Prawdziwe wydaje się powiedzenie, że tak długo jak Rajon Rondo będzie zawodnikiem Boston Celtics to kibice będą spierać się ze sobą odnośnie tego, czy bostoński zespół powinien go wymienić, czy też nie. Zwolenników obu wyjść jest naprawdę wielu, tak samo zresztą jak i argumentów. Temat Rondo w zasadzie od zawsze wywołuje największe dyskusje, czego najlepszym dowodem jest zresztą nasza strona. A jako że mamy już sierpień i wielkimi krokami zbliża się nowy sezon to nadszedł dobry czas, by do tematu powrócić i odrobinę bardziej zastanowić się nad tym, czy transfer Rondo jest rzeczywiście konieczny i rozsądny. Moim zdaniem nie, ale jak zawsze postaram się wytłumaczyć mój punkt widzenia.
Dokładnie przed rokiem wrzuciłem jeden z kolejnych artykułów o Rajonie Rondo, w którym skupiałem się na tym, że ma on przed sobą swój najważniejszy w karierze sezon. Okazało się jednak, że wrócił on do gry dopiero w styczniu, a więc w zasadzie dopiero w połowie sezonu i zdołał rozegrać ledwie trzydzieści spotkań, wciąż będąc też lekko ograniczanym przez osłabione kolano. Zaraz po powrocie wyglądał trochę zardzewiało, ale im dalej w sezon, tym było tylko lepiej. Koniec końców zaliczył dość udany powrót, oddając też tyle rzutów zza łuku, ile nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Czego się więc dowiedzieliśmy?
No cóż, prawie niczego. Bo ten najważniejszy sezon dopiero nadchodzi. Zanim jednak do tego dojdziemy, warto jeszcze cofnąć się nieco w czasie i przypomnieć sobie wcale nie tak daleką przeszłość. Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie, ale ponad dwa lata temu Derrick Rose wciąż był jeszcze w pełni zdrowy. Dopiero, gdy tak nieszczęśliwie dla siebie samego, ale i dla Chicago Bulls, zerwał więzadło w kolanie to dość niespodziewanie Celtom otworzyła się wielka szansa na ten ostatni taniec. Bostończycy trochę tylnymi drzwiami dostali się więc do finałów konferencji, gdzie przyszło im się mierzyć z broniącymi tytułu Miami Heat.
Po pięciu meczach tej serii Celtics prowadzili 3-2, a Rajon Rondo był w tamtej chwili nie tylko najlepszym koszykarzem bostońskiego zespołu, ale też najlepszym koszykarzem całej tej serii, a nawet całej ligi. W meczu numer dwa zdobył niezapomniane 44 punkty, rozdał 10 asyst, zebrał 8, a przechwycił trzy piłki, grając calutkie spotkanie. 53 minuty meczu, który zakończył się po dogrywce. Celtics mieli szósty mecz u siebie, ale wtedy LeBron James w końcu pokonał swoje demony i udowodnił, że to jemu należy się korona dla najlepszego zawodnika w lidze. Niemniej jednak, w przekroju całej serii to Rondo był zawodnikiem grającym najlepiej i powodem, dla którego Celtowie byli tak blisko pokonania Heat. Dość powiedzieć, że był najlepszym strzelcem, rozdawał najwięcej asyst, przechwycił najwięcej piłek i na dodatek był drugim najlepszym zbierającym. Średnie na poziomie 20.9 punktów, 11.3 asyst, 6.9 zbiórek oraz 1.9 przechwytów w każdym meczu muszą robić wrażenie i są doskonałym argumentem potwierdzającym to, jak dobrze spisywał się wtedy Rondo.
Oczywiście, nie była to pierwsza taka seria Rondo, w której dominował. Okazała się być jednak jak do tej pory ostatnią. Wtedy zdawała się potwierdzać, że po raz kolejny jesteśmy świadkami niesamowitej gry rozgrywającego, który osiąga szczyty swoich możliwości, grając na tej największej scenie. Zdawała się również zapowiadać oficjalne już przekazanie pałeczki – w tamtych play-offs to właśnie Rondo był przecież najważniejszym zawodnikiem drużyny i jej prawdziwym liderem. Dlatego też oczekiwania na ten kolejny sezon znacząco wzrosły, ale rzeczywistość zweryfikowała je bardzo boleśnie.
Bo Rondo rozegrał w tamtym sezonie tylko 43 spotkania, Celtics spisywali się słabo, a głównymi tematami rozmów czy dyskusji było gonienie za rekordem Stocktona, nieprzykładanie się do gry w obronie lub charakterek Rondo. Gdy zerwał więzadło, a Celtics z miejsca zaliczyli kilka udanych spotkań to rozpoczęła się też dyskusja na temat tego, czy bostoński zespół nie jest przypadkiem lepszy bez niego. Celtowie odpadli jednak już w pierwszej rundzie play-off, przegrywając po sześciu meczach z New York Knicks i chyba nie było kibica C’s, który w tamtych chwilach nie tęskniłby za Rondo. Bo drużyna wcale nie okazała się być lepsza bez niego. Mimo to, tamten sezon to pewna bolesna klamra dla pewnego etapu. Rondo już nigdy więcej nie zagrał spotkania z Kevinem Garnettem i Paulem Pierce’em, a siódmy mecz finałów konferencji 2012 jest jego ostatnim meczem w playoffs.
Wtedy miał ledwie 26 lat, tymczasem w lutym przyszłego roku skończy 29. I rozpoczynając ten sezon, staje na rozdrożu – jest po ciężkiej kontuzji, jest w zespole, który nie liczy się już w walce o tytuł, jest bez Garnetta i Pierce’a, jest również bez Doca Riversa. Nie wiadomo, czy wciąż jest w czołówce najlepszych rozgrywających. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci jeszcze do tego, co prezentował wiosną 2012 roku. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek zobaczymy jeszcze tamtego zawodnika. Chcąc czy nie chcąc, to wszystko podgrzewa tylko debatę na jego temat. Nie wspominając o tym, że enigmatyczny Rondo staje się enigmatyczny jeszcze bardziej.
Niemniej jednak, jeśli mamy zobaczyć właśnie tego Rondo – tego, który zachwycał swoją grą w kolejnych seriach playoffs – to musimy go zobaczyć właśnie w przyszłym sezonie. Również dlatego to będzie dla niego najważniejszy sezon w karierze, lecz powodów jest znacznie więcej. Sporo jest również powodów, by sądzić, że będzie to dla niego nie tylko najważniejszy, ale też najlepszy sezon w karierze. Przede wszystkim, będzie w pełni zdrowy. Ma za sobą rok pod coachem Stevensem, w czasie którego wiele czasu spędził również nieco z boku, czasem nawet jako swego rodzaju asystent trenera, patrząc na grę z nieco innej perspektywy.
Nie zapominajmy o tym, że będąc zdrowym będzie mógł również przejść przez pełny obóz treningowy i preseason, dzięki czemu nie będzie już żadnych problemów z kondycją, a i z kolejnymi przystosowaniami do nowego stylu gry Celtics pod trenerem Stevensem powinno być łatwiej. Dodatkowo, ten przyszły sezon będzie też dla niego contract-year. W przeszłości zdarzało się wiele wieczorów, kiedy nie wyglądał na odpowiednio zmotywowanego i nie dawał z siebie wszystkiego. Można to tłumaczyć tym, że Celtics byli przecież zespołem weteranów i rokrocznie rozkręcali się z biegiem sezonu, wchodząc na najwyższe obroty w decydującej fazie – nikt sobie chyba nie przypomina, by Rondo nie grał na maksimum możliwości w trakcie playoffs. Teraz stawka będzie również wysoka, bo Rondo walczyć będzie o maksymalny kontrakt.
Wydaje się więc, że od Rondo należy spodziewać się wielkich rzeczy właśnie wtedy, gdy ma wiele do udowodnienia. Teraz bostoński zespół jest jego, obok nie ma już trzech hall-of-famers. W tym artykule z zeszłego roku zrobiłem zestawienie, pokazujące że sam Rondo nie cierpi zbytnio na braku tak klasowych kolegów obok siebie, a on zdaje się potwierdził to w tych trzydziestu meczach zeszłego sezonu. Pytanie tylko, czy drużyna bez hall-of-famers i z Rondo na czele może grać o coś więcej. Tego typu wątpliwości, jak i nieustanne plotki transferowe powinny być jednak wodą na młyn dla 28-latka, który prawdopodobnie na taki moment czekał przez całą swoją karierę. Teraz to już oficjalnie jest jego zespół.
Tymczasem wiele osób uważa, że jeżeli Celtom nie udało się pozyskać drugiej gwiazdy (czytaj: Kevina Love’a) tego lata to transfer Rondo jest koniecznością. Jednym z głównych argumentów jest to, że nie będzie on szczęśliwy w zespole, który wciąż się przebudowuje, a Celtics zaryzykują utratę go za nic, gdy latem 2015 roku skończy mu się kontrakt. Z drugiej strony, nikt przecież nie lubi przegrywać i chyba każdy wolałby zawsze być w czołówce, na topie. Rondo był w takiej sytuacji przez większość swojej kariery, zdobywając mistrzowski tytuł już w swoim drugim sezonie w lidze, ale jednocześnie on sam doskonale zdaje sobie sprawę, że w NBA potrzeba nie tylko wiele szczęścia, by utrzymać się na szczycie przez długie, długie lata.
On sam wiele już razy wyraził chęć pozostania w Bostonie, okazując też swoje poparcie Danny’emu Ainge’owi. Temu samemu, który przecież rokrocznie go transferuje. Warto też zwrócić uwagę na to, że przecież Rondo w zasadzie co rok znajduje się w lawinach plotek dotyczących jego odejścia, a tymczasem on ani nie zażądał transferu, ani też nie wyraził chęci odejścia. Jeśli jednak za rok, będąc wolnym agentem zdecyduje się zmienić otoczenie to czy znajdzie się ktoś, kto będzie mógł powiedzieć, że wypiął się tym samym na Celtics?
Może więc jednak warto jest wytransferować jeszcze w tym sezonie, by przynajmniej coś za niego zyskać. Dodatkowo, w Cleveland powstał przecież zespół oparty na trójce all-starów, z których żaden nie skończył jeszcze trzydziestki. Cavaliers z miejsca stali się więc faworytami do przejęcia panowania w konferencji wschodniej, tym bardziej w obliczu kontuzji Paula George’a czy powolnego starzenia się Miami Heat. Czy Celtics będą więc w stanie rywalizować z tymi Cavaliers, budując skład w oparciu o Rondo i jeszcze jedną gwiazdę? Tego nie wiadomo. No i nie można zapominać o tym, że do playoffs trzeba się najpierw dostać, a ze zmiennym zaangażowaniem Rondo nie będzie to wcale takie łatwe – nie wspominając o tym, że jeśli Rondo rzeczywiście chce zarabiać pieniądze z maksymalnego kontraktu to takie przestoje w grze nie powinny mieć w ogóle miejsca.
Otwarte pozostaje więc pytanie: transferować czy nie. Mam nadzieję, że odniesiecie się do tego pytania w komentarzach, ale jeśli już mamy transferować Rondo to tutaj pojawia się kilka problemów. Największym z nich jest chyba ten, że Rondo jest w ostatnim roku kontraktu i każdy zespół, który chciałby go pozyskać, chciałby również otrzymać zapewnienie, że ten przedłuży z nimi kontrakt latem 2015 roku. I tak, wydaje się, że te dobre zespoły – choćby z drugiej półki contenderów, czyli takie z którymi Rondo raczej chciałby kontrakt przedłużyć – nie mają po prostu zbyt wiele do oddania, a te zespoły, które mogłyby przekonać Ainge do dobicia targu nie są z kolei wystarczająco dobre, by przekonać Rondo do przedłużenia kontraktu. Koło się zamyka.
Wiele osób uważa również, że wybranie w drafcie Marucsa Smarta powinno spowodować właśnie wytransferowanie Rondo. Bo skoro stawiamy na młodzież i wybieramy młodego, perspektywicznego rozgrywającego to wypadałoby stworzyć mu jak najlepsze warunki do rozwoju. W ostatnich latach dwójki rozgrywających tworzą jednak bardzo dobre obwody i jedyne, co Rondo oraz Smartowi może w tym przeszkodzić to niestabilny rzut. Obaj pracują jednak nad jego rozwojem – Rondo z półdystansu już teraz jest w czołówce obrońców, z kolei Smart z wypracowanych pozycji powinien trafiać na dobrym procencie, a grając z Rondo – czyli jako off-guard, bez piłki – tych wypracowanych pozycji będzie miał chyba sporo.
Oczywiście, wciąż pozostaje ryzyko, że za rok zostaniemy z niczym, bo Rondo odejdzie z Celtics jako wolny agent. Warto jednak spojrzeć, jak duże jest to ryzyko i co tak właściwie ryzykujemy. Otóż za rok o tej porze to właśnie z Celtami rozgrywający będzie mógł podpisać najdłuższy, bo aż 5-letni kontrakt opiewający na największą sumę. Z innymi zespołami będzie mógł natomiast podpisać kontrakt o rok krótszy i wart mniej. A gdyby tak się jednak stało, że Rondo zdecyduje się odejść to Celtowie cały czas mogliby próbować transakcje sign-and-trade, by pozyskać choćby wybór w drafcie i/lub młody talent. Mało? Ale zawsze coś.
Wiele osób zapomina bowiem chyba, że w tym momencie wartość transferowa Rondo jest niska jak prawdopodobnie nigdy dotąd. To w Bostonie jest on wyceniany najwyżej, przynajmniej w tej chwili. O wiele inaczej może to wyglądać na przykład w lutym, kiedy to będziemy nieuchronnie zbliżać się do kolejnego trade deadline. Wtedy będziemy już po kilku miesiącach sezonu 2014/15, wiedząc jak spisuje się Rondo. Nawet wtedy transfer nie wydaje się jednak konieczny. Bo jeśli będzie grał dobrze to chyba warto poczekać jest do końca sezonu, czyszcząc jednocześnie salary cap tak, by latem 2015 roku spróbować podpisać Rondo i dokooptować kolejnego all-stara, może nawet dwóch.
Rondo to bowiem może być jedyny magnes, zdolny do przyciągnięcia do Bostonu którejś z gwiazd. A jeśli to się nie uda i koniec końców zdecyduje się on na podpisanie kontraktu z innym klubem, zostawiając Celtics z niczym – to też wcale nie będzie tak źle. Bo choć Celtowie stracą Rondo, nie zyskując nic w zamian to zostaną jeszcze młodzi, utalentowani zawodnicy oraz sporo wyborów w drafcie. No i mnóstwo miejsca w salary cap. Jeśli natomiast Celtics zdecydują się wytransferować go już teraz to tych młodych, utalentowanych zawodników oraz wyborów w drafcie może być nawet jeszcze więcej, ale z kolei nie będzie już chyba żadnej szansy, by za rok podjąć próbę posiadania w drużynie dwóch graczy kalibru all-star.
Uważam więc, że nie – Celtics nie powinni transferować Rondo. Oczywiście tak długo, jak nie zdarzy się oferta, obok której nie będzie można przejść obojętnie. Nie uważam jednak, by nadszedł już czas i transfer Rondo stał się koniecznością. Przed nami pierwszy prawdziwy sezon, w którym 28-latek będzie mógł się w pełni wykazać. A za rok o tej porze to jego osoba może Celtom pomóc w sprowadzeniu do składu kolejnej gwiazdy. Dlatego też transferowanie go już teraz – szczególnie przy tak niskiej jego wartości – mija się z celem, również dlatego, że bardzo ciężko będzie znaleźć satysfakcjonującą ofertę. Warto “zaryzykować”, bo nawet jeśli odejdzie on latem 2015 roku to Celtics wcale nie będą na straconej pozycji. Tym bardziej, że jeżeli Rondo rozegra naprawdę dobry sezon i udowodni swoją wartość to będzie to Celtom tylko i wyłącznie na rękę. Wszyscy oczekują od Rondo, że będzie grał jak gwiazda i lider z prawdziwego zdarzenia – i jeśli rzeczywiście jest gwiazdą, liderem z prawdziwego zdarzenia to tak grać będzie. Najtrudniejszy sezon dla Rondo dopiero nadchodzi.