O systemach Stevensa słów kilka

Doc Rivers był trenerem Boston Celtics przez dziewięć ostatnich lat, w czasie których mogliśmy przyzwyczaić się do jego systemu. Teraz Doc jest w Los Angeles, gdzie mówi różne dziwne rzeczy i stara się stworzyć mistrzowski zespół z Clippersów. Przez te dziewięć ostatnich lat, a w szczególności od momentu pozyskania Kevina Garnetta, Celtics byli drużyną nastawioną przede wszystkim na twardą obronę. Tymczasem wraz z odejściem Doca i zatrudnieniem Brada Stevensa wkraczamy w nowe. Nie ma bowiem ani Riversa, ani Garnetta, a jest za to najmłodszy trener w NBA, który na dodatek nie ma żadnego doświadczenia, a jedyne dotychczasowe sukcesy w karierze odnosił on w koszykówce akademickiej.

Wszyscy mówią o systemie Doca, podczas gdy tak naprawdę wydaje się, że to przyjście Garnetta do Bostonu całkowicie zmieniło kulturę gry w Bostonie i sprawiło, że znów zaczęto mówić o „Celtics basketball”. Bostończycy z Garnettem na czele byli wręcz synonimem dobrej, twardej obrony (cały czas w czołówce ligi pod względem średniej traconych punktów), w której każdy zawodnik mógł liczyć na pomoc kogoś innego. Do tego, doskonale wiedzieliśmy też, że Celtics w każdym meczu oddadzą dużo rzutu z półdystansu, w ofensywie będą przeważać akcje pozycyjne, a być albo nie być Celtów w zasadzie zawsze będzie zależało od tego, czy będą mieli swój dzień konia czy też nie. I w zeszłym sezonie wielokrotnie widzieliśmy, że taka taktyka coraz częściej nie przynosi skutku – być może po prostu się wypaliła.

Tymczasem teraz w mieście jest „nowy szeryf”, jest też odrobinę inna drużyna (a przede wszystkim nie ma już KG, który teraz będzie zmieniał kulturę na Brooklynie), dlatego też warto zastanowić się, w jakim stylu mogą grać w przyszłym sezonie Celtowie. Jest to w zasadzie niewiadoma od samego początku, gdyż nikt tak naprawdę nie wiedział, czego spodziewać się po Stevensie, gdy ten na początku lipca tego roku podpisał 6-letni kontrakt z Celtami. Niektórzy zorientowani wiedzieli, jaki styl preferował na uczelni Butler, jednak trudno było przewidywać, czy Stevens zdecyduje się na podobny ruch na innym poziomie. Z reguły wiadomo, że system dopasowuje się do zawodników, którzy są w składzie. I tak też Stevens początkowo odpowiadał na pytania o styl.

Dopiero niedawno zdradził nieco więcej – nowy coach Celtów powiedział, że chciałby, aby styl opierał się głównie na defensywie (a więc tutaj bez zmian, drużyna cały czas nastawiona głównie na obronę), a także na grze up-tempo, a do tego na dobrym spacingu. Stevens dodał też, że chce sporo ruchu piłki, a to dlatego, iż jego zdaniem drużyna nie odniesie sukcesu, jeśli będzie długo rozgrywać akcje, np. poprzez izolacje już w pierwszych sekundach akcji, nawet po powrocie do pierwszego składu Rajona Rondo. To jest więc już duża zmiana w stosunku do chociażby tego, co widzieliśmy w poprzednim sezonie, gdzie system Riversa był bardzo pasywny i Rondo często musiał czekać po kilkanaście sekund, zanim jego koledzy wypracowali sobie dogodną pozycję. Stąd też pojawiły się w głównej mierze oskarżenia wobec RR, że ma on niejako „monopol na piłkę”. Trudno jednak żeby było wtedy inaczej, jeśli to on był rozgrywającym, a playbook Riversa był taki a nie inny i po prostu nie pasował do zawodników, którzy do Bostonu ówcześnie przywędrowali.

Fakt faktem, że gdy Celtics „egzekwowali” zagrywki to byli w zasadzie nie do powstrzymania, jednak gdy coś się zacinało to poziom ich gry drastycznie spadał, po prostu grali oni wtedy popularny „piach”. Teraz czeka nas nowe, bądź co bądź wypalony w Bostonie Rivers będzie próbował uczynić z DeAndre Jordana co najmniej dobrego centra, a coach Stevens będzie z kolei próbować w miarę bezboleśnie przejść do poziomu NBA. Avery Bradley już zdążył porównać style tych obu panów – wg. młodego bostońskiego obrońcy, styl Stevensa jest mniej „sztywny” i bardziej „otwarty” od stylu preferowanego przez Riversa.

Najważniejszą kwestię, jeśli chodzi o zmianę nastawienia Stevensa z NCAA do NBA jest przystosowanie się do reguły 24 sekund. Warto bowiem przypomnieć, ze na poziomie akademickim akcje mogą trwać o 11 sekund dłużej, co znacznie spowalnia tempo. I zespoły Stevensa rzeczywiście grały w dość wolnym tempie. Teraz chce on to zmienić, a szybka gra up-tempo ma być jednym ze znaków rozpoznawczych Celtów. Nie powinniśmy się jednak dziwić, że Stevens chce zaszczepić w Celtach myśl o jak najszybszym przejściu z obrony do ataku – czy to po stracie punktów, czy po przechwycie, czy po zbiórce – skoro w zespole jest sporo młodych zawodników, ale też graczy, którzy po prostu lubią biegać i dobrze czują się w kontrze.

Samą transformację Stevensa do NBA, który z prowincjonalnej uczelni Butler (która dzięki niemu już dłużej prowincjonalną nie jest) przenosi się on o poziom wyżej, gdzie zawodnicy mają większe umiejętności, więcej atletyzmu i doświadczenia, a reguuły gry są odrobinę inne, powinna też ułatwić mu grupa uniwersalnych zawodników, którzy znajdują się w tym momencie w składzie Celtics. Składzie, który składa się zresztą z mieszanki młodych i tych bardziej doświadczonych zawodników. Wszyscy oni doskonale rozumieją jednak proces uczenia się i dostosowywania się do nowych taktyk czy stylów gry. Dobrze pojmują oni bowiem te wszystkie małe zmiany czy usprawnienia, dzięki którym Stevens może w zasadzie bardzo płynnie narzucać zawodnikom taki styl gry, jaki chce.

Na przykład taki Jeff Green może w przyszłym sezonie ujrzeć minuty nie tylko na pozycji niskiego skrzydłowego czy na drugim skrzydle, ale też może pograć trochę nawet jako rzucający obrońca. Pod nieobecność Rondo rozgrywającym może być Avery Bradley, ale będzie on rozgrywającym tylko z nazwy, która potrzebna jest do przedstawienia pierwszej piątki przed meczem – równie dobrze dystrybucją piłki może zająć się cała gromada innych zawodników. I ta właśnie uniwersalność zawodników sprawia, że Stevens będzie miał zdecydowanie łatwiej na początku swojej drogi w NBA. Z drugiej strony, Bostończycy mają odrobinę za dużo zawodników o podobnych predyspozycjach, przez co stworzyły się problemy z podzieleniem minut na pozycji rzucającego rozgrywającego czy silnego skrzydłowego, z czym Stevens będzie musiał sobie jakoś poradzić.

Stevens powiedział też, że chciałby, aby Celtics cały czas byli zespołem dobrym w defensywie, takim jak za czasów Garnetta. Wiadomo, że KG jest niezastąpiony i prawdopodobnie już nigdy obrona Celtów nie będzie taka sama jak z nim na parkiecie, a na dodatek w zespole wciąż nie ma nominalnego centra, który straszyłby swoim zasięgiem i w każdym meczu rozdałby 2-3 bloki. Prawdą jest natomiast, że w Bostonie jest sporu dobrych obrońców na obwodzie, z Avery Bradleyem i Courtneyem Lee na czele. Nie zapominajmy też, że jeszcze jakiś czas temu Rajon Rondo także był wśród pięciu najlepszych obrońców sezonu. Okaże się więc, że Celtics mogą rzeczywiście być przynajmniej solidnym zespołem w defensywie, choć osiągnięcie top5 czy nawet top10 w średniej ilości traconych punktów będzie nie lada wyzwaniem dla tego zespołu.

Courtney Lee i Aveery Bradley

Z drugiej jednak strony, nie są to jakieś specyficzne zapowiedzi co do tego nowego stylu, lecz same ogólniki. Może to i jednak dobrze? Po co bowiem budować złożony system już teraz, podczas gdy może okazać się, że za kilka miesięcy skład Celtics będzie wyglądał już zupełnie inaczej. Należy pamiętać, że ten przyszły sezon będzie debiutem dla Stevensa, a więc bardzo dobrym czasem na jak najlepsze przystosowanie się do NBA i warunków w niej panujących, nawet jeśli będzie oznaczało to kilka porażek więcej. Nie od razu Butler zbudowano. Sezon 2013/14 jest więc idealnym okresem na wejście Stevensa do ligi i budowanie podwalin dla dobrego systemu, a dopiero gdy w Bostonie ukształtuje się już trzon zespołu, który mógłby potencjalnie walczyć o mistrzostwo, można będzie ten system rozwijać.

Najmłodszy trener w NBA przynosi do Bostonu sporo zwyczajów ze swojej poprzedniej pracy. Chodzi tutaj m.in. o same treningi, które nie są zbytnio wymęczające, ale za to wymagają pełnego skupienia i wyciągają możliwie jak najwięcej z każdej minuty. Dodatkowo, Stevens jest pracoholikiem i perfekcjonistą w jednym, jednak w ten bardzo pozytywny sposób. Dość powiedzieć, że nie chce on tracić ani jednego dnia treningu, gdyż każdy taki dzień jest szansą na naukę czegoś nowego. Warto też zaznaczyć, że ledwie 36-letni trener nie czuł zbytniego podekscytowania pierwszym treningiem z zespołem na poziomie NBA i jednocześnie debiutem w takiej roli, gdyż jego głowa skupiała się już na kolejnych zajęciach i na tym, jak one będą wyglądały.

Brad Stevens jest po prostu robotem, dla który liczy się każdy detal. Gdy tylko objął on posadę w Bostonie to od razu zaczął „lustrować” wszystkich zawodników, sprawdzać ich grę pod każdym kątem i rozpoznawać ich mocne oraz słabe strony, by potem znaleźć im jak najlepsze role w systemie. Jakby tego było mało, od razu zaczął też nawiązywać mocne więzi z poszczególnymi zawodnikami, co także wyszło mu na duży plus. Warto napisać, że o przywiązaniu Stevensa do detali mówi nie jeden, nie dwóch, nie trzech, lecz aż czterech bostońskich zawodników – kolejno wypowiadają się Bradley, Bass oraz Kris Humphries:

„On naprawdę przywiązuję uwagę do detali. Chce, byśmy wszystko robili perfekcyjnie.”

„Więcej uwagi dla detali. To prawdopodobnie najbardziej różni go od Doca Riversa.”

„To prawdopodobnie najbardziej przywiązujący uwagę do detali trener i sztab, z jakim miałem okazję współpracować.”

Szczególnie ciekawa jest wypowiedź tego ostatniego, który przecież w ciągu dość długiej już kariery był podopiecznym m.in. Jerry’ego Sloana w Utah Jazz. Jak twierdzi sam Stevens, te wszystkie „małe rzeczy” są bardzo ważną rzeczą, szczególnie dla tak młodego zespołu jakimi są obecni Celtics. Generalny menedżer Celtów, Danny Ainge, twierdzi że sporo się Brada naoglądał i od samego początku wiedział, że na stanowisko trenera zatrudniono właściwego człowieka. Ainge dodaje też, że jego zdaniem Stevens jest zdecydowanie takim typem człowieka, który nie jest trenerem tylko dlatego, że ma tak napisane na koszulce, lecz krok po kroku zdobywa on respekt za wszystko, co robi i za każdą, nawet najmniejszą pracę, jaką wykonuje.

Niektórzy mówią, że największą przeszkodą dla Stevensa będzie brak jego doświadczenia. Warto jednak zaznaczyć, że każdy – nawet największy – trener kiedyś musiał zacząć. Stevens trafił do trudnego miejsca, gdyż z miejsca trafiła mu się przebudowa (choć on sam przebudową tego nie nazywa, choć zdaje sobie sprawę, że został tu sprowadzony, by budować). Ainge jest przekonany, że brak doświadczenia wcale nie odegra dużej roli w tej transformacji Stevensa z NCAA do NBA. Najważniejsze będzie to, ile i jakie przystosowania uda się Celtom wykonać. Jak na razie, wszyscy – łącznie z Ainge’em, a także samymi zawodnikami, a nawet weteranami – są zachwyceni Stevensem. W swojej pracy nie jest on osamotniony, bo do dyspozycji ma przecież bardzo dobrze zbalansowany sztab szkoleniowy. Ma on też jednak przede wszystkim to coś, co sprawia, że z wielkim optymizmem można patrzeć na jego dalszy rozwój. Panie i Panowie, to jest to dopiero początek (miejmy nadzieję wielkiej) kariery Brada Stevensa.  I można być pewnym, że Stevens odwali kawał roboty, by ta kariera potoczyła się w jak najlepszym kierunku.