Jastrzębie odleciały w Atlancie

Boston Celtics znacznie utrudnili sobie swoje zadanie, przegrywając 107-118 w bardzo ciekawym meczu przeciwko Atlanta Hawks. Zadanie było takie, aby na koniec sezonu zająć trzecie miejsce w Konferencji Wschodniej i aby mieć pewność, że tak się stanie Celtowie mieli wygrać wszystkie trzy pozostałe mecze do końca. I przez chwilę wyglądało na to, że z pierwszego starcia mogą wyjść zwycięsko – niestety się nie udało. Wielki mecz zagrał Paul Millsap, który zapisał na koncie fenomenalną linijkę statystyczną (31 punktów, 16 zbiórek, trzy asysty, pięć bloków), a Celtics po zdobyciu 71 punktów w pierwszej połowie wyraźnie opadli z sił w końcówce trzeciej kwarty i koniec końców nie dali rady gospodarzom.

BOXSCORE

Warto ten mecz obejrzeć, choćby z tego powodu, że czuć było atmosferę playoffs. Marcus Smart trafił cztery z pięciu prób zza łuku, obie drużyny miały łącznie aż 20 celnych trafień zza łuku w pierwszej połowie i po 24 minutach szalonego tempa było 71-67 dla Celtów. Od początku jednak Bostończycy mieli dwa problemy: sporo lekkomyślnych i kosztownych strat, ale także duża nieskuteczność Isaiaha Thomasa. Ten po raz pierwszy od dawien dawna nie zakończył meczu z co najmniej 20 punktami, notując ostatecznie ledwie 16 oczek.

Thomas trafił tylko sześć z 19 rzutów i spudłował aż 10 z 14 rzutów przy obręczy, mierząc się z bardzo dobrą obroną Hawks oraz bólem nadgarstka, który lekko kontuzjował już w poprzednim spotkaniu z Bucks. Hawks świetnie kontestowali większość wejść bostońskiego rozgrywającego, który zresztą nie tylko miał problemy z trafianiem, ale też popełnił kilka prostych strat – po meczu przykładał lód do obitego nadgarstka, a przecież nie można zapomnieć, że Thomas przeszedł dwie operacje tego samego nadgarstka w dwóch poprzednich latach.

Hawks jako team są tym, których fani C’s boją się najbardziej w kontekście pierwszej rundy playoffs. To chyba przede wszystkim dlatego, że mają bardzo dobry frontcourt, na który Celtowie zdają się nie mieć odpowiedzi. Brad Stevens wyszedł jednak z Marcusem Smartem zamiast Jaredem Sullingerem od pierwszej minuty drugiej połowy i ten niski line-up przyniósł m.in. walkę Jae Crowdera z Alem Horfordem, w której to skrzydłowy C’s wcale nie wypadł źle. Bostończycy wymusili więc osiem strat Hawks i prowadzili nawet 87-75.

Wtedy jednak opadli z sił, bo choć w piątek mieli Bucks na deskach już przed ostatnią kwartą to jednak mamy końcówkę sezonu, a to był wyjazdowy back-to-back. Dość powiedzieć, że ofensywa Celtów wygenerowała w drugiej połowie zaledwie 36 punktów (przy 39 tylko w drugiej odsłonie), trafiając 31 swoich rzutów i tylko jedną – R.J. Hunter, gdy było już po meczu – z jedenastu prób zza łuku. Nic więc dziwnego, że po meczu było sporo frustracji w bostońskiej szatni, która zdawała sobie sprawę z wagi tego spotkania.

Trzeci seed się oddalił – Hawks musieliby przegrać dwa pozostałe im mecze (na wyjeździe z Cavs oraz Wizards), a Celtowie wygrać starcia z Hornets i Heat. Ale trudno wierzyć, że Jastrzębie nie ustrzelą choćby jednego z tych dwóch meczów. W takiej sytuacji Bostończycy mogą więc po prostu spróbować sobie zapewnić przewagę parkietu w pierwszej rundzie, ale czwarty (oraz piąty) seed oznacza również bycie w tej samej części drabinki, co Cavaliers. Z kolei szósty będzie oznaczać brak zespołu LeBrona, ale też najpewniej starcie z Hawks.

Trudno więc prorokować, jakie rozwiązanie byłoby teraz najlepsze dla Celtics, ale pewne są dwie rzeczy: tak czy siak nie można wybiegać zbytnio w przyszłość, bo wygrana w pierwszej rundzie fazy play-off nie spada z nieba. A po drugie, bolą teraz te porażki z czerwonymi latarniami ligi, które mocno by się przydały. Niemniej jednak, w sobotę zdarzyła się też jedna bardzo ważna rzecz: Suns pokonali Pelicans i mają w tym momencie lepszy bilans niż Brooklyn Nets, którzy dzięki temu legitymują się teraz trzecim najgorszym bilansem w lidze.