Nets zatrzymują Celtics

Brooklyn Nets przerywają serię trzech kolejnych zwycięstw Boston Celtics, wygrywając w Barclays Center wynikiem 96-104. Było to pierwsze od czasu letniego transferu spotkanie z byłą drużyną Kevina Garnetta oraz Paula Pierce’a (nie licząc meczu przedsezonowego, w którym KG nie wystąpił). Największy udział w zwycięstwie Brooklynczyków mieli jednak Deron Williams (25 pkt) oraz Brook Lopez (24 pkt). Celtowie – po całkiem dobrym starcie – oddali pole do popisu rywalom, grając słabo w obronie i dość nieskutecznie oraz bez pomysłu w ataku. W zasadzie do końcowych minut mieli jeszcze szanse na zwycięstwo, głównie dzięki dobrej dyspozycji rzutowej zza łuku. Kolejny mecz już dziś, w Bostonie z Clippers.

BOXSCORE | GALERIA | SKRÓT

Trzeba szczerze przyznać, że Celtowie bardzo dobrze ten mecz rozpoczęli, zarówno w obronie, jak i w ataku. Świetnie spisywała się dobrze rotująca defensywa; dobrze działał też skuteczny atak, dzięki któremu Celtowie szybko objęli prowadzenie 12-5. Nadzwyczaj dobrze spisywał się Kevin Garnett, a na parkiecie pojawił się też inny były Celt, Paul Pierce. To jednak głównie dobra gra ofensywna Brooka Lopeza sprawiła, że Nets równie szybko straty odrobili i to oni prowadzili po pierwszej kwarcie 31-20, notując po drodze 10 punktów bez odpowiedzi rywali. Po dobrym starcie nie zostało ani śladu. Pojawiło się za to sporo błędów w ataku oraz słaba postawa we własnym pomalowanym.

Nets wykorzystywali głównie swoją przewagę wzrostu, bardzo często grając akcje do środka, skąd mogli oddawać efektywne rzuty. Celtics z kolei robili coś odwrotnego, grając bardzo statycznie i najczęściej po prostu rozrzucając piłkę po obwodzie. Z marazmu wybudził ich w końcu Avery Bradley (8/16 FG, 3/6 3PT, 3/3 FT, 22 pkt, 3 zb, 2 stl), który trafił kilka rzutów (w tym również z dystansu), znacząco zmniejszając przewagę Siatek. Wciąż za łatwo pod bostońskim koszem radził sobie jednak Lopez, który był pierwszym centrem sprawiającym Sullingerowi tak duże problemy. Po 24 minutach gospodarze mieli więc 9 punktów przewagi, wygrywając 58-49.

Brandon Bass vs Kevin Garnett (Nets)

Zbyt duża przewaga Lopeza w pierwszej połowie sprawiła, że od początku drugiej zaczął bronić przeciwko niemu Brandon Bass. Sullinger (6/16 FG, 2/6 3PT, 15 pkt, 5 zb, 3 ast) z kolei mógł zająć się grą w ataku, trafiając na początku trzeciej kwarty dwie trójki i doprowadzając tym samym do remisu. Nets szybko odpowiedzieli jednak kolejnym zrywem 10-0, a swojego rytmu wciąż nie mogli znaleźć choćby Bass czy Jeff Green (6/13 FG, 19 pkt, 6 zb, 2 stl, 3 straty). Lopez cały czas robił natomiast, co chciał, powiększając tylko przewagę swojej drużyny i uwydatniając słabą obronę Celtów. Ostatecznie po trzech kwartach mieliśmy 72-85, a jedynym co Celtów w tym meczu jeszcze utrzymywało była dobra skuteczność zza łuku.

Celtowie nie mieli zamiaru się łatwo poddawać, dlatego od początku ostatniej kwarty mocno zacisnęli szeregi obronne, włączając agresywną defensywę na całym parkiecie. Przyniosło to kilka fajnych akcji, a szczególnie dobrze spisywał się Bradley. Niestety, potem znów gdzieś zniknął pomysł na grę w ataku, pojawiło się sporo błędów i zwyczajnego zastania, dzięki czemu Nets mogli odeprzeć atak i ponownie osiągnąć bezpieczną przewagę. Celtics raz jeszcze postanowili postraszyć rywali, zbliżając się nawet na pięć punktów. Wielkie zagrania zaliczał Bass (jak np. świetne dwa bloki na swoim „mistrzu” KG – szkoda tylko że ten drugi był wg. sędziów nieprzepisowy), ale gospodarzom pomogli nieco sędziowie, kilkukrotnie wątpliwie gwiżdżąc na korzyść Nets, którzy mogli dzięki temu spokojnie domknąć mecz.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Paula Pierce’a i Kevina Garnetta. Miło było ich zobaczyć, po prostu. Szczególnie, że tak dobry mecz zagrał KG, który w tym sezonie nie błyszczy. Nie w spotkaniu z Celtics – Kevin trafił 5 z 10 rzutów (w sezonie nie przekracza nawet 40 procent skuteczności), zebrał też 9 piłek i rozdał 3 asysty. Pierce z kolei nie trafił ani jednego rzutu z gry, zdobył jednak cztery punkty z linii rzutów wolnych, a do tego dołożył 7 zbiórek i 3 asysty – wszystko mimo gry z wciąż dokuczającym urazem ręki.
  2. Dominację Brooka Lopeza. Lopez (24 pkt, 10/13 FG)  jest pierwszym centrem, z którym tak duże problemy miał Sullinger. Trzeba jednak przyznać, że Lopez naprawdę ma wielkie umiejętności i jeśli chodzi o ofensywę to jest jednym z najlepszych środkowych w lidze. Szkoda tylko, że Celtowie nie wykorzystali tego, że Lopez jest też jednym z najgorszych, jeśli chodzi o defensywę. I tak: Nets zdobyli aż 48 punktów spod bostońskiego kosza przy ledwie 30 ze strony Celtics. O wiele lepiej Celtowie trafili z dalszych odległości (11/22 zza łuku przy 3/12 gospodarzy), ale było to za mało na dobrze grających Nets.
  3. Dobrą i skuteczną grę Avery Bradleya. Bradley zdobył 22 punkty, najwięcej w drużynie, trafiając połowę z 16 rzutów, w tym 3 z 6 trójek.
  4. Nierównego Jeffa Greena. Nienawidzę pisać o Greenie w ten sposób, ale trudno powiedzieć inaczej o jego grze, jeśli w jednej akcji trafia on trójkę czy dobrze wbija pod kosz (trzeba też powiedzieć, że kilka dobrych wjazdów po prostu nie znalazło drogi do kosza, gdzieś tam odbijając się od obręczy), aby w kolejnej stracić piłkę czy źle podać – Green miał 19 punktów (trafił jeszcze trójkę na koniec meczu) i 6 zbiórek, ale też 3 straty.
  5. Słabą ławkę rezerwowych. Bostońscy rezerwowi zdobyli łącznie tylko 12 punktów. O jeden punkt mniej miał sam Andray Blatche.