#500 Bostoński Tygodnik

Niedziela, czyli czas na Bostoński Tygodnik, gdzie porozmawiamy nie tylko o Bostonie, ale o NBA. Dziś kolejny odcinek, w którym porozmawiamy o naszej drużynie. Jak zawsze będzie to zbiór myśli ważnych, mniej ważnych, kompletnie nieistotnych . Zawsze dobrze jest pogadać, poplotkować i zostawić coś po sobie. Taki bonusik od nas dla was – bo “Dzień Święty należy Święcić”.

[Adrian] 6 marca 2016 roku pierwszy raz opublikowałem Bostoński Tygodnik. Szmat czasu, bo to zaraz będzie 10 lat, jak rozmawiamy o Boston Celtics, NBA i wszystkim tym, co wiąże się z basketem. Szmat czasu, masa wspomnień, małe i duże sukcesy, no i to najważniejsze – 18 mistrzostwo.

[Timi] Zaraz będzie 10 lat, a już mamy Tygodnik numer 500 i to jest liczba, w którą aż się wierzyć nie chce. Powiem wprost: czuję naprawdę dużą dumę z nas obu, że to cały czas trwa w takim kształcie. Celtics mogą szurać po dnie, bić się o mistrzostwo albo przebudowywać skład, a my i tak będziemy sobie rozmawiać o tym, co się wokół tej drużyny dzieje. I to jest piękne. 

[Adrian] Ten kształt, to od początku niewiele się zmienił. Nawet sobie poczytałem pierwszy numer – owszem, jakaś ewolucja jest, jakieś nowe pomysły, ale okazuje się, że od samego początku ta koncepcja miała ręce i nogi. No i się kula, tyle lat. A co do wzlotów i upadków Celtics – pamiętasz kiedy było najwięcej ludzi na naszym czacie? Gdy tankowaliśmy! Niewiarygodne, że o 2-3 w nocy, potrafiło tam przesiadywać ponad 100 osób :D Kompletne bostońskie świry!! Kocham tych ludzi!

[Timi] Pamiętam, to były super czasy. I dowód na to, że nawet przy gorszych wynikach drużyna może ekscytować. Warto pamiętać, że ta przebudowa rozpoczęta w 2013 roku zaczynała się ledwie pięć lat po mistrzostwie. Wszyscy chcieliśmy, żeby ten powrót na szczyt zajął jak najmniej czasu, bo nadal świeży był ten poprzedni tytuł.

[Adrian] Trzeba też w tym miejscu wspomnieć o Adamie, który zawsze był tym rezerwowym, gotowym wesprzeć Tygodnik, gdy jeden z nas zwiedzał szpitale, czy miał inne ważne sprawy osobiste na głowie i musiał zrobić sobie przerwę. Trochę tych Tygodników zaliczył przez te wszystkie lata :D

[Timi] Na początku nie można było zresztą uznać, że Tygodnik jest pełny, dopóki Adam nie zostawił swojego komentarza. A potem wielokrotnie ratował nam tyłek i wskakiwał na zastępstwo, dzięki czemu seria kolejnych tygodni mogła trwać. I tak trwa do dzisiaj. Dlatego wielki szacun dla Adama!

[Adrian] Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie najfajniejsze wspomnienia, to wcale nie mistrzostwo – to była taka wisienka na torcie, ale najfajniejsze to obserwowanie jak dorasta ta drużyna, która zdobyła ten ostatni baner. Wiadomo – wielka radość, spełnienie kolejnego marzenia, ale…  ten cały proces, który do tego doprowadził, to była czysta magia.

[Timi] Trust The Process, wersja bostońska. Zdecydowanie coś w tym jest. To było niesamowite obserwować jak ta drużyna się buduje. Próbowało wielu trenerów, wiele różnych było kombinacji i mnóstwo pamiętnych – mniej lub bardziej radosnych – momentów. Coś w tym jest, że do tego mistrzostwa w 2024 roku to przyłożył się tak naprawdę każdy ex-zawodnik Celtów, bo ta droga do tytułu zaczęła się dawno dawno temu. I tak sobie dziś wspominam, kim się przez te lata ekscytowaliśmy i że naprawdę wielu graczy dołożyło swoją cegiełkę w trakcie tego całego procesu. 

[Adrian] Te nazwiska czasami ulatują, a potem czytasz, że ktoś gdzieś zagrał (najczęsciej poza NBA) i włączają się wspomnienia. Faverani, który miał wejście smoka w erę Stevensa, czy Larkin, który w Eurolidze jest bogiem, a ostatnie mecze na parkietach NBA rozegrał właśnie w Bostonie. Cała masa wspomnień, wielu zawodników tylko przeleciało przez Bean Town, a jednak w serduszku pozostali na zawsze.

[Timi] No dokładnie – i to nie tylko w głównym składzie, ale też w lidze letniej. I tu jest polski akcent, bo przecież rok temu do tego letniego składu Celtics załapał się Olek Balcerowski. Przez tyle lat tych nazwisk, które sobie zapamiętaliśmy, jest jednak dużo dużo więcej.  

[Adrian] A pamiętasz od czego zaczęliśmy pierwszy numer Tygodnika? Od setnego zwycięstwa Stevensa jako trenera Celtics. Teraz już nie jest trenerem, został szefem wszystkich szefów i podejmuje tylko dobre decyzje. Jakie jest Twoje takie pierwsze wspomnienie Stevensa z czasów gdy był trenerem? Moje gdy pierwszy raz wściekł się na sędziów. To nie było wtedy, gdy dostał swojego pierwszego technika – wtedy był mega spokojny. Ja z uśmiechem wspominam, jak piznął swoim kajecikiem w parkiet i eksplodował – człowiek o gołębim sercu i stalowych nerwach :D

[Timi] Pamiętam i ten spokój, i tę zaskakującą eksplozję – a wszystko to w tym charakterystycznym garniaku, bo przecież Stevens zaczynał trenować w NBA jak jeszcze wszyscy szkoleniowcy zgodnie z zasadami musieli być na galowo. Miało to swój urok, a Brad od początku miał coś w sobie – taką aurę gościa, który może wygląda jak kibic, który zgubił się w hali, ale umiejętnościami potwierdza, że absolutnie nie znalazł się tam przypadkowo. I tu kolejny już raz trzeba dziękować Danny’emu, że miał jaja, żeby wyciągnąć Stevensa z NCAA.

[Adrian] Stevens wyglądał jak nastolatek, gdy dołączył do naszego sztabu. Pamiętam sytuacje, gdzie zaprosili zawodników na rozmowy przed draftem, a jeden as, zapomniał się przygotować i myślał, że Brad Stevens to przyszły kumpel z drużyny :D Nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska, był na pewno centrem. Strasznie wtedy śmiechem z tej historii – teraz to już anegdota zza kulis.

[Timi] Na pewno była taka historia, że Stevensa jeszcze jako trenera uniwerku Butler jakiś ochroniarz na jednej z hal pomylił z zawodnikiem – to było w 2010 roku, więc Brad miał wtedy ledwie 34 lata, dlatego nie ma się co dziwić. I w NBA coś podobnego też mogło się zdarzyć. Wszak w tamtym czasie Stevens obejmował stanowisko jako najmłodszy w lidze, będąc młodszym o kilka miesięcy np. od Kevina Garnetta.

[Adrian] Ulubiony zawodnik który grał w naszych barwach w czasach gdy piszemy Tygodnik? No chyba jednak ten Marcus Smart na zawsze w serduszku. Nie wiem czy za mojego życia, do tej drużyny trafi ktoś, kto bardziej skradnie serca fanów. A konkurencja przecież jest olbrzymia – Thomas, Horford, Tatum, Brown, White, Olynyk… Oni wszyscy zostawili i zostawiają tu serce, duszę, ale Marcus był tylko jeden.

[Timi] Chyba mam podobnie. Wśród tych wszystkich wyjątkowych nazwisk Smart był chyba tym najbardziej wyjątkowym. Nie było, nie ma i nie będzie drugiego takiego zawodnika. Swoje z nim przeżyliśmy – od ekscytacji przed draftem, przez miłość za walkę, ale i frustrację po kolejnych głupich próbach z dystansu, aż po nagrodę dla najlepszego obrońcy w lidze. Zabrakło tylko tej kropki nad “i”, ale myślę, że nawet bez tego Smart dla wielu fanów Celtics zostanie legendą.

[Adrian] Jego winning plays, wynikały często z jego rzutów. Inna para kaloszy, że im trudniejsza pozycja, im bardziej absurdalna sytuacja, tym łatwiej mu było trafić. Nienawidziłem jego flopowania – jesu, ile razy ja tu pisałem, że bym go udusił, a pomimo tego bardzo bym chciał, żeby wrócił do Bostonu. Tu jest jego miejsce. Jest już po trzydziestce, ten sezon niech sobie tam dogra na tej umowie, ale chciałbym znowu go widzieć w zielonej koszulce z napisem BOSTON!

[Timi] Też mam taką nadzieję, ale teraz trzeba będzie przełknąć gorzką pigułkę i pooglądać go trochę w koszulce Lakers. Będzie to na pewno dziwne, choć na przestrzeni lat wielu naszych byłych i lubianych obrońców zakładało potem barwy największego wroga. Teraz to będzie także Smart, natomiast to absolutnie nie wymazuje jego dokonań w Bostonie. A najlepsze w tym wszystkim jest chyba to, że ze wszystkich zawodników to właśnie Smart jest rekordzistą Celtics, jeśli chodzi o trafienia z dystansu w meczu. 

[Adrian] Byleby Smart nie poszedł drogą Rondo i nie zdobył z Lakers mistrzowskiego pierścienia. Bo przecież Rondo tego dokonał, a wolałbym uniknąć kolejnej takiej sytuacji. Rondo to też masa wspomnień, słuchawki sygnowane jego nazwiskiem mam do dziś. On miał to coś, to taki przykład zawodnika o którym nie można powiedzieć, że był graczem kompletnym, ale i tak zawsze napiszesz o nim, że to absolutnie genialny na swojej pozycji.

[Timi] Oj, a ile bitew i wojen się o Rondo stoczyło przez te lata. Choć akurat czasy Tygodnika to już był ten moment, gdy Rajon zwiedzał kolejne kluby. Ale sentyment zawsze do niego zostanie, bo w moim przypadku to od niego wszystko się zaczęło. Też gdzieś mam jeszcze te słuchawki! 

[Adrian] No to teraz zawodnik, którego nie chcesz pamiętać z występów w barwach Celtics. Wiadomo, że kochamy wszystkich (prawie), ale kogoś wybrać trzeba. Najłatwiej napisać Kyrie Irving, ale pomimo wszystko, jego zapamiętałem dobrze, co nie znaczy że mu wybaczyłem. Stawiam na Tristana Thompsona – nadzieje były spore, przychodził w swoim prime, a pokazał absolutne dno. Gdyby też wskazywać zawodnika, który na naszych parkietach najbardziej obniżył loty – znowu on.

[Timi] Irving rzeczywiście miał sporo bardzo dobrych momentów, choć w fazie play-off 2018 – tej pięknej i niezapomnianej – nie zagrał przecież ani minuty. Czyli w sumie tylko zakończenie jego pobytu w Bostonie było fatalne. Thompson też jest wysoko w tym rankingu, a ja bym może jeszcze dodał takie nazwiska jak Teague, Fournier, Kanter czy Poirier – to również zawodnicy, którzy nic za bardzo nie wnieśli.

[Adrian] A tego Poiriera to bym się wcale nie czepiał. Przyszedł jako nikt i dokładnie tyle pokazał. Nazwałbym go typowym eksperymentem z Europy. Fournier to faktycznie była pomyłka, ale na szczęście sam ją naprawił – odrzucił naszą propozycje i wybrał wyższy kontrakt w  Nowym Jorku. Potem oni byli załamani tym co prezentował, a my mieliśmy sporą satysfakcję!

[Timi] Zapomniałem o jeszcze jednym ananasku, który w Bostonie mocno obniżył loty i w sumie to odchodził w niesławie – David Lee! A warto też wspomnieć, że po drodze przez te wszystkie lata przeżyliśmy też trochę nietrafionych wyborów w drafcie. Ainge co prawda często trafiał znakomicie, ale zdarzyli się też zawodnicy, którzy oczekiwań nie spełnili. Choć może to też kwestia tego, że wobec każdego gracza – nawet wybranego w drugiej rundzie – my jako fani mieliśmy te oczekiwania spore. I dopiero po jakimś czasie trzeba je było zweryfikować. A jeśli miałbyś wybrać jednego takiego nieoczywistego zawodnika, o którym może większość już zapomniała, a Ty nadal uśmiechasz się, jak czasem gdzieś jego nazwisko się pojawi? Ja już mam w głowie jednego takiego gościa i jestem ciekaw, czy u Ciebie jest ten sam.

[Adrian] Rany – David Lee! Co to była za historia! Przychodził jako brakujący element układanki, a okazał się kamieniem u szyi. Co do ostatniej kwestii – nie wiem czy pytasz o draft czy ogólnie. Jeśli chodzi o draft to 37 wybór w 2017 roku, czyli Semi Ojeleye. Najsympatyczniejszy stoper na Giannisa! Jeśli ogólnie, to mam takich dwóch. Gerald Wallace bo nigdy nie zapomnę jego determinacji. Nawet w meczu przedsezonowym on ładował się w ławki, żeby uratować piłkę. No i Kelly Olynyk – uwielbiam typa. Jeden z najfajniejszych ludzi w tej lidze, który brał udział w każdym evencie w Bostonie, gdy trzeba było odwiedzić dzieci w szpitalu, czy sieroty zabrać na lunaparku. No jest jeszcze White Mamba, ale to legenda za życia!

[Timi] To ja do tego grona dodam tego jednego zapomnianego zawodnika, na którego wspomnienie robi się cieplej na serduszku. Shavlik Randolph! O niego właśnie mi chodziło. Jego przygoda z Celtics była w sumie bardzo krótka – 16 meczów w sezonie 2012-13 oraz pięć króciutkich występów w rozgrywkach 2014-15 – dlatego pewnie wielu zdążyło już zapomnieć, ale wśród tych wszystkich graczy z absolutnego końca ławki u mnie jest chyba najwyżej. 

[Adrian] Najgorszy sezon? Ostatni Stevensa jako trenera? Moim zdaniem bezsprzecznie. Nie dość że graliśmy fatalnie, drużyna wyglądała koszmarnie, to jeszcze wpierdol w PO od Irvinga i Duranta grających wtedy w Nets. Stevens rezygnuje z ławki trenerskiej, Danny odchodzi z zarządu… Wszystko co wtedy mogło pójść źle, poszło bardzo źle.

[Timi] Nie było różowo, to prawda, ale ja bym jeszcze wspomniał o sezonie 2018-19, kiedy to nadzieje były naprawdę duże, a skończyło się równie dużym – jak nie większym – rozczarowaniem. Bo przecież wydawało się, że tak głębokiej kadry jak Celtics wtedy to nie ma nikt, a finalnie drużyna była podzielona, a po tym wszystkim mocniej niż odejście Irvinga zabolało pierwsze odejście Horforda. A ten pierwszy sezon po pandemii to jakoś tak za bardzo mi się w pamięci nie wyrył – ale może to i lepiej, bo to dziwne granie było wtedy. 

[Adrian] Uda się dobić do tysiąca? Chyba tego byśmy sobie życzyli, poza sukcesami drużyny. Bo wtedy łatwiej pisać te Tygdonik, żeby w każdą niedzielę, rano było co poczytać do kawki.

[Timi] Tak jak się nie spodziewałem, że kiedykolwiek dobijemy do 500 wydań, tak dziś może trochę łatwiej jest sobie wyobrazić 1000 na liczniku Tygodnika – choć nie ma co ukrywać, to będzie bardzo duże wyzwanie. Ale dopóki nam się chce, dopóty ta nasza przygoda będzie trwać. A razem z nią kolejne wariacje Celtics, bo każdy sezon to jest zupełnie nowy rozdział.