Podsumowując powrót Rondo

Rajon Rondo wrócił i ten fakt jest sam w sobie wielkim zwycięstwem dla bostońskiego zespołu. W jego debiucie w tym sezonie zwycięstwa co prawda nie udało się odnieść, ale sam Rondo spisał się całkiem nieźle, choć oczywiście nie był to ten zawodnik, którego znamy. Oczekiwania były jednak trochę utemperowane, dlatego też nikt nie spodziewał się od 27-latka cudów już w swoim pierwszym po powrocie spotkaniu. Zamiast cudów było niecałe 20 minut solidnej gry w ataku i zdecydowanie za dużo rdzy, by solidnie zaprezentować się w obronie. Były też firmowe zagrania, kilka świetnych decyzji i jeszcze lepszych podań. No i była niecelna trójka na sam koniec meczu. Ale najważniejsze jest po prostu to, że Rondo wrócił.

Rondo rozpoczął mecz od pierwszej minuty, grając po raz pierwszy w karierze jako kapitan zespołu. I ten początek był taki, jakiego się spodziewano – nogi niezbyt dobrze współpracowały z Rajonem, który był po prostu zardzewiały i doskonale widać było, że gra on swoje pierwsze od prawie roku spotkanie. W pierwszych pięciu minutach pierwszej kwarty Rondo nie punktował (spudłował dwa rzuty), ani też nie zaliczył asysty. Punkty przyszły dopiero w drugiej kwarcie, kiedy to Rondo firmowy zwodem otworzył sobie drogę do kosza i w piękny sposób zdobył punkty nad Pau Gasolem. Potem dołożył sześć kolejnych – z kontry, po dobrym uwolnieniu się od obrońcy oraz z gry tyłem do kosza. W dalszej części meczu już nie punktował.

Po przerwie dołożył trzy asysty, które rozdał w czasie swojej trzeciej 5-minutowej zmiany. W czwartej kwarcie Rondo nie zrobił w zasadzie nic wielkiego i możliwe, że gdyby Brad Stevens zostawił na parkiecie dobrze spisującego się w tym meczu Phila Presseya to Celtowie ostatecznie ten mecz by wygrali. Rondo nie grał bowiem dobrze w defensywie i zresztą trudno było oczekiwać, aby już teraz prezentował on taką postawę, która w przeszłości zapewniała mu miejsce w najlepszych piątkach obrońców na koniec sezonu. To, co jednak przede wszystkim zobaczyliśmy to rosnącą z każdą minutą pewność Rajona, która w końcówce pozwoliła mu wziąć nawet na siebie odpowiedzialność za wynik. Szkoda, że się nie udało, ale mimo wszystko powrót i tak można podsumować jako udany. 8 punktów (4/9 FG), 2 zbiórki, 4 asysty, 2 przechwyty, strata, ponad 19 minut gry.

Sam Rondo mówił po meczu:

„Czułem się całkiem nieźle. Kiedy wróciłem do gry na drugą kwartę to byłem nieźle zdyszany, ale można się było tego spodziewać. Poza tym, nie czułem żadnych innych ograniczeń.”

Ograniczenia wciąż będą się jednak w kolejnych meczach pojawiać, lecz chodzi tutaj o ograniczenia w postaci minut. Brad Stevens zgodnie z przedmeczowym założeniem dał Rajonowi niecałe 20 minut gry, jednak niekoniecznie podobało mu się to, jak te minuty zostały rozłożone (pięć minut na początku pierwszych trzech kwart oraz pięć minut na koniec ostatnie kwarty), wskazując na 14 minut przerwy w grze między trzecią a czwartą odsłoną. Sam zainteresowany ma nadzieję, że restrykcje te nie będą trwały zbyt długo. Niewykluczone jest też, że w najbliższych tygodniach Rondo będzie grał w spotkaniach back-to-back, a wszystko zależy od tego, jak reagować będzie jego ciało.

Oczywiście, na powrót tego dawnego Rondo będziemy musieli zapewne poczekać jeszcze kilka, a może nawet kilkanaście tygodni. Kto wie, czy nastąpi to w ogóle w tym sezonie. Niemniej jednak, mecz z Los Angeles Lakers był wielkim krokiem w kierunku powrotu dawnego Rondo i już samo to, że po raza pierwszy od prawie roku widzieliśmy 27-latka na parkiecie było wielkim wydarzeniem. A im więcej Rondo będzie grał, tym będzie stawał się coraz lepszy. Potrzeba czasu, dlatego trzeba być po prostu cierpliwym.