Szczęśliwy rollercoaster w Bostonie

Boston Celtics wygrali trzeci mecz z rzędu! Nie, to nie żart – Bostończykom taka sztuka udała się po raz pierwszy od ośmiu miesięcy. Dzięki zwycięstwu nad Washington Wizards drużyna Brada Stevensa jest teraz o jeden mecz za ósmym miejscem na Wschodzie. Oczywiście, nie obyło się bez emocji – Wizards odrobili 25 punktów straty, doszli Celtów na punkt zaledwie jeden, ale gospodarze zdołali domknąć mecz. W końcu. I choć czwarta kwarta znów był – lekko mówiąc – nie najlepsza to jednak przez trzy kwarty Celtics grali naprawdę dobrą koszykówkę. 31. w karierze triple-double zanotował Rajon Rondo, któremu znów zabrakło tylko jednego: skuteczności. Kolejny mecz już w poniedziałek w Waszyngtonie.

BOXSCORE | GALERIA

19 punktów przewagi. Nawet taką zaliczkę mieli w pierwszej połowie Celtics. Zawdzięczali to bardzo słabej skuteczności Wizards, którzy byli jeszcze chyba lekko zaspani, biorąc pod uwagę godzinę rozgrywania meczu. Goście popełnili osiem strat w ciągu dziewięciu minut pierwszej kwarty, która zdecydowanie była najgorszą ich pierwszą kwartą w sezonie. Zdobyli w niej tylko 15 punktów, trafiając 25 procent rzutów. Niewiele lepiej było w drugiej odsłonie, bo na przerwę Wizards schodzili z nieco ponad 30-procentową skutecznością. Duża była w tym zasługa Celtów, którzy upewniali się, że każde wejście pod kosz jest dobrze kontestowane – i tak, goście z pomalowanego zdobyli tylko 12 punktów. Kolejny dobry mecz rozgrywał Rajon Rondo (5/17 FG, 1/3 3PT, 2/4 FT, 13 pkt, 13 zb, 11 ast, 3 stl, 4 straty), który już do przerwy miał 11 punktów (tyle samo co dający sporo dobrego z ławki Marcus Thornton), czyli więcej niż John Wall i Bradley Beal łącznie. Jedynie stary znajomy Paul Pierce spisywał się nieźle, ale nawet jego solidna postawa nie poma,gała drużynie z Waszyngtonu, bo po dwóch kwartach to gospodarze prowadzili 53-36.

Trójka Jeffa Greena (9/21 FG, 2/5 3PT, 5/6 FT 25 pkt, 4 stl), który w kolejnym już meczu prezentował agresywną postawę, dała Celtom aż 20 oczek przewagi, podczas gdy Wizards wciąż i wciąż pudłowali, przez co skuteczność znów spadła poniżej 30 procent. A propos agresywnej postawy Jeffa:

[gfycat data_id=”SoreImpishFrogmouth” data_autoplay=false data_controls=false]

Obraz gry niewiele się w tej trzeciej kwarcie zmienił, bo Celtics przed ostatnią odsłoną prowadzili 18 punktami, a Rondo był na dobrej drodze do triple-double. Niestety w ciągu dwóch minut czwartej kwarty aż trzy razy zza łuku trafiał Rasual Butler, potem dwie kolejne dołożył Pierce i z przewagi pozostało już tylko sześć oczek. Celtowie po raz pierwszy w tym meczu pokazali jednak jaja, odpowiadając w świetny sposób, a Rondo już na siedem minut przed końcem dobił do triple-double. Wizards odpowiedzieli jednak jeszcze lepiej i tym razem Celtics już jaj nie pokazali. Przez cztery minuty nie zdobyli punktów, goście doszli już na ledwie punkt, a Zieloni przewagę utrzymali tylko dzięki trafieniom Zellera z wolnych. Na całe szczęście dla gospodarzy, w niesamowicie ważnym momencie za trzy trafił Avery Bradley, uprzednio dwa ważne przechwyty zanotował słabiej spisujący się w czwartej kwarcie Rondo i zwycięstwo z Wizards stało się faktem. 101-93, okrzyki „We love Paul Pierce!” na koniec meczu.

Pięć rzeczy, które widzieliśmy:

  1. Świetne trzy kwarty. Celtowie prowadzili 63-38, gdy na zegarze było niewiele ponad osiem minut przed końcem trzeciej kwarty. Na ostatnią odsłonę wyszli przecież z 18 punktami prowadzenia. Powód? Solidna gra po obu stronach parkietu oraz dołek rzutowy Wizards. Celtics grali szybko, agresywnie, ale też w miarę skutecznie. W obronie postawili naprawdę trudne warunki tak dobrej drużynie, jaką są w tym sezonie Wizards. Ograniczyli ich poczynania w pomalowanym, w zasadzie wyłączyli z gry wysokich i zmuszali do oddawania trudnych rzutów. Poskutkowało, przynajmniej do końca trzeciej kwarty.
  2. Słabą ostatnią kwartę. Potem nastąpiło to, czego obawialiśmy się najbardziej – Wizards wyszli z dołka rzutowego. Było wiadomo, że nie będą przez cały mecz rzucać na 30 procentach skuteczności, ale w nabraniu wiatru w żagle pomogli im też Celtics. Dość powiedzieć, że znów posypał się bostoński atak i Celtowie popełnili w czwartej kwarcie aż osiem strat, przy czym Wizards długo, długo nie popełnili ani jednej. Dopiero dwa ważne przechwyty Rondo sprawiły, że Wizards doszli do ściany, którą umocnił tylko Bradley, trafiając najważniejszy w spotkaniu rzut. Celtics mecz więc wygrali, ale czwartą kwartę znów przegrali – tym razem stosunkiem 24-34.
  3. Pojedynek dwójki rozgrywających. John Wall też otarł się o triple-double (17 punktów, 14 asyst, 8 zbiórek, ale też 3 przechwyty i 3 bloki oraz 6 strat), ale to on będzie miał okazję do rewanżu w poniedziałek. Rondo będzie z kolei starał się ten pojedynek po prostu wygrać, miejmy nadzieję, że znów powtórzy swój występ i odda tyle rzutów (17), ale ze znacznie lepszą skutecznością. Pojedynek z ławki stoczyli także Marcus Thornton (7/12 FG, 3/4 3PT, 4/4 FT, 21 pkt), który zagrał najlepszy mecz w barwach Celtics i po raz pierwszy od ostatniego meczu ubiegłego sezonu przekroczył granicę 15 punktów, oraz Rasual Butler, który w pierwszej połowie nie zdobył ani jednego punktu, by w drugiej eksplodować na 22 oczka.
  4. Niezły mecz Jeffa Greena. To już kolejny raz, kiedy Green gra dobry basket. Tym razem skuteczność poniżej 50 procent, ale było sporo agresji, były też cztery przechwyty (Wizards popełnili ogółem 19 strat) i najwięcej w meczu zdobytych punktów. Trudno stwierdzić, czy Green taką grę utrzyma także w kolejnych meczach, ale byłoby to coś nowego i bardzo pomocnego dla bostońskiej drużyny.
  5. Paula Pierce’a! Fajnie było go zobaczyć, fajnie było widzieć jak dokłada kolejne punkty i jak wciąż jest tym samym Paulem Pierce’em, który wciąż nabiera sędziów. Zdobył 16 punktów, miał też problemy z faulami, a w końcówce nie trafił bardzo ważnego rzutu – chyba nie mógł zrobić tego kibicom Celtics, którzy znów tak dobrze go ugościli. Pierce będzie miał okazję do rewanżu – oczywiście w ramach ugoszczenia, bo Celtics już jutro jadą do Waszyngtonu, by skończyć serię home-to-home z Wizards.