Świetne cyferki szybkiego Rondo

Boston Celtics ponieśli w środę swoją trzecią porażkę, przegrywając po kolejnym zaciętym spotkaniu. Tym razem – w przeciwieństwie do dwóch spotkań w Teksasie – rozpoczęli mecz po prostu znakomicie, jednak potem pozwolili Raptors na odrobienie strat, a w końcówce nie potrafili skutecznie objąć i podtrzymać prowadzenia. W ciągu tych czterech dotychczasowych spotkań widzieliśmy jednak mnóstwo pozytywów. Jednym z największych jest chyba definitywny już powrót starego Rajona Rondo, który znów w swoim stylu zaznacza swoją obecność w elicie rozgrywających. W środę zanotował on pierwsze w sezonie i trzydzieste w karierze triple-double , ale najważniejsze jest, by te osiągnięcia przekładały się na wyniki.

Najpierw wróćmy jeszcze do spotkania z Raptors, które Celtowie przegrali dość nieszczęśliwie. Mecz rozpoczęli naprawdę mocno, zdobywając w pierwszej kwarcie aż 35 punktów – rzucali w pierwszej kwarcie na takim procencie, że Raptors zebrali ledwie dwie piłki w 12 minut. Wymowne. Dodajmy do tego fakt, że 20 oczek pochodziło z pomalowanego (dobra, agresywna gra Jeffa Greena), a w tej pierwszej kwarcie punktowało ogółem aż siedmiu bostońskich zawodników. Gra się po prostu kleiła, wyglądało to wszystko po prostu dobrze. Tak grający Celtics są ucztą dla oczu i zespołem, który się przyjemnie ogląda.

Wielka więc szkoda, że nie zdołali utrzymać takiej gry. Raptors odrobili kilkanaście punktów straty jeszcze przed przerwą, a głównym tego powodem były błędy Celtics. Dość powiedzieć, że w większości statystyk to Zieloni mieli znaczącą przewagę (i 31 zbiórek więcej!!!), jednak koniec końców pogrążyły ich straty. Tę najboleśniejszą zanotował w końcówce spotkania dobrze spisujący się Marcus Smart, który tym razem musiał uznać wyższość Kyle’a Lowry’ego. Resztę tej historii znamy. Podanie do DeRozana i Olynyk na posterze, a z remisu zrobiły się trzy punkty na niekorzyść C’s. Na nic więc dobra dyspozycja większości bostońskich zawodników, w tym także samego Rondo, który po trzech meczach flirtowania z triple-double w końcu dopiął swego.

O tym, że Rondo ma za sobą historyczny start sezonu już pisaliśmy (teraz to już pierwszy taki start nie od czasu Magica Johnsona, ale od czasu Oscara Robertsona w 1961 roku  – on i Rondo to jedyni zawodnicy w historii, którzy po pierwszych czterech meczach sezonu mieli na koncie co najmniej 50 asyst oraz 36 zbiórek). O tym, że wygląda on coraz lepiej pisać nie musimy, bo to widać gołym okiem. Ale i tak napiszemy: Rondo wygląda coraz lepiej. Gra up-tempo to coś, w czym RR czuje się jak ryba w wodzie i nic dziwnego, że tak dobrze się odnajduje w tym szybkim systemie. Dajcie mu trochę wolnego pola, a otrzymacie albo łatwe punkty zdobyte trudnym rzutem o tablicę, albo świetnie rozegraną kontrę, na przykład podanie kozłem do Kelly Olynyka

[gfycat data_id=”FeminineApprehensiveKoodoo” data_autoplay=false data_controls=false]

Warto przy okazji zwrócić uwagę, że cała sytuacja to efekt agresywnej obrony Rondo oraz Smarta. A jeśli już przy obronie jesteśmy to należy zaznaczyć, że choć Rondo wciąż mocno zostaje na większości zasłon to jednak widać u niego zdecydowanie większe zaangażowanie w poczynania defensywne. Poziomu 2010 czy nawet 2011 roku cały czas nie widać, ale jest już przynajmniej zauważalna poprawa, jeśli chodzi o samo „chcenie” – a to już jest coś. Tymczasem poniżej dwie akcje, które Rondo kończy sam – rzadkość w zeszłym sezonie, teraz noga i kolano są znacznie pewniejsze, a co za tym idzie 28-latek coraz lepiej czuje się w okolicach obręczy, agresywnie i dynamicznie atakując kosz przeciwnika:

[gfycat data_id=”OldDelayedAfricangoldencat” data_autoplay=false data_controls=false]

Pierwszy krok w obu przypadkach jest jakiś taki jak za dawnych czasów, nie widać już tej rdzy po zerwanym więzadle. Jest to więc ten Rondo, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Ten Rondo, który w szybkim ataku nie ma sobie równych. Ten Rondo, który prezentuje agresywny styl gry i wciąż podkręca tempo. To jest w tym sezonie zdecydowanie szybkie, gdyż Celtics są pod tym względem na trzecim miejscu w lidze. Jeszcze jeden bardzo dobry przykład poniżej:

[gfycat data_id=”RawFavorableJenny” data_autoplay=false data_controls=false]

Stary znajomy Greg Stiemsma łatwo zdobywa punkty, ale nie zdąży nawet się uśmiechnąć pod nosem, gdyż Rondo pędzi już na drugą stronę boiska. Z piłką czy bez – bostoński playmaker znów jest tak szybki, jak jeszcze dwa sezony temu. Ostatecznie akcję trzema punktami kończy Avery Bradley, który może z łatwością przygotować się do rzutu, gdyż Rondo skupił na sobie uwagę w zasadzie wszystkich zawodników ekipy z Toronto.

Co się zmieniło w porównaniu z zeszłym sezonem? Jeff Green ma na to bardzo prostą odpowiedź: Rondo jest w pełni zdrowy. Czy aby na pewno w pełni? Nie zapominajmy o tej nieszczęśliwej ręce, bo przecież gdyby tak wziąć te osiem tygodni, czyli górną granicę okresu, jaki Rajon miał pauzować to okazałoby się, że równie dobrze Rondo wciąż mógłby jeszcze nie zagrać w tym sezonie ani jednego spotkania. Tymczasem on zagrał we wszystkich czterech i z każdym meczem wydaje się być coraz lepszy. Oczywiście, nie jest perfekcyjny – w środę popełnił choćby pięć strat, dokładając się na ogólną liczbę 28 straconych piłek (co Raptors przełożyli na 36 oczek), czyli najgorszy od czasów oryginalnego Big Three wynik Celtics. Dokładniej to od 18 listopada 1989 roku.

I tak, Rondo notuje średnio 4.5 straty na mecz, co jest wynikiem zdecydowanie za dużym (tak jak i 43 procent skuteczności z gry oraz tylko jedna dotychczas trafiona trójka – na pięć oddanych – są wynikami za małymi). Z drugiej strony, w czterech dotychczasowych meczach był nie tylko najlepiej asystującym, ale i zbierającym zawodnikiem Celtics. Wiedzieliśmy, że Rondo jest jest jednym z najlepiej zbierających obrońców, ale średnio 9.0 zbiórek na mecz to wynik zdecydowanie powyżej oczekiwań. Ba, kto się spodziewał, że po pierwszych meczach sezonu to Rondo – dla przypomnienia: 185-centymetrowy rozgrywający – będzie zbierał najwięcej? Dodajmy do tego średnio 12.5 asyst (najlepiej w lidze, jak dotychczas tylko Ricky Rubio zdołał rozdać więcej niż 14 asyst w jednym meczu, podczas gdy RR ma już dwa spotkania z 15 asystami) oraz 9.3 punktów na mecz, a otrzymamy statystyki prawie z poziomu triple-double. A jeśli już jesteśmy przy triple-double to od sezonu 2008/09 nikt w lidze – nawet LeBron James – nie ma więcej triple-doubles niż Rondo, wliczając także playoffs.

Pokopmy jeszcze nieco głębiej, czyli wejdźmy w statystyki zaawansowane. Tutaj też znajdziemy kilka perełek, jak na przykład wskaźnik zbiórek defensywnych na poziomie 24.8 procent. To wynik, którego nie powstydziłby się sam Kevin Garnett. SportsVU pokazuje natomiast, że Rondo nie tylko jest najlepiej podającym zawodnikiem w NBA, ale ma też najwięcej okazji na asystę w meczu (średnio 21.8), a jego asysty kreują najwięcej punktów (29.3) – najbliżej Rondo jest Rubio z wynikiem o trzy punkty gorszym, natomiast podium zamyka John Wall (22.8). Statystyki indywidualne to jedno, ale jak to przekłada się na drużynę? No cóż, bilans mówi sam za siebie, ale jeśli chodzi o samą ofensywę to tutaj zastrzeżeń mieć nie można.

Wiele osób obawiało się o to, jak to będzie wyglądać z Rondo na parkiecie, ale wygląda to co najmniej dobrze. Celtics mają drugą w lidze średnią zdobywanych punktów na mecz, ale też solidny ofensywy rating (zdobyte punkty na sto posiadań) na poziomie 106.2, który daje im dziewiąte miejsce w NBA. Spora w tym zasługa 28-latka, który dobrze wpasowuje się w system Brada Stevensa, a najlepszym tego dowodem jest fakt, że Celtowie są na trzecim miejscu w lidze pod względem średniej rozdawanych asyst w meczu. Piłka przechodzi więc co prawda najczęściej przez Rondo, ale to nie jest tak, że tam się zatrzymuje. Dobrze działa cała ofensywa Celtics, dodatkowe podania prowadzą do lepszych pozycji, a lepsze pozycje to większa szansa na zdobycie punktów. Proste, a jakie skuteczne. A jeśli skuteczne to Celtów powstrzymać bardzo ciężko (w środę powstrzymali się w zasadzie sami, choć trzeba też w tym miejscu pochwalić solidną obronę Kanadyjczyków oraz wyśmienitą grę Lowry’ego, który skończył mecz z 35 punktami na koncie).

To, gdzie Celtics na razie kuleją to przede wszystkim defensywa. Co by jednak nie mówić, trzech ostatnich rywali było naprawdę mocnych i w zasadzie tylko mecz z Rockets okazał się być małym blowoutem, głównie z powodu rekordowej nieskuteczności zza łuku. Sama gra Celtics wygląda naprawdę nieźle i choć wciąż jest jeszcze sporo do poprawy to możemy chyba z optymizmem patrzeć na najbliższe tygodnie. Wracając jeszcze na sam koniec do samego Rondo – to nie jest tak, że to flirtowanie z triple-double jest sporadyczne. On znów robi to prawie co noc, a to ostatecznie chyba już nam mówi, że po urazie kolana nie ma już żadnego śladu.

Tego typu gra z pewnością zwiększa jego wartość, co może powodować, że po jakimś czasie może znajdą się jacyś chętni, którzy rozochoceni dobrą dyspozycją rozgrywającego zdecydują się wyjść na przeciw wygórowanym oczekiwaniom Danny’ego Ainge’a. Z drugiej strony, w ostatnim czasie pojawiły się pierwsze plotki związane z przyszłoroczną wolną agenturą, ale sam Ainge przyznał w czwartek, że Rondo ma prawo do decydowania nad swoją przyszłością, dlatego też klub musi stać się na tyle atrakcyjny, by rozwiać wszelkie myśli o ewentualnym odejściu. Na transfery przyjdzie nam jednak jeszcze pewnie trochę poczekać, tym bardziej, że na razie nie wiadomo, czy Celtics pod koniec tego roku będą się liczyć w walce o playoffs. Jeśli jednak faza posezonowa będzie w zasięgu to będą oni potrzebować przede wszystkim dobrej gry od swojego lidera, który na razie nie zawodzi. Z drugiej strony, koszykówka to gra zespołowa, a sam coach Stevens powiedział po środowym meczu, że choć chce, aby wszyscy zawodnicy grali dobrze to koniec końców liczy się tylko jedna rubryka.