Tym razem tekst inny niż was przyzwyczaiłem. Tym razem prosto z serca o pięciu ostatnich meczach. Zapowiadałem, że w okresie świateczno-noworocznym będzie poślizg w moich analizach pomeczowych i słowo ciałem się stało. W sumie to chciałem już napisać kilka słów po pierwszym meczu z Nets, ale… Nie ma wystarczająco wulgarnych słów w języku polskim, żeby oddać co czułem po porażkach z Lakers i Nets. Najgorsze jest to, że mam pełną świadomość, że takie porażki są nam potrzebne. Nie pukajcie się w głowę. Spokojnie przeczytajcie, przeanalizujcie i patrzcie w przyszłość. To nie ten sezon jest ważny, nie ta seria meczów. To co jest najważniejsze to budowanie naszego systemu i eliminowanie słabości.
Kilka razy już w tym sezonie w swoich artach pisałem, że dobrze jest od czasu do czasu przegrać. Nasi zawodnicy są bardzo młodzi – nie chodzi mi tylko o wiek, ale przede wszystkim o doświadczenie na parkiecie. Co z tego, że Crowder ma 25 lat i jest w NBA od kilku sezonów – skoro w wyjściowym składzie rozegrał 75 meczów. Tak – patrząc z tej perspektywy to jest wciąż jego debiutancki sezon. Zupełnie inne doświadczenie zbiera się wchodząc z ławki na 5 minut a zupełnie inne grając po 30 minut przeciwko KD, PG, LBJ czy KL.
Zwracałem uwagę, że nasi zawodnicy po ważnych zwycięstwach zaczynają lewitować nad rzeczywistością. Wywiady jaki udzielają sugerują, że czasami przestają dostrzegać najważniejszy aspekt, dzięki któremu odnoszą zwycięstwa. To zostawienie na parkiecie całego zdrowia. Nie wystarczy zagrać swoje – trzeba to zagrać na 100%. Trzeba to wyszarpać. Trzeba to wyrwać naszą nieustępliwą, agresywną i zamęczającą przeciwnika obroną. A o tym młody skład czasami zapomina.
Patrząc na wszystkie mecze w tym sezonie wyłania się bardzo ciekawy obraz. W tym sezonie 14 razy pozwalaliśmy przeciwnikom zdobyć 100 lub więcej punktów. Tylko raz (z Chicago) udało się taki mecz wygrać. Gdy nasza obrona nie funkcjonuje tak jak powinna – pozbawiamy się szansy na wygraną. To nie nasz atak wygrał 19 meczów w tym sezonie – wygrywamy obroną.
Dokładnie tak przedstawiały się mecze w ostatnim okresie. W dwóch meczach pozwoliliśmy sobie wrzucić 100 lub więcej punktów, i oba spotkania zakończyły się klapsami. To nie ma znaczenia z kim gramy, gdy pozwolimy przeciwnikowi się rozpędzić – nasz atak nie jest w stanie tego nadrobić nawet z Nets czy Lakers.
Nasza obrona jest 2 w lidze – tylko SAS jest lepsze. Dokładnie mówiąc SAS jest poza zasięgiem wszystkich, ale Pop buduje ten system od kilkunastu sezonów. Stevens swój system buduje od 10 miesięcy. Tak – 10 miesięcy temu wykrystalizował się w miarę skład i teraz roster jest uzupełniany. Rewolucję jaką zafundował w zeszłym sezonie Danny trudno nazwać inaczej, niż nowym początkiem. Budowanie systemu gry przez Brada mogę liczyć od lutego zeszłego roku, nie od jego zatrudnienia w Bostonie.
Zaawansowane statystyki pokazują doskonale jak gramy, nawet jak ktoś nie lubi tych cyferek – to przytoczyłem mu zwykłe wyniki meczowe. Za każdym razem gdy zagraliśmy słabiej w obronie dostawaliśmy w kuper. Wystarczy oglądać mecze Celtów, żeby dostrzec taką bardzo prostą zależność. To samo ze statystykami asyst. Im gramy bardziej zespołowo tym mamy większe szanse na wygraną.
Średnia ze wszystkich porażek w tym sezonie punktów po asystach nie przekracza 60%, średnia wszystkich wygranych to prawie 64% punktów po asystach. Dokładnie podobnie jest z ratingiem defensywnym. Gdy przegrywaliśmy to wynosi on 105,3 gdy wygrywaliśmy 91,5. To są liczby prawdy – to pokazuje jak powinniśmy grać. Twardo w obronie i zespołowo.
Teraz przypomnijcie sobie obie ostatnie porażki. Obrona pozostawiająca baaaaardzo dużo do życzenia i festiwal cegieł za 3 punkty. Obie porażki cechowało to czego nienawidzę w naszej grze. Zawodnicy po dobrych i wygranych meczach z silnymi przeciwnikami wychodzą na spotkanie myśląc, że ona się już wygrało, bo przecież płynie w nas zielona krew. Lekceważenie przeciwnika, to jest jeden z grzechów głównych w koszykówce.
Druga ciekawa sprawa, że lepiej gramy na wyjazdach niż u siebie w hali. Ogródek nie jest naszą twierdzą. Z 18 meczów przegraliśmy 9, na wyjazdach z 16 meczów przegraliśmy tylko 6 razy. Tylko GSW na wyjazdach spisuje się lepiej, a SAS spisuje się identycznie jak my. Nietrudno zauważyć, że na wyjazdach zostawiamy więcej zdrowia na parkiecie, gramy z większą determinacją. Kolejny błąd młodości – ściany pomagają, kocioł na trybunach też, ale wtedy gdy samemu chce się dać z siebie 100%.
Nie zgadzam się z tezą, że mamy za dużą głębie składu, że ciężko rozdzielić minuty na wszystkich wysokich zawodników. Zeller i Lee nie zasługują nawet na te 10-12 minut które średnio ostatnio grają. Brad już kilka razy pokazał, że umie przyspawać zawodzącego zawodnika do ławki i jego minuty przydzielić innym. Pod koszem brakuje nam jakości w ataku. Amir jest naszym najlepszym zawodnikiem – co ciekawe nawet w ataku, a przecież nie po to został ściągnięty. W ostatnich 5 meczach Amir gra na 74% za 2 pkt, Jared na 36%. Widzicie różnice? A teraz najciekawsze – Jared który cegli nawet z metra oddaje prawie 3 rzuty więcej na mecz. Nie przekona mnie teza, że Jared świetnie zbiera – bo w ostatnich meczach zbiera o 0,2 piłki na mecz więcej od Amira. Dodatkowo większość jego zbiórek w ataku jest po własnych niecelnych rzutach z odległości mniejszej niż 150 cm. Z wysokich zawodników tylko Amir i Kelly mnie nie zawodzą. Pozostała trójka, a może nawet czwórka, bo Jonas też gra kape – jest jak dla mnie na stole. Na tym stole, na którym nie ma tegorocznego wyboru Nets (ale o tym w innym arcie).
Aha – lubię wbijać szpileczki, to i zapodam kolejną. Jae w ostatnich 5 meczach ma średnią 17,4 pkt i pokazuje hejterom i „znafcom” palec – wiecie który.
Szpileczkę wbije też Marcusowi. Smarcik – im szybciej zrozumiesz, że możesz być jak Wade, ale nie możesz być jak Curry tym lepiej. Na kosz wbijasz z 50% skutecznością – za trzy trafiasz 1 z 8. Masz wszelkie predyspozycje, żeby być jak DW cierniem w czterech literach przeciwników. Masz to coś. Coś czego nie ma 95% ligi. To coś co miało tylko kilku/kilkunastu zawodników w historii NBA, ale nie masz rzutu z dystansu i przy Twojej muskulaturze mieć go nie będziesz.
Patrząc na reakcje Stevensa w końcówkach przegranych meczów – zaczynam się zastanawiać – czy jak zobaczył co jego podopieczni grają i jak realizują taktykę, to czy on nie chciał tych meczów przegrać? Chciał ich znowu sprowadzić na ziemie? Chciał ostudzić rozpalone głowy wygranymi z dużo lepszymi drużynami? Dmucha na zimne? Pokazuje im miejsce w szeregu?
Nie mam wątpliwości, że Stevens dla naszej organizacji to wygrany los na loterii z pula w okolicach kilku miliardów zielonych. Nie wierzę, że nie zauważa także psychologicznych aspektów tej gry. Jedna czy dwie porażki, a może nawet upokorzenia które ostatnio przeżyli zawodnicy tylko zbudują ich charakter. Charakter drużyny, który czasami zostaje w szatni.
Mimo wszystko z optymizmem do kolejnego spotkania.