Porażka w Teksasie

Bez niespodzianki zakończył się wyjazd Celtów na mecze z ubiegłorocznymi finalistami Konferencji Zachodniej. Po środowej porażce w Oklahomie dzisiaj lepsi okazali się San Antonio Spurs. Mistrzowie NBA prowadzili od samego startu i ostatecznie wygrali 101:89. Gospodarzy do zwycięstwa poprowadził bardzo dobry tej nocy Kawhi Leonard, który rzucił 22 punkty i miał 7 zbiórek oraz trzy przechwyty. Pełne statystyki z tego spotkania możecie zobaczyć tutaj, a pod tym linkiem znajdziecie zdjęcia. Co ciekawe w obu spotkaniach ze Spurs w tym sezonie Celtics rzucili dokładnie tyle samo, 89 punktów. Za pierwszym razem w listopadzie SAS byli o dziesięć lepsi (111:89).

Leonard otworzył wynik z lewego półdystansu, na co Avery Bradley odpowiedział ciężkim rzutem nad Tiago Splitterem i był to jedyny remis w tym meczu. Spurs szybko zrobili run 10:2, by już w połowie pierwszej kwarty mieć na koncie 25 punktów. Celtics mieli problemy z trafianiem do kosza, ale też z egzekwowaniem swojej ofensywy. Mało było ruchu bez piłki i podań do ścinających w pomalowane, za dużo za to izolacji i indywidualnej gry na koźle zawodników, którzy absolutnie nie mają do tego predyspozycji.

Dwucyfrowa przewaga gospodarzy z pierwszej kwarty utrzymała się niemal do końcowej syreny, oprócz kilku akcji w drugiej połowie czwartej kwarty, w których Celtics odrobili ponad dziesięć punktów straty na rezerwowych Spurs, którzy nie trafili siedmiu kolejnych rzutów z gry. Boston miał wtedy run 16:0, ale Gregg Popovich przytomnie wpuścił na parkiet starterów, którzy uspokoili sytuację.

Do tego momentu oglądaliśmy niemal typowy mecz Mistrzów NBA San Antonio Spurs, którzy dzięki świetnemu ruchowi piłki i ciągłemu znajdowaniu gracza na lepszej pozycji byli na dobrej drodze do rzucenia ponad sześćdziesięciu punktów w pierwszej połowie i odwołania drugiej (21 trafionych przez gospodarzy rzutów z gry w pierwszej połowie aż 19 było asystowanych). To się nie udało przez trzy głupie straty w końcówce drugiej kwarty, która zakończyła się czternastopunktową stratą Bostonu, choć przez jej większość Spurs byli o jedno posiadanie od +20.

Wynik jednak nie powinien mylić, to był blowout, choć może nie taki klasyczny. Celtics jednak nie potrafili wykorzystać mini-przestojów gospodarzy i ani razu nie byli blisko prawdziwego powrotu do tego meczu i jego przejęcia. Nawet ten run z czwartej kwarty (6 punktów Geralda Wallace’a!) nie mógł zagrozić losom spotkania, mimo, że na jedną akcję zmniejszył różnicę do zaledwie siedmiu punktów. Nie wynikał jednak z niczego konkretnego, rezerwowi gospodarzy nie trafili kilku rzutów, goście trafili i ot cała historia.

Dobry moment na początku drugiej połowy miał Jae Crowder, który rzucił sześć kolejnych punktów dla gości. Co z tego jednak, skoro Spurs byli na linii od początku trzeciej kwarty (9/10 FT w tej części gry), a potem Kawhi Leonard rzucił 15 kolejnych punktów dla Spurs. Nawet Tiago Splitter na frontcourcie Celtics miał najlepsze w sezonie 18 punktów.

Dla Bostonu niezłe mecze, oprócz Crowdera, mieli Evan Turner i Avery Bradley, jednak to też bez rewelacji, po prostu trafiali swoje rzuty, nic więcej. Marcus Smart był nawet niezły w ataku, ale miał też trzy faule do przerwy i kopnięcie (uderzenie?) Matta Bonnera w walce na zasłonie, za które wyleciał z boiska na początku czwartej kwarty.