Lepiej niż w Houston, ale wciąż bez wygranej

Nie udało się Celtom wygrać w San Antonio i nie udało im się przerwać trwającej już pięć meczów serii porażek. W bostońskim zespole najlepiej spisała się trójka Avery Bradley, Jared Sullinger i Jeff Green – wszyscy oni zdobyli po 19 punktów, a na największe pochwały zasługuje Sullinger, który swój pierwszy w tym sezonie występ od pierwszej minuty uczcił zebraniem carrer-high 17 zbiórek. Był on najlepszym na parkiecie Celtem, jednak jego dobra gra znów nie wystarczyła na doświadczony zespół Spurs. Celtics zagrali jednak znacznie lepiej niż z Rockets, gdzie mecz był rozstrzygnięty już po kilku minutach gry, a brak było zaangażowania. Tym razem Bostończycy grali naprawdę solidnie, ale to za mało jak na tak mocny zespół.

BOXSCORE | GALERIA | SKRÓT

Celtowie rozpoczęli spotkania ze Spurs o niebo lepiej niż mecz z Rockets, który był już w zasadzie w zamrażarce po trzech minutach gry. Tymczasem w San Antonio po trzech minutach to Celtics prowadzili dwoma punktami, grając z tegorocznymi finalistami jak równy z równym. Kolejny raz rzucanie – i trafianie – od samego początku rozpoczął Avery Bradley (9/18 FG, 19 pkt). O wiele bardziej aktywny był także Jeff Green, zupełnie niewidoczny i nieskuteczny w dwóch poprzednich meczach. Spurs, grający przeważnie do środka, zupełnie zaskakująco, mieli sporo problemów ze skutecznością. Dobrze swój pierwszy w tym sezonie występ w pierwszej piątce zaczął Jared Sullinger (8/17 FG, 1/5 3PT, 19 pkt, 17 zb), który miał fajną okazję powalczyć z Timem Duncanem. Dobrze wybroniona ostatnia akcja sprawiła, że Celtowie po 12 minutach prowadzili 25-22, grając naprawdę nieźle.

Gospodarze zdobyli jednak dziewięć punktów bez odpowiedzi rywali i szybko zdołali odrobić straty, wychodząc przy okazji na prowadzenie. A wszystko to z ławką rezerwowych na parkiecie. Znaczne problemy z trafianiem miał za to Tim Duncan, który rozpoczął mecz od 2/2, ale im dalej w las tym ciemniej, dlatego też Duncan większość kolejnych prób pudłował. Gra się wyrównała, Spurs wykorzystywali przede wszystkim mnóstwo zasłon, które przynosiły im dużo dobrych pozycji. 11 punktów do przerwy miał na koncie Green (7/14 FG, 2/2 3PT, 3/4 FT, 19 pkt, 5 zb, 3 ast), a dwucyfrową (12) liczbę piłek zebrał Sullinger. Pod koniec kwarty Bostończycy skorzystali na tym, że Spurs przekroczyli liczbę dopuszczalny fauli, dzięki czemu mogli łatwo punktować z linii rzutów wolnych. Celtowie popełnili jednak kilka prostych błędów w ostatnich minutach, co gospodarze szybko wykorzystali (Spurs po dwóch kwartach mieli 14 punktów po 8 stratach Celtów, którzy nie zdobyli ani jednego punktu po stracie Spurs), ale do przerwy i tak mieliśmy remis po 48.

Celtics vs Spurs

Niestety, start drugiej połowy nie był udany w wykonaniu Celtów. Brakowało przede wszystkim celności. Rozegrał się za to Kawhi Leonard, dzięki któremu Spurs szybko powiększyli przewagę, wykorzystując nieskuteczność swoich rywali. Ładnym wsadem popisał się Green, co było dobrą odpowiedzią na coraz lepszą grę Spurs, którzy wyraźnie złapali swój rytm. Dodatkowo, już po pięciu minutach trzeciej kwarty byli oni w bonusie. Cały czas świetnie spisywał się Sullinger, ale jego gra to było za mało na rozpędzonych gospodarzy, którzy osiągnęli nawet ponad 10-punktową przewagę dzięki Tony’emu Parkerowi. Bardzo dobrą kwartę grał także Bradley, ale po 36 minutach to gospodarze prowadzili 80-70.

Trzy trójki na początku ostatniej kwarty trafił jednak Danny Green, przewaga Spurs osiągnęła najwyższe w meczu rozmiary i mecz chłodził się już w zasadzie w zamrażarce. Sporo dobrego zrobił też Boris Diaw. Gospodarze prowadzili nawet prawie 20 punktami, ale Celtom udało się ostatecznie zmniejszyć nieco rozmiary porażki, przegrywając 93-104. Spurs okazali się po prostu za solidni i za doświadczeni. Dzięki wygranej podtrzymali swoją serię, która teraz wynosi osiem kolejnych zwycięstw. Celtowie z kolei nie wygrali od pięciu spotkań. Kolejny mecz już w piątek, do Bostonu przyjedzie kolejny mocny rywal, czyli Indiana Pacers.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Świetnego Jareda Sullingera. Zaliczył on imponujący pierwszy start w tym sezonie i nic sobie nie robił z obrony Duncana, samemu będąc bardzo solidnym w defensywie. Dodatkowo, to głównie dzięki niemu Bostończycy wygrali walkę na tablicach stosunkiem 44-41. Warto też dodać, że Sullinger jako jedyny Celt miał dodatni wskaźnik „+/-„.
  2. Solidnego Jeffa Greena. Green w końcu trafiał, zdobył 19 punktów, popisał się też jednym elektryzującym wsadem i sprawił, że znów zaczniemy pytać, czy może on wejść na ten stabilny poziom i utrzymać go przez co najmniej kilkanaście spotkań.
  3. Za dużo strat. Celtowie popełnili ich aż 17, co jest niedopuszczalne przeciwko takiemu zespołowi jak Spurs, który z łatwością te straty wykorzysta. Dość powiedzieć, że Ostrogi zdobyłby po tych 17 stratach aż 25 punkty przy ledwie 4 ze strony Celtics (na 13 strat gospodarzy).
  4. O niebo lepszą grę niż w spotkaniu z Rockets. O niebo. Celtics byli w tym meczu naprawdę solidni i w zasadzie do ostatniej kwarty trzymali się blisko, co można uznać za mały sukces, tym bardziej na tak trudnym terenie, jakim jest San Antonio.
  5. Całkiem dobrą skuteczność i tylko przeciętną obronę. Bostończycy trafili ponad 45% swoich rzutów, ale pozwolili jednocześnie rywalom na zdobycie 104 punktów przy skuteczności 48% z gry i 38% zza łuku. Spurs zdobyli też aż 48 punktów z pomalowanego (przy 36 Zielonych), łatwo wykorzystując przewagę wzrostu, dzięki której mogli skutecznie grać inside-outside.