Wilki za mocne dla Celtów…

20 lub więcej punktów zdobyło trzech zawodników Minnesota Timberwolves, dzięki czemu Wilki łatwo wygrały z bostońskimi Celtami 106-88. 23 punkty oraz 12 zbiórek zanotował Kevin Love, po 20 oczek dołożyli Kevin Martin oraz Nikola Peković, a mecz chłodził się w zamrażarce już na początku czwartej kwarty, kiedy to po czterech minutach gry gospodarze mieli 20 punktów przewagi. Dobre spotkanie rozegrał Avery Bradley, który zdobył aż 27 punktów, a solidnie spisali się też Brandon Bass czy Vitor Faverani, który wygrał nawet bezpośrednią walkę na tablicach z samym Love’em. Celtowie nie zagrali dobrego meczu, ani po jednej, ani po drugiej stronie parkietu. Kolejny mecz dopiero we wtorek w Houston.

BOXSCORE | GALERIA | SKRÓT

Celtics całkiem nieźle wystartowali, osiągając nawet kilka punktów przewagi w pierwszych minutach gry, ale to T’Wolves po pierwszej kwarcie mieli na koncie 33 punkty i prowadzili dziewięcioma punktami. Po drodze przeprowadzili dwa zrywy 10-2, najpierw odrabiając straty, a następnie wypracowując sobie przewagę. Już po połowie kwarty Celtowie popadli w problemy z faulami, co skutkowało rzutami wolnymi Wilków przy każdym kolejnym przewinieniu.  Najlepszym Celtem zdawał się być Brandon Bass (6/10 FG, 3/4 FT, 15 pkt, 7 zb, 4 straty), który całkiem przyzwoicie radził sobie w ataku, a i w obronie nieźle ograniczał Kevina Love’a, wyraźnie nieskutecznego na początku meczu, notując nawet jeden efektowny blok na najlepszym zbierającym w lidze. O wiele lepiej od Love’a poczynał sobie Peković, który z łatwością wykorzystywał swoją wielką przewagę pod koszem Celtów. Zresztą, nie tylko on z łatwością wbijał się pod kosz Zielonych. Ci do kilku cegieł dołożyli natomiast kilka strat, co zaowocowało szybkim odskokiem ze strony Wolves. Już w pierwszej kwarcie na parkiecie pojawił się Marshon Brooks (3/7 FG, 2/2 FT, 8 pkt, 3 zbiórki, 17 minut gry).

Nieudane wejście z ławki zaliczył tym razem Jared Sullinger (1/6 FG, 3 pkt, 4 zb, 13 minut gry i najgorszy wskaźnik „+/-” na poziomie -27), który miał duże trudności pod koszem Wilków, a jego totalnym przeciwieństwem w tym meczu był Peković, który w zasadzie robił, co chciał na atakowanej tablicy i to głównie dzięki niemu – ale też przez nieskuteczność Celtów i proste błędy w ataku – Wolves już po kilku minutach drugiej odsłony wypracowali sobie kilkanaście oczek przewagi. W pewnym momencie Celtics mieli prawie tylko samo strat, co trafionych rzutów z gry i już ta statystyka idealnie ukazuje obraz gry Bostończyków, którzy na dodatek nie spisywali się zbyt solidnie w obronie. Udało im się jednak zdobyć osiem kolejnych punktów bez odpowiedzi rywala, głównie dzięki trójkom back-to-back dobrze grającego Vitora Faveraniego (3/7 FG, 2/4 3PT, 9 pkt, 14 zb, 4 blk, 3 przechwyty). Powrót Celtów do meczu był jednak możliwy przede wszystkim dlatego, że gospodarze przestali trafiać. Kwartę zakończył – celną trójką – Avery Bradley i okazało się, że po 24 minutach nie jest wcale tak źle, bo z 17 punktów przewagi T’Wovles zrobiło się tylko 50-55.

Avery Bradley vs Ricky Rubio

Niestety, wraz z rozpoczęciem drugiej połowy nie zmieniło się zbytnio, jeśli chodzi o dominację pod koszami, gdzie wciąż najwięcej do powiedzenia miał Peković, a Faverani – choć spisywał się solidnie – często był bezradny. Ciężką przeprawę miał też Jeff Green (0/6 FG, 0/2 3PT, 2 pkt, 7 zb, 2 blk, 4 straty), dobrze przykryty przez Brewera (który sam miał duże problemy w ataku), przez co w trzeciej kwarcie miał na koncie ledwie dwa punkty zdobyte z linii rzutów wolnych. Tymczasem niepostrzeżenie to Bradley był liderem punktowym Celtów, który po początkowych problemach przy rzutach z dalszych odległości rozkręcał się z każdą kolejną minutą. W pojedynkę niewiele mógł jednak zdziałać, a Timberwolves powiększali tylko przewagę, po raz kolejny przekraczając liczbę 30 zdobytych punktów w kwarcie. Do tej samej granicy powoli zbliżał się Bradley, ale nawet tak skuteczny występ z jego strony nie wystarczał na nawiązanie walki z Wilkami, którzy po trzech kwartach spokojnie prowadzili różnicą 17 oczek. T’Wolves 106 – 88 Celtics.

Bostończyczy rozpoczęli ostatnią część spotkania od czterech kolejnych trafionych rzutów, w tym dwukrotnie punktował Brooks. 'Sota szybko jednak odpowiedziała, dzięki czemu mecz znalazł się w zamrażarce już po kilku minutach czwartej kwarty. Wciąż z gry trafić nie mógł Green i wciąż najjaśniejszym punktem Celtics był Bradley (12/23 FG, 1/4 3PT, 27 pkt, 3 zb, 3 straty). Niestety, Celtowie dokładali też kolejne straty do statystyk, które gospodarze z łatwością wykorzystywali, bezpiecznie utrzymując dwadzieścia punktów przewagi. Ostatecznie Zielonym udało się nawet wygrać jednym punktem ostatnią odsłonę, ale T’Wolves i tak mieli na koniec zasłużoną przewagę, która dobitnie pokazuje, kto w tym meczu był lepszy.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. O wiele za dużo strat. O wiele. Za dużo. Bostończycy popełnili aż 22 straty, co przełożyło się na 28 punktów Wolves. Dość powiedzieć, że Dante Cunningham sam miał pięć przechwytów, ledwie jeden mniej niż cała bostońska drużyna. Nie za dobrze wyglądała też celtycka obrona, która pozwoliła rywalom na zdobycie 106 punktów przy ponad 42-procentowej skuteczności. Wilki zdobyły aż 52 punkty z pomalowanego, często grając do środka i dostarczając piłkę czy to do Love’a, czy przede wszystkim do Pekovicia, który do 20 punktów (8/9 FG, 4/5 FT) dołożył też 12 zbiórek i totalnie zdominował Celtów pod/nad obręczą. Dla porównania – C’s pod koszem Wilków zdobyli ledwie 28 oczek.
  2. Dwie odsłony Avery Bradleya. Pierwsza – ta zła. Bradley z piłką to nie jest dobry pomysł i chyba już nigdy nie będzie, bo wydaje się, że Avery po prostu nie umie podawać. Stąd wzięły się te trzy straty. Druga – ta dobra. Bradley miał dziś swój dzień i zabrakło mu ledwie punktu, by wyrównać swój rekord kariery w punktach. Trafił 12 z 23 rzutów, sporo z dalszych odległości i był jednym z niewielu Celtów, którzy mieli skuteczność na poziomie 50 lub więcej procent (6/10 miał Bass, a dwóch innych – Pressey oraz Humphries – trafiło jeden z dwóch oddanych rzutów).
  3. Więcej minut dla Marshona Brooksa. Początkowo Brooks był nieco zagubiony i widać było, że brakuje mu rytmu meczowego, ale w miarę czasu grał coraz lepiej i pokazał kilka fajnych akcji, zdobywając ostatecznie osiem punktów w 18 minut gry. Skorzystał więc na absencji Courtneya Lee, który nie zagrał z powodu bólu nadgarstka.
  4. Nie zobaczyliśmy Jeffa Greena. Bywa i tak. Może to Corey Brewer, a może Green odczuwa jeszcze skutki starcia z Thomasem Robinsonem ze spotkania z Trail Blazers? Tak czy siak, Jeff nie trafił ani jednego rzutu z gry (na sześć prób), miał więcej strat (4) niż punktów (2), zebrał też jednak siedem piłek i zablokował dwa rzuty. Bez jego agresywnej gry nie było jednak mowy o walce o zwycięstwo z Timberwolves.
  5. Osiem bloków. W tym kilka naprawdę efektownych. Gwoździa wbił Green, Love’a zablokował Bass, Faverani nie dopuścił do łatwych punktów wracając przez całe boisko, a efektownym zatrzymaniem rywala popisał się też Kelly Olynyk. Statystyka bloków była jednak jedną z naprawdę niewielu, które Celtom udało się wygrać. A na tablicach na przykład Celtom udało się zremisować (50-50), co jest sporym wyczynem przeciwko Wolves. A jeszcze większym wyczynem jest fakt, że walkę z Love’em (12 zbiórek) wygrał nasz Vitor (14). To ci dopiero pozytyw!