Rondo wraca do formy

Celtowie w końcu wygrali pierwszy w tym sezonie mecz z Rajonem Rondo w składzie. Wczoraj – w meczu transmitowanym przez ogólnokrajową NBA TV – pokonali Orlando Magic, a Rondo odegrał w tym spotkaniu wielką rolę, zwyczajowo flirtując z triple-double (ostatecznie zanotował 19 punktów, 10 asyst i 6 zbiórek), ale przede wszystkim grając bardzo dobry basket i przejmując mecz w decydujących momentach. Po raz pierwszy w tym sezonie zobaczyliśmy też bardzo dynamicznego Rondo na przestrzeni całego spotkania, który nawiązał tym samym do czasów sprzed kontuzji. Jest to bardzo dobry prognostyk na przyszłość, bo rdzy jest już coraz mniej i gołym okiem widać, że Rajon wraca do formy.

W pierwszych sześciu meczach po powrocie Rondo na parkiet widzieliśmy jedynie przebłyski „starego Rondo”. Wczoraj był to już „stary Rondo” pełną parą. Świetne kierowanie ofensywą, w szczególności pod koniec spotkania. Bardzo dobre decyzje, w szczególności rzutowe. Bardzo duża efektywność, w szczególności w ataku. Rondo był po prostu sobą. Zdobył 19 punktów na bardzo dobrej skuteczności, trafiając dziewięć z jedenastu oddanych rzutów. Trafił też jedną trójkę i rozdał dziesięć asyst, m.in. piękny bounce-pass do także bardzo efektywnego wczoraj Brandona Bassa. A wszystko to w ledwie 27 minut gry (Rondo przesiedział dużą część trzeciej kwarty na ławce z powodu problemów z faulami).

W ostatniej odsłonie Rondo miał cztery punkty oraz aż sześć asyst. Był wtedy generałem, który świetnie kontrolował bostoński atak, wyprowadzając swoich kolegów na bardzo dobre pozycje, ściągając uprzednio uwagę defensywy na siebie. I tak, za każdym razem, gdy Magic próbowali odebrać Celtom prowadzenie i zbliżali się na posiadanie czy punkt, Rondo odpowiadał i prowadził Celtics na swoich barkach. Można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że po prostu przejął spotkanie w czwartej kwarcie i zrobił to, co należy do obowiązków lidera. Właśnie takiego closera brakowało Bostończykom przez cały sezon i nic dziwnego, że Celtics przegrali tyle spotkań po zaciętych końcówkach.

Sam Rondo po meczu zbytnio nie przesadzał z pochwałami dla swojego występu, podkreślając, że trafił po prostu sporo rzutów i jest to tylko jeden mecz.

„Czułem się całkiem nieźle, jeśli chodzi o sposób poruszania się, byłem w stanie dostać się pod kosz i w końcu trafić kilka rzutów.”

O wiele więcej na temat gry Rondo miał do powiedzenia coach Stevens:

„Zdawało się, że ma wszystko pod kontrolą, gdy patrzyło się na sposób, w jaki grał pod koniec meczu. Myślę, że nałożył sporo presji na defensywe rywali, ponieważ przechodzili pod prawie każdym pick-and-rollem granym przez Rondo. A on skarcił ich trafiając sporo rzutów, więc miało się to uczucie, że jeśli rzuca dzisiaj w ten sposób to znajdzie sobie dobrą pozycję do oddania efektywnego rzutu. Gdy nie grasz przez rok to rzut staje się odrobinę zardzewiały. Ale teraz, gdy ma już za sobą siedem spotkań, jest bardzo, bardzo dobrym strzelcem, który włożył naprawdę mnóstwo czasu, by stać się dobrym strzelcem, lepszym niż wskazują na to statystyki z poprzednich sezonów. Czuję się więc naprawdę dobrze z tym, że oddaje on i trafia te rzuty.”

Bardzo fajne słowa rzucił też po spotkaniu Jared Sullinger, który powiedział, że Rondo na parkiecie jest jak trener. Warto dodać, że Celtowie nie zaliczyli tak skutecznego (pisząc tak skutecznego mam na myśli co najmniej 50-procentowej skuteczności z gry) meczu jak z Orlando od prawie dwóch miesięcy. Oczywiście, siedem spotkań to wciąż za mało, aby oceniać, ale chyba wszyscy jesteśmy zgodni, co do tego, że wolimy oglądać coraz lepszego Rondo, aniżeli Rondo zmagającego się z problemami. Takie spotkania jak wczoraj to zdecydowanie dobry prognostyk na przyszłość i mały „przypominacz” o tym, jaki wpływ na grę czy wynik może mieć Rondo.