Boston Celtics po wielkich emocjach wygrywają trzynaste z rzędu spotkanie w TD Garden. Tym razem pokonali 105-104 drużynę New York Knicks i była to ich trzecia wiktoria w czwartym w tym sezonie pojedynku przeciwko nowojorskiej ekipie. Decydujące punkty na osiemnaście sekund przed końcem meczu zdobył Avery Bradley, a potem Bostończycy dobrze wybronili ostatnią próbę Carmelo Anthony’ego. Najlepszym strzelcem spotkania bez zaskoczenia Isaiah Thomas, który zdobył 32 punkty i dołożył do tego także osiem asyst. Teraz przed Celtami pojedynek w Cleveland, gdzie już w sobotni wieczór zmierzą się z Cavaliers. Mile widziana powtórka z ostatniego razu, zimna krew Bradleya po piątkowym wieczorze jest jeszcze zimniejsza.
Kurt Rambis nie chciał wygrać w Bostonie, ale brawa dla Celtics, że koniec końców nie pokrzyżowali planów coacha Knicks. Udało im się, bo w ostatnich minutach meczu raz jeszcze wrzucili kolejny bieg i zrobili run 8-0, po którym odrobili straty i mieliśmy kolejną zaciętą końcówkę w TD Garden. I raz jeszcze wielkie jaja pokazał Avery Bradley, który po bardzo ładnej akcji zdobył decydujące punkty. Nie, Kristapsa Porzingisa nie było na parkiecie, ale był za to Lance Thomas, któremu AB bardzo łatwo po zasłonie uciekł.
To nie był jednak wcale dobry mecz Celtów, którzy mieli dobre momenty pod koniec czwartej i na początku trzeciej kwarty. Wtedy to bowiem Brad Stevens poszedł w small-ball, zdejmując też tym samym z parkietu Porzingisa, a energia Marcusa Smarta zaraziła kolegów i gardło Tommy’ego Heinsohna znów miało ciężko. Co ciekawe, to nie tlyko piąte zwycięstwo z rzędu Celtów ogółem (wszystkie pięć w domu, pojedynek z Knicks był ostatnim w serii), ale też czwarte z rzędu w meczu, w którym przegrywali co najmniej dziesięcioma punktami.
Celtowie wykorzystują już ostatnio nie tylko dobrą obronę generującą przechwyty, które pozwalają im zdobywać łatwe punkty, ale po prostu bardzo szybko biegają do kontr, mając zawsze jednego, a nieraz nawet dwóch zawodników na parkiecie przeciwnika, gdy piłka spada w ręce np. Sully’ego. No i jest też Isaiah Thomas, który pcha piłkę do przodu w myśl “siedem sekund lub mniej”. Knicks popełnili tylko dziesięć strat, które przełożyły się na 15 punktów dla Celtów, ale za to oddali aż 30 oczek po szybkich atakach.
Jednym z takich ataków była kolejna sekwencja, która definiuje tych Celtics. Tych Celtics, którym tak łatwo się kibicuje. Evan Turner podbił piłkę, cudem uratował ją przed autem, birthday boy – który nota bene zobaczył życzenia, które złożyliśmy mu wczoraj w imieniu polskich fanów! – Jared Sullinger popisał się kolejnym świetnym outlet-passem, a Jae Crowder dokończył dzieła zniszczenia po drugiej stronie parkietu. Turner nie tylko jednak robił takie rzeczy, ale po prostu był pewną opcją w ataku na 21 punktów (10/19 FG):
W pierwszej połowie to Knicks jednak byli lepszą drużyną, trafiając w pierwszej kwarcie z ponad 50-procentową skutecznością i zostawiając dobre ogólne wrażenie. Nieźle dzielili się piłką, zaskoczyli Celtów solidną obroną i trafili sześć z 12 trójek w pierwszych 24 minutach. Carmelo Anthony miał 18 punktów po dwóch kwartach i naprawdę ciężko było go zatrzymać, co ostatecznie się Celtom udało – 30 punktów z 27 rzutów, 2/8 zza łuku i pudło w decydującej akcji. Isaiah miał tymczasem 30 punktów już przed ostatnią kwartą.
W czwartej zdobył tylko dwa punkty, ale miał też bardzo ważną i efektowną asystę do birthday boya, a po meczu powtórzył to, co Celtowie powtarzają już od długich tygodni: ten zespół się nie poddaje. Nie ma takiej opcji. 20 punktów miał Jae Crowder, dobre wsparcie z ławki dał Tyler Zeller, a osiem zbiórek zaliczył Jonas Jerebko. TD Garden stała się trudną do zdobycia twierdzą, a C’s z bilansem 38-25 uciekli już na prawie cztery spotkania piątym Atlanta Hawks, choć wciąż czują na sobie oddech Miami Heat. Półtora miesiąca do playoffs!