Co z tym tankowaniem?

Pewnie już słyszeliście zapewnienie Danny’ego Ainge’a, o tym że „Celtics nie będą tankować, to niedorzeczne, mówimy o Boston Celtics, bla bla bla”. No cóż, Ainge jeszcze kilka tygodni temu wszem i wobec ogłosił, że Doc Rivers zostaje w klubie na kolejny sezon. Gdzie jest teraz Rivers? Odwala dobrą robotę gdzieś indziej, a mianowicie w Los Angeles. Dlatego Ainge może sobie mówić, co chce (tak samo jak to, że nie ma w intencji trejdowania Rajona Rondo), jednak prawda jest, że tankowanie w wykonaniu Boston Celtics wcale nie jest tak niedorzeczne. Wystarczy spojrzeć na lata 1997 czy 2007, kiedy to Celtics celowali w Tima Duncana, a potem Kevina Duranta/Grega Odena.

Jak wszyscy doskonale wiemy, nie udało się. Bo zazwyczaj się nie udaje – wystarczy spojrzeć w statystki, które mówią, że od 1990 roku w loterii zwyciężali: ci z najgorszym bilansem 3-krotnie, z drugim najgorszym 4-krotnie, z trzecim najgorszym 6-krotnie, z czwartym najgorszym… wcale i z piątym najgorszym 5-krotnie. Chodzi o to, że najgorszy bilans nigdy nie zagwarantuje pierwszego wyboru w drafcie. Być może to przez te cholerne piłeczki/koperty, kto wie. A jeszcze prostsza matematyka mówi, że zespół z najgorszym bilansem ma 25% szans na pierwszy wybór, czyli rzeczywiście ma odrobinę większą szansę od całej reszty, ale jest też aż 75% szans na to, że tego wyboru nie dostaniesz.

Wiadomo też, że wybór numer jeden nie zawsze oznacza wybranie zawodnika zmieniającego oblicze klubu. I wiadomo także, że czasem perełki czają się na dalszych miejscach. Draft od zawsze jest swego rodzaju loterią i póki do wygrania nie będzie kolejny LeBron James to nie ma żadnej pewności, iż wybrany gracz stanie się wielką gwiazdą. Choć akurat Andrew Wiggins stawiany jest w jednym szeregu właśnie z LeBronem oraz Durantem, jako ten kolejny wielki. Na całe szczęście, Draft 2014 ma być naprawdę mocny i każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

Główne pytanie, jeśli chodzi o tankowanie w przypadku Celtics nasuwa się same – czy Celtics naprawdę mają tak zły zespół, by liczyć się w walce o najgorszy bilans i najwyższy wybór w drafcie? Wydaje się, że nie, choć ostatnie zdarzenia w Bostonie spowodowały, że tankowanie stało się nawet opcją. Bo z zespołu odeszli m.in. Kevin Garnett i Paul Pierce, trenerem nie jest już Doc Rivers, wciąż nie wiemy, kto zostanie jego następcą, o nie, następce już znamy i jest nim oczywiście Brad Stevens, Rajon Rondo i Jared Sullinger przechodzą rehabilitację, a zespół nie może podpisać kontraktu z żadnym wolnym agentem, chyba że poprzez sign’n’trade, na co się jednak nie zanosi. Gdzie więc w tym momencie znajdują się Celtics? Prawdopodobne jest, że Celtics są gdzieś pomiędzy tankowaniem, a przebudową. Pierwszego drugiego jednak nie wyklucza, a co więcej, jedno z drugim się nawet łączy.

Faktem jest, że Celtics w przyszłym sezonie będą gorsi po oddaniu Garnetta i Pierce’a. Z nimi w składzie najpewniej znów awansowalibyśmy do playoffs, ale nic więcej. Nie otrzymaliśmy w zamian równej wartości, przynajmniej nie teraz i przynajmniej nie, jeśli chodzi o wartość sportową. Chodzi jednak o to, że Celtics pogorszyli się z nadzieją, że już niedługo staną się lepsi (patrz: przyszłościowe wybory w drafcie). Innymi słowami: zrobić krok do tyłu, by potem zrobić dwa do przodu. Mimo tego, w Bostonie cały czas jest grupa bardzo solidnych zawodników, a nawet jeden all-star i przez to Celtics wcale nie będą tak źli, jak niektórzy mogliby się spodziewać. Dlatego ciężko jest przewidywać, że Celtics wyjdą na przyszły sezon z typowym nastawieniem „tankujemy”. Tak się na pewno nie stanie, jednakże w pewnym momencie porażki wcale nie będą przeszkadzać, bo to porażki sprawią, że niedługo znów będziemy wygrywać.

W 1997 roku, gdy wszyscy celowali w Tima Duncana, tankowali także Celtics. Ówczesny trener, ML Carr nie nazwał jednak tego tankowaniem, lecz „eksperymentowaniem”… No cóż, jakkolwiek to nazwać, efekt był taki, że Boston był wtedy naprawdę słaby, a w intencji klubu było to, by uczynić zespół jeszcze słabszym i przegrać jeszcze więcej spotkań. Jak? Opowiada wspomniany już Carr:

„Wstawiałem do składu zawodników jak Nate Driggers i Brett Szabo. To był żart. Chodziło o to, żeby nie zrobić niczego, co by nam zbytnio pomogło. (…) Pamiętam jeden mecz, gdy David Wesley trafiał z półdystansu i dystansu cały czas, a ja musiałem zdjąć go z boiska. Podszedł do mnie i powiedział 'Trenerze, co robisz? Właśnie trafiłem cztery rzuty z rzędu.’ A ja mu na to 'Wiem David, ale eksperymentuje’.”

Tego typu zdarzenia są właśnie najgorsze, jeśli chodzi o typowe tankowanie. Bo jeśli to jest twoim celem to zawodnicy wychodzą na boisko z przeświadczeniem, że mecz trzeba przegrać, a nie wygrać. A to jest najgorsze myślenie, jeśli chodzi o sportowców, tym bardziej młodych. Nie uczą się oni wygrywać, nie nabywają dobrych nawyków, jak walka do końca, poświęcenie, ciężka praca. Wszystko podporządkowane jest przegrywaniu, podczas gdy w sporcie chodzi przecież o zbudowanie kultury zwycięstwa. Niewdzięczne zadanie spada na trenera, który musi wpoić zawodnikom, żeby się starali, choć lepiej będzie jeśli ostatecznie nie wygrają.

W 2007 roku Celtics również szykowali się na draft, w którym największymi gwiazdami byli Kevin Durant oraz Greg Oden. W trakcie sezonu mogliśmy być świadkami różnych dziwnych praktyk, a jedną z najbardziej pamiętnych jest mecz z Charlotte Bobcats, kiedy to jeszcze przed ostatnią kwartą Celtics wysoko prowadzili, by ostatecznie spotkanie przegrać. Doc Rivers zdecydował się wtedy na pozostawienie rezerw na całą czwartą kwartę, dzięki czemu Bobcats odrobili straty i zwyciężyli. W tamtym sezonie sporo pauzował też Paul Pierce, który zagrał w tylko 47 spotkaniach, co także miało znaczący wpływ na postawę obraną przez Celtów. Podobnie może też być i w sezonie nadchodzącym, bo przecież kontuzję cały czas leczy Rajon Rondo. W Bostonie nikomu nie przeszkadzałoby, gdyby Rondo wrócił do gry w okolicach grudnia, co byłoby w pewnym sensie dobre zarówno dla Celtics (większa szansa na lepszy wybór w drafcie), jak i dla Rondo (więcej czasu na powrót do pełni sił i optymalnej formy).

O wiele bardziej prawdopodobne jest jednak, że ten przyszły rok będzie rokiem przejściowym. Nie będzie to stricte tankowanie, jednakże można spodziewać się, że Celtics w przyszłorocznym drafcie wybierać będą w top10. To wcale nie jest takie złe rozwiązanie (biorąc pod uwagę fakt, że Draft 2014 to nie tylko Andrew Wiggins, ale też cała grupa bardzo utalentowanych zawodników, którzy mogą zmienić oblicze organizacji i zostać tzw. franchise-playerami), jednakże trzeba bardzo dobrze wykonać zadanie na przyszły sezon. Dopiero co zatrudniony Brad Stevens może okazać się niewypałem, ale większość ekspertów skłania się ku temu, iż jest to bardzo dobry trener na okres, w którym obecnie znajduje się bostońska drużyna. Będzie on mógł dorastać wraz z drużyną, nie ciąży na nim presja wyniku, dzięki czemu przeskok z parkietów akademickich na te zawodowe powinien być dla niego nieco łatwiejszy. A zadanie przed nim postawione to przede wszystkim sprawić, aby drużyna nie stała w miejscu ani tym bardziej nie cofała się w rozwoju. Jest to najgorsza opcja, bo w przypadku gdy cholerne piłeczki czy też koperty spalą twój plan na konewce i nie dostajesz wymarzonego numeru w drafcie to tracisz cały sezon, a do tego nie rozwijasz się, ale nawet robisz krok do tyłu i w najbliższym czasie nie masz perspektywy zrobienia dwóch kroków do przodu.

Rajon Rondo i Jeff Green

Przyszły sezon powinien więc zostać potraktowany jako rok rozwoju, nawet jeśli będzie to oznaczać sporą liczbę przegranych – to akurat powinien być tylko bonus. Dodatkowo, przyszły sezon może też odpowiedzieć na wiele pytań, które następnie mogą okazać się kluczowe przy budowaniu nowego zespołu. Chodzi przede wszystkim o danie szansy zawodnikom i umożliwienie im pokazania się z jak najlepszej strony, a przy okazji podwyższenia ich wartości rynkowej, dzięki czemu potem łatwiej będzie się pozbyć ich wielgachnych kontraktów (Bass, Wallace – o was mowa) lub też wykorzystać niektórych przy ew. wymianach. Będziemy mogli przekonać się w pewnej części, jakim liderem może być Rajon Rondo (nie zapominajmy jednak, że wróci on do gry po zerwaniu więzadła), poznamy odpowiedź na pytanie, czy Jeff Green może być graczem na miarę all-star i przede wszystkim przekonamy się, czy to wokół tej dwójki będzie można budować drużynę. Dowiemy się też wielu innych aspektów związanych z bostońskimi zawodnikami, np. odnośnie postawy Lee czy postępów Bradleya. Będziemy mogli zobaczyć, czy i jak rozwiną się Jared Sullinger, Fab Melo, Kelly Olynyk.

A gdyby tego było mało, to nie dość, że po takim sezonie znamy większość odpowiedzi na nurtujące nas pytania to wiemy też, w jakim kierunku zmierzać dalej. Jeśli bowiem uda się pozyskać w naborze zawodnika naprawdę perspektywicznego to można albo dodać go do podstaw drużyny opartej na Rondo/Greenie albo też uczynić podstawą tego zawodnika, a Rondo/Greena po prostu wytransferować. Ainge ma ten komfort, iż zebrał sporą liczbę wyborów w pierwszych rundach kilku kolejnych draftów, dzięki czemu może budować drużynę poprzez draft albo też handlować wartościowymi wyborami i zrobić coś jak latem 2007 roku. Najważniejsze jest to, że plan bostońskiego GM-a wydaje się być planem przemyślanym i co jeszcze ważniejsze, dobrym. Celtics prawdopodobnie nie będą tankować w przyszłym roku, ale to nie zmienia faktu, iż przyszły rok potraktowany zostanie jako ten przejściowy i  dlatego nie powinniśmy oczekiwać cudów, ale przygotować się na odrobinę więcej porażek niż zwykle. Wszystko jednak po to, by jak najszybciej wrócić do walki o jak najwyższe cele.