Karl pokonuje Celtics w debiucie

Celtics po All-Star break wracają z określonym celem, jakim jest faza Play-Off. Niestety w pierwszym meczu po przerwie musimy uznać wyższość drużyny z Sacramento, pomimo aż 38 punktów zdobytych przez Celtów po stratach przeciwników. Zieloni, pod nieobecność Jareda Sullingera nie skorzystali z prezentu i ostatecznie ulegają 109-101, a debiutujący w roli trenera Kings, George Karl, zanotował zwycięstwo nr 1132 w karierze. W miejsce Sullingera do pierwszej piątki wrócił Tyler Zeller i zaprezentował się na prawdę bardzo przyzwoicie, szczególnie w pierwszej kwarcie. Niestety przyzwoicie to wciąż za mało na dominującego w pomalowanym Cousinsa, na którego Brad Stevens nie znalazł sposobu przez 48 minut.

BOXSCORE | GALERIA

Mecz ten zaczął się jednak kompletnie inaczej niż, większość dotychczasowych. To Celtics są znani z przespanych początków i heroicznych powrotów, jednak w Sacramento było zgoła inaczej. Kings zaczęli kompletnie nieskoncentrowani. Pomijając już fakt rażącej nieskuteczności, to aż przykro się robiło, gdy kolejne podanie lądowało w trybunach lub w nogach gospodarzy. Celtowie skrupulatnie wykorzystali niemoc przeciwnika. Otwarcie meczu 16-2. Nieudolna obrona switch na pick&roll’u w wykonaniu Kings skutkowała albo otwartymi pozycjami z półdystansu dla Smarta oraz Bradleya lub prostymi punktami Bassa i Zellera spod samego kosza. Co do samego Zellera, to był to jego najlepszy fragment w tym sezonie. Dominował w ataku, zbierał piłki, blokował, a nawet wymusił faul ofensywny na szarżującym Cousinsie. Goście trafili 12 z pierwszych 16 rzutów i wydawało się, że to jest ich wieczór. Tym bardziej że do tego czasu Sacramento zdąrzyło popełnić już 8 strat. Nic bardziej mylnego.Na parkiecie zameldował się niski line-up w zielonych strojach z Wallacem i Crowderem pod koszem i po świetnej serii przyszedł przestój, a kolejne 9 rzutów nie wpadło do kosza. W tym czasie, drugi oddech złapali gospodarze na czele z DeMarcusem i Rayem McCallumem. Run 17-0 i to Kings prowadzą po pierwszej kwarcie 28-27.

Przez kilka pierwszych minut drugiej kwarty nadal gramy Small-Ball i nadal mamy problemy. Tym razem można wyczuć w tym rękę George’a Karla. Kings świetnie biegają do kontry, a swoje 5 minut ma Derrick Williams. Do zdobywania punktów włącza się również niewidoczny do tej pory Rudy Gay, gospodarze osiągają kilkupunktowe prowadzenie. Brad Stevens posyła w plac pierwszą piątkę z nadzieją, że obraz gry się zmieni. Zmienia się. Dobra gra P&R duetu Turner-Zeller w połączeniu z kolejnymi trzema stratami Kings pozwalają na wyrównanie stanu gry. W odpowiedzi nadchodzi jednak gra In&Out Sacramento z maksymalnym wykorzystanie Cousinsa. Kings łapią wiatr w żagle i trafiają na bardzo dobrym procencie zdala od kosza. Guy już całkowicie wrócił do gry i cieżko go zatrzymać, na szczęście po stronie Celtics gorący zrobił się Avery Bradley (15 pkt w pierwszej połowie). Pomimu 15 strat, Kings rzucają z blisko 60% skutecznością i prowadzą do przerwy 56-51. Celtics grają dobrze, spokojnie, ale to wciąż za mało. Brakuje wsparcia z ławki, która przecież tyle razy ratowała nam skórę.

Avery Bradley nie zdążył ostygnąć przez przerwę i na początku 3 kwarty nadal dziurawił kosz przeciwników z dystansu. W odpowiedzi przychodzi nie kto inny niż Cousins. Tempo meczu w pierwszej połowie było dość wysokie, ale po przerwie wzrosło przynajmniej dwukrotnie. Obie ekipy poszły na wymianę ciosów punkt za punkt. Oglądało się to bardzo przyjemnie. Punkt kulminacyjny to „Plakat” na który DeMarcus Cousins zaprosił Crowdera. Minute później role się odwórciły i to Crowder pakował piłke do kosza na wracającym do obrony liderem gospodarzy. „If you don’t like that, you don’t like NBA basketball!”. Niestety był to ostatni pozytywny aspekt gry skrzydłowego Celtów. W całym tym showtime, troszkę na bok odsunął się wynik, który cały czas głosił kilkupunktowe prowadzenie gospodarzy. Koniec trzeciej kwarty wynik 82-74.

cousins on crowder

Czwarta kwarta to nadal gra punkt za punkt, przy zdecydowanie gorszej obronie z dwóch stron. Przewaga gospodarzy waha się pomiędzy 3-8 punktami. Celtowie nie potrafią ich przełamać. Przełamuje się natomiast Evan Turner zdobywając swoje pierwsze punkty, oraz dodając do tego po chwili celną”trójkę”. Od dłuższego czasu bardzo słąbo gra Crowder i cieżko mi powiedzieć dlaczego trener Stevens trzymał go na boisku. W ataku posyłał kolejne cegły w kierunku kosza lub też ewentualnie wykonywał podania których adresatów sam nie znał. W dodatku w obronie też nie było cudów co dobitnie udowadniał mu Rudy Gay. Pomimo słabej postawy Crowdera, Celtowie doprowadzają jednak do wyrównania, a na 4 minuty do końca po kolejnych punktach Zellera przegrywamy tylko 95-94. W tym jednak momencie wychodzi brak doświadczenia i zimnej krwii Zielonych. Gospodarze przeprowadzają run 8-0 po niefrasobliwych stratach oraz niecelnych rzutach Celtów i praktycznie zamykają mecz na 1:30 do końca. Na nic zdała się desperacka trójka Marcusa Smarta. Kings dowożą zwycięstwo pomimo 24 strat w całym meczu.

Podsumowując. Jak widać można popełnić 20 strat w meczu, a i tak go wygrać. Kings nadrobili to dobrą grą na desce i przyzwoitą skutecznością z gry. Pomogła w tym również ławka rezerwowych. Przede wszystkim jednak, pomógł w tym Cousins. Przez cały mecz Brad Stevens starał się na różne sposoby utrudniać grę środkowemu Kings. Były podwojenia, była obrona frontem z odcięciem od piłki, były próby wymuszeń fauli ofensywnych. Wszystko na nic. „Boogie” dał 31 „oczek” i 15 zbiórek. Bo stronie Celtics świetni zaprezentował się Avery Bradley – 28 punktów w całym meczu, oraz Tyler Zeller, który robił co mógł przy Cousinsie. Dobrze wyglądał Smart, pomimo problemów z rzutem za 3 uzbierał 16 punktów oraz klasycznie dołożył kilka przechwytów, tym razem 5. Tym razem jednak ewidentnie zabrakło wsparcia z ławki co dobitnie pokazuje statystyka +/- w której żaden z rezerwowych Celtów nie jest na plusie. Teraz gdy definitywnie wiemy o co gramy porażki jak ta bolą zdecydowanie bardziej. Czekamy jednak na powrót Sulliego i debiut Thomasa!