Celtics z 2008 roku dostał szansę, aby pogonić za pierścieniem w nowej sytuacji. Tak jest teraz z Rondo, tak było też z Pierce’em oraz Garnettem właśnie. Pierce’a na Brooklynie już nie ma, teraz goni za pierścieniem w Waszyngtonie. A co będzie dalej z KG – emerytura?
„Na tym etapie kariery jest to coś , co pojawia się gdzieś z tyłu głowy – zapewne niezależnie od tego, czy to przyznam, czy nie. Jeśli jednak mam powiedzieć prawdę to tak, czasami o tym myślę. Widziałem się z Paulem Pierce’em, gdy przyjechał do Nowego Jorku na mecz z Knicks i trochę porozmawialiśmy. Wiemy, że w tym momencie niczego nie możemy brać za pewnik, pewne rzeczy musimy doceniać bardziej. Myśl o emeryturze jest w mojej głowie, nie będę kłamał, że nie.”
Widzimy więc, że Garnett nie postanowił jeszcze o emeryturze, ale o swoich dalszych losach zadecyduje dopiero po zakończeniu obecnego sezonu. Nets nie są faworytami do mistrzostwa, po obecnym sezonie KG stanie się wolnym agentem i być może szansa na drugi tytuł w karierze skusi go do rozegrania 21. w karierze sezonu, czym zrównałby się z Robertem Parishem. Jeśli o ten tytuł miałby powalczyć jeszcze w tym sezonie to najpierw musiałby zrzec się swojej klauzuli no-trade. Ciężko więc przewidywać, czy to rzeczywiście był ostatni raz Garnetta w Ogródku. Tak czy siak, w obliczu tej niewiedzy i niepewności każdy jego mecz należy przeżywać tak samo. Raz, że po prostu sobie na to zasłużył, a dwa że to może być jego trasa pożegnalna. Tak czy siak, wygrywanie daje nieśmiertelność. A Kevin Garnett jest zwycięzcą – i co do tego nie ma chyba żadnych wątpliwości.