Kevin Love rozgrywa najlepszy chyba sezon w karierze, jak zwykle będąc maszyną do double-double i notując średnio 26.3 punktów, 12.6 zbiórek oraz 4.4 asyst w każdym meczu. Bardzo prawdopodobne, że gdyby nie grał w Minnesota Timberwolves to byłby wymieniany w jednym szeregu wraz z LeBronem Jamesem oraz Kevinem Durantem jako główny kandydat do zdobycia nagrody MVP za sezon regularny. Szkopuł jednak w tym, że gra właśnie w Timberwolves, którzy z bilansem 36-35 są w tym momencie na dziesiątym miejscu Konferencji Zachodniej ze stratą ponad sześciu spotkań do Memphis Grizzlies znajdujących się na ostatnim miejscu premiowanym awansem do fazy posezonowej.
Kevin Love jeszcze nigdy w swojej karierze nie grał w playoffs i najprawdopodobniej głównie dlatego – mimo świetnych osiągów statystycznych – nie jest on brany w rzeczywistych wyborach na MVP. Ta statuetka zarezerwowana jest w tym momencie dla któregoś z dwójki Durant-James, lecz bardzo możliwe, że gdyby Love poprowadził Wolves do na przykład 55 zwycięstw to miałby o wiele większe szanse (a przede wszystkim o wiele większy argument), by być branym pod uwagę na poważnie.
Prawda jest jednak taka, że odkąd tylko Love jest w Timberwolves to ci rokrocznie nie potrafią zbudować takiego składu, który na silnym Zachodzie mógłby bez problemu awansować do fazy posezonowej. No, może nie od razu bez problemu, bo przecież ten sezon dobitnie pokazuje, że nawet takie zespoły jak Grizzlies czy Mavs mogą mieć problemy. Chodzi jednak o to, by stworzyć swojemu najlepszemu zawodnikowi warunki do jak najlepszej gry i jak najlepszych wyników. Wilki miały już z tym problem za czasów Kevina Garnetta, który statystycznie miewał niesamowite sezony (czego najlepszym dowodem nagroda MVP w 2004 roku), ale bez odpowiedniego wsparcia kolegów tylko raz zaszedł do finału konferencji. W pojedynkę nie miał możliwości niczego zdziałać i teraz tak samo jest w przypadku Love’a.
Trzeba też jednak przyznać, że Wolves spotykają mnóstwo trudności, od szalonych decyzji Davida Kahna jako generalnego menedżera po szereg kontuzji, które nie ominęły także Love’a. Przed obecnym sezonem mogłoby się wydawać, że Wolves w końcu mają skład, który pozwoli im awansować do playoffów. Niestety na ten moment jest to mało prawdopodobne, bo do końca sezonu zostało już tylko kilkanaście spotkań , a ósme miejsce w konferencji zachodniej walczy kilka mocnych zespołów. To powoduje zrozumiałą frustrację Love’a, który co prawda nie da tego po sobie poznać, chwaląc w ostatnich miesiącach swój zespół, jednak w pamięci pozostanie też wiele wypowiedzi, które były jasnym ultimatum dla władz Timberwolves: albo zbudujecie drużynę mogącą awansować do playoffów, albo odejdę szukać szczęścia gdzie indziej.
Love może bowiem wyoptować ze swojej umowy i już za rok stać się wolnym agentem, trafiając na rynek free agents, gdzie sam będzie mógł zadecydować o swojej przyszłości. W tym sezonie Wolves do playoffs już raczej na pewno nie awansują i wszystko będzie rozchodzić się o tegoroczne lato i potencjalne wzmocnienia drużyny, które mogą zdecydować o tym, jakie decyzje podejmie następnie Love. Może się też jednak stać tak, że 25-latek wszem i wobec ogłosi, że nie podpisze z Wolves przedłużenia (mimo że ci jako jedyni mogą zaoferować 5-letnią umowę o najwyższej wartości) – wtedy Flip Saunders będzie szukać transferu, by nie zostać z niczym. W przypadku takiej sytuacji będziemy mówili o kolejnej już sadze, tym razem (znów) zręcznie nazwanej “Lovesick”, która dołączyłaby tym samym do “Dwightmare” wokół Dwighta Howarda i “Melodramy” wokół Melo Anthony’ego.
Oczywiście najwięcej w kontekście nowego miejsca zamieszkania Love’a mówi się o Los Angeles, gdyż to właśnie z Miastem Aniołów skrzydłowy ma najwięcej połączeń. Marc Stein z ESPN podał też ostatnio, że Lakers byliby nawet w stanie oddać swój pierwszorundowy wybór w zbliżającym się drafcie, by pozyskać Love’a. Oznacza to, że czekanie do offseasonu 2015 (gdzie Celtowie będą mieli sporo miejsca w salary cap, a kiedy to Love najprawdopodobniej stanie się wolnym agentem) może okazać się bezowocne, bowiem walka o Love’a rozegra się na rynku transferowym.
I jeśli Love rzeczywiście zdecyduje się opuścić Minneapolis to między zainteresowanymi klubami rozpocznie się walka o lepszą ofertę dla Wolves. Z drugiej strony, trzeba też pamiętać o tym, że Wilki będą słuchały tylko tych ofert, które pochodzić będą z klubów, w których grą zainteresowany jest 25-latek. Lista ta zaczyna się najprawdopodobniej od Lakers i choć Love cały czas powtarza, że jego wypowiedzi często są wyolbrzymiane to niektóre źródła podają, że nie ma żadnej pewności iż to właśnie Lakers są na szczycie listy; mówi się też o drużynach z Nowego Jorku czy Chicago, gdzie od razu na myśl przychodzą słowa “duży rynek”. Jest to całkiem prawidłowe skojarzenie, bowiem Love najchętniej właśnie w takim dużym rynku chciałby wylądować.
Czy to oznacza, że Celtics są bez szans? Nie, raczej nie. Celtowie mają przede wszystkim coacha Brada Stevensa, który w swoim debiutanckim sezonie zrobił spore wrażenie w lidze, a o którym w samych superlatywach wypowiadał się także Love. Mają też rozgrywającego typu first-pass w osobie Rajona Rondo, który razem z Love’em mógłby stworzyć duet nie gorszy niż skrzydłowy tworzy w barwach Wilków z Rickym Rubio. Podczas jednej z wizyt Wolves w Bostonie 25-letni all-star powiedział między innymi takie słowa:
“Boston jest świetnym miastem. Jestem pewien, że wolni agenci z chęcią by się tam przenieśli, szczególnie z Bradem Stevensem jako trenerem. Jest on kimś, kto potrafi wygrywać. Sprawia, że zawodnicy grają dla niego. Dobrze im się wiedzie, nawet pomimo tego, że to dopiero pierwszy rok Stevensa, a mają też sporo młodych zawodników. Trener ma z tym sporo wspólnego, ale tak – Boston jest świetnym miejscem.”
Oczywiście, to niejako wspomniane już wyolbrzymianie wypowiedzi, ale biorąc pod uwagę fakt, że w okolicach trade deadline pojawiały się wiarygodne informacje o tym, że Love mógłby być zainteresowany grą w zielonych barwach to można śmiało twierdzić, że Celtowie są w pierwszym szeregu zespołów bijących się o Love’a. I można też chyba śmiało mówić, że są zespołem, który może zaoferować Wilkom naprawdę dużo. Oczywiście, we władzach T-Wolves nie ma już Kevina McHale’a, którego znajomość z Dannym Ainge’em pomogła przyklepać transfer Kevina Garnetta w 2007 roku. Jest jednak sporo kapitału posiadanego przez Celtics, który mógłby z całą pewnością zachęcić Wolves do zrobienia kolejnego blockbustera z Celtami.
Są przede wszystkim wybory w drafcie. Dziesięć wyborów w pierwszej rundzie w ciągu kolejnych pięciu lat, które na pewno będą bardzo dobrą kartą przetargową przy ewentualnych transferach. Jest też sporo młodego talentu oraz przyjazne umowy. Są też chęci Danny’ego Ainge’a oraz Wyca Grousbecka. Ten drugi powiedział niedawno, że lato może obfitować w “fajerwerki”, co w skrócie oznacza, że Celtics już w tym offseasonie mogą być bardzo aktywni na polu transferowym, co zresztą zapowiadał też ostatnio Ainge. Grousbeck wielokrotnie podkreślał też, że właściciele są w stanie płacić podatek od luksusu, jeżeli na horyzoncie pojawi się odpowiednia wymiana.
Możliwe, że w momencie, gdyby loteria nie poszła po myśli Celtów to Ainge znów zdecydowałby się na plan B, tak jak zrobił to w roku 2007 kiedy to Celtics mimo drugiego najgorszego bilansu w lidze skończyli z piątym pickiem, który posłużył później do pozyskania Raya Allena. Dodatkowo, jest też mnóstwo innych picków, które powinny być zachęcająca. Wolves chcieliby też najprawdopodobniej Jareda Sullingera, który byłby raczej niezbędnikiem takiej wymiany i kimś jak Al Jefferson w 2007 roku – obaj są jednak zawodnikami podobnego typu, dlatego też włączenie Sullingera w taki transfer byłoby logicznym rozwiązaniem.
Oczywiste pozostaje pytanie, czy warto. Każdy kibic ma pewnie swoje własne zdanie na temat tego, ile picków wart byłby Love albo czy wart byłby on oddawania Sullingera. Sęk jednak w tym, że od niepewnych wyborów w drafcie lepszy jest już w pełni rozwinięty zawodnik, którego można określić mianem gwiazdy. Taki zawodnik jest też wart poświęcenia młodego talentu i moim zdaniem, jeśli byłaby rzeczywista okazja do sprowadzenia Love’a – który jak dotychczas w obecnym sezonie wykręcił 57 double-doubles (najwięcej w lidze) i dwa triple-doubles – to Ainge nie powinien się zastanawiać i wyciągać kolejnego Kevina z Minnesoty.