Stało się – Rajon Rondo wrócił do gry po prawie roku przerwy. I debiut miał całkiem udany, choć widać było tę rdzę, z którą Rondo będzie musiał sobie poradzić w kolejnych tygodniach. Celtowie nie uczcili jednak jego powrotu zwycięstwem, przegrywając 104-107 z Los Angeles Lakers. Żeby było jeszcze ciekawiej, trójkę mogącą dać dogrywkę rzucał sam Rondo, ale niestety spudłował i Bostończycy schodzili z parkietu pokonani. Świetny mecz zaliczył Kelly Olynyk, który zdobył m.in. career-highs 25 punktów oraz 7 asyst. Kolejny solidny mecz zanotował Phil Pressey, a drużyna po powrocie Rondo zapisała na koncie season-high 34 asysty, bardzo dobrze dzieląc się piłką. Kolejny mecz w niedzielę w Orlando.
Na ten moment czekali wszyscy bostońscy fani, ale nikt się raczej nie spodziewał, że przy wyczytywaniu nazwiska Rondo w przedmeczowej zapowiedzi usłyszymy… the captain. Tak, tak – 27-latek oficjalnie został dzisiaj 15. w historii kapitanem Celtics i dołączył do takich sław jak Bill Russell, Bob Cousy, Dave Cowens, Larry Bird czy Paul Pierce. Swoje pierwsze pięć minut po powrocie miał jednak nieco zardzewiałe, takie jak można się było spodziewać. Zresztą, wszyscy Celtowie wyglądali na nieco spiętych, a pierwszą kwartę można spokojnie nazwać festiwalem cegieł, przynajmniej ze storny gospodarzy (ledwie 34.6% z gry w pierwszej kwarcie). Dwie dołożył sam Rondo – jego dwa pierwsze rzuty dalekie były od powodzenia, a jeden nie dotknął nawet obręczy. Mecz toczył się jednak w szybkim tempie, choć nie było to widowisko najwyższych lotów. Po 12 minutach mieliśmy 23-25, a Rondo po zapowiadanych wcześniej pięciu minutach gry wciąż był bez punktów, ale też bez asysty.
Druga kwarta to już całkiem inny obraz gry Celtics. Duża była w tym zasługa Phila Presseya (2/5 FG, 2/5 3PT, 6 pkt, 9 ast, 2 stl, 0 strat), który przez chwilę wcielił się nawet w samego Rondo i rozdawał asysty na prawo i lewo. Dzięki temu Bostończycy osiągnęli nawet 13 punktów przewagi, ale w tym akurat spory udział miał też Rondo (4/9 FG, 8 pkt, 4 ast, 2 stl i kilka prawie-asyst), który oficjalnie już zaznaczył swój powrót, zdobywając pierwsze punkty w sezonie po swoim firmowym fake’u.
Chwilę potem dołożył kolejnych sześć punktów, dając kibicom naprawdę wiele powodów do radości. Całkiem nieźle z ławki spisywała się też dwójka Kelly Olynyk – Gerald Wallace (6/8 FG, 2/3 FT, 14 pkt, 5 ast, 4 zb, 3 stl, 2 blk), co było niemałym zaskoczeniem. Lakers – prowadzeni przez Pau Gasola – zakończyli jednak kwartę zrywem 9-0 i zmniejszyli przewagę Celtów do ledwie sześciu punktów przed drugą połową. Goście cały czas rzucali na całkiem donrej skuteczności, ale mieli za to problemy ze stratami (osiem w drugiej kwarcie).
Rondo nie miał ani jednej asysty po pierwszej połowie, więc postanowił to zmienić na początku drugiej, notując trzy całkiem fajne asysty (w tym jedną naprawdę fajną, bounce-passem do Krisa Humphriesa), po których mógł udać się na zasłużony odpoczynek. Lakers wciąż trzymali się jednak blisko i dopiero run 10-3, kiedy to dwie kolejne trójki trafili Jeff Green (4/12 FG, 12 pkt, 9 zb, 2 blk) oraz Avery Bradley (5/20 FG, 2/6 3PT, 12 pkt, 3 ast), pozwolił Celtom znów nieco odjechać. Niestety dla Zielonych, rywale wciąż i wciąż mieli odpowiedź – przed ostatnią kwartą Bostończycy prowadzili więc tylko sześcioma oczkami.
Początek czwartej kwarty to kontynuacja dobrej gry Presseya, który zachwycał swoim przeglądem pola. Sporo korzystał na tym Olynyk (11/17 FG, 25 pkt, 5 zb, 7 ast, 2 stl), który rozgrywał naprawdę dobry mecz (być może najlepszy w dotychczasowej karierze), lecz mimo to Lakers krok po kroku odrabiali straty i w końcu doprowadzili do remisu. Celtowie znów trafili dwie trójki (najpierw Sullinger, następnie Bradley), chwilę potem na parkiet wrócił Rondo i ponownie zrobiło się +8. Nie trwało to jednak długo, bo Lakers znów odpowiedzieli (11-2) i tym razem wyszli nawet na jednopunktowe prowadzenie na nieco ponad minutę przed końcem spotkania. Ostatecznie – po małych kontrowersjach – dowieźli zwycięstwo do końca. Trójkę na dogrywkę miał jeszcze Rondo, ale niestety spudłował. A szkoda.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Rajona Rondo. W końcu! Początkowo trochę zardzewiały, w drugiej kwarcie wyglądał naprawdę dobrze. W trzeciej było solidnie, w czwartej znów trochę zardzewiało, ale mimo to debiut Rondo w tym sezonie można uznać za udany, bo spisał się on chyba nawet powyżej oczekiwań. Rozegrał 20 minut (po pięć w każdej kwarcie) tak jak wcześniej zapowiadano i popisał się kilkoma fajnymi akcjami. Do formy jeszcze daleko, ale wspaniale było widzieć Rajona znów na parkiecie, nieprawdaż?
- Najlepszy chyba mecz w karierze Kelly Olynyka. Młody Kanadyjczyk spędził na parkiecie aż 33 minuty, notując w tym czasie świetne 25 punktów, ale rozdając też siedem asyst. Bardzo dobre spotkanie naszego żółtodzioba i oby takich więcej!
- Niecodziennego Geralda Wallace’a. Wallace chyba nieco przejął się powrotem Rajona Rondo, bo zagrał najlepszy od dawien dawna mecz, robiąc na parkiecie po trochu wszystkiego, ale przede wszystkim walcząc o każdą piłkę i całkiem nieźle spisując się w ataku.
- Całkiem niezłego Phila Presseya. Pressey też całkiem nieźle spisywał się w ataku, choć wciąż brakuje mu stabilnego rzutu. Mimo to, w dwóch ostatnich meczach rookie zanotował 19 asyst i ani razu nie stracił przy tym piłki – to robi wrażenie.
- Słabą postawę Celtów w obronie. Lakers wrzucili Celtom aż 12 z 20 oddanych trójek. Dodatkowo, Bostończycy znów nie potrafili domknąć spotkania, sromotnie przegrywając ostatnie minuty. Zawodnicy z Los Angeles popełnili co prawda aż 19 strat (które Zieloni zamienili na 30 oczek), ale jak widać nawet to nie przeszkodziło Lakersom w odniesieniu zwycięstwa. Co ciekawe, Celtics oddali aż 99 rzutów, trafiając 44 z nich. Zdobyli też aż 54 punkty z pomalowanego i popełnili ledwie 7 strat.