Stara sportowa maksyma głosi, że wielkie drużyny poznaje się po tym, że potrafią wygrywać nawet gdy grają słabe spotkanie. Druga zaś, że zwycięzców się nie sądzi. My jeszcze wielką drużyną nie jesteśmy a mimo tego, że minionej nocy udało nam się pokonać przyjezdnych z Detroit należy nam się za ten mecz dużo słów krytyki. Ot słaby zespół pokonał jeszcze słabszy… Prawdopodobnie był to nasz najsłabszy mecz w tym sezonie a już na pewno najsłabsza pierwsza połowa w wykonaniu podopiecznych Brada Stevens. Na szczęście w dogrywce dopisało szczęście przy rzutach z dystansu i na dziś w rubryce zwycięstwa przy nazwie Celtics możemy ujrzeć cyfrę 5.
Od samego początku nie był to dobry mecz. Lepiej w spotkanie weszli gospodarze. Już w pierwszej akcji Tyler Zeller zablokował chyba najlepszego tego dnia na parkiecie Andre Drummonda a chwilę później pierwszą trójkę (zakończył 6 na 10 prób) trafił Jeff Green. Przyjezdni z Motor City grali bardzo chaotycznie, słabo dysponowany był obwód drużyny Stana van Gundy’ego. Poziom trzymali tylko wysocy – Greg Monroe oraz wspomniany Drummond. Duet ten siał ogromny popłoch w obronie Celtics, ale także świetnie wyglądał po bronionej stronie parkietu. Chyba najlepiej przeciwko nim wyglądał Tyler Zeller, który na początku trafiał swoje rzuty czy to z półdystansu czy hakiem. Po 7 minutach Celtics prowadzili już 18:8 i wydawało się, że spotkanie to może mieć podobny przebieg do tego z Atlanty dzień wcześniej. Pistons jednak szybciej wzięli się za odrabianie strat i za sprawą swoich wysokich doprowadzili do runa 13:0. Niemoc ofensywną Celtics przełamał dopiero celnym rzutem zza lini 7.24 Phill Pressey, który po cichu rozgrywał naprawdę przyzwoite spotkanie.
W drugiej kwarcie na dobrą sprawę dostrzegłem tylko dwa pozytywy. Pierwszy to powrót na parkiet Marcusa Smarta, w którego przypadku o liczbach z tego spotkania nawet nie warto wspominać, choć grał tylko 5 minut. Drugi zaś był taki, że się skończyła… Dawno nie oglądałem tak sennego meczu, praktycznie bez żadnych większych emocji. Zespoły znów grały seriami. Celtics potrafili zdobyć 11 kolejnych punktów żeby za chwilę pozwolić swoim rywalom na natychmiastowe odrobienie 8. Do przerwy minimalnie lepsi przyjezdni.
Trzecia kwarta niespodziewanie rozpoczęła się od wymiany ciosów – wiem, że to wielkie nadużycie, ale wreszcie gra toczyła się kosz za kosz. Przełomowym momentem wydawało się pojawienie na parkiecie Kelly’ego Olynyka. Młody Kanadyjczyk stworzył na przełomie dwóch ostatnich ćwiartek małe one man show, zdobywając punkty z dystansu, po wejściach pod kosz a także dwoma kapitalnymi akcjami w obronie. Celtics na 7 minut przed końcem objęli prowadzenie sięgające 11 punktów i wydawało się, że spokojnie będą w stanie dowieź je do końca.
No, ale Celtics zagrali w tym meczu jak to Celtics w tym sezonie. Znów łatwo roztrwonili to o co tak ciężko pracowali. Świetnie w ataku dysponowany był Greg Monroe. Bostończycy cały mecz nie mogli znaleźć na niego sposobu a w dodatku w końcówce swoje zaczął trafiać też Caldwell-Pope. Koniec końców jeszcze minutę przed końcem prowadziliśmy 86:82 i wydawało się, że będzie dobrze i mimo wszystko dowieziemy to prowadzenie do końca. Niestety. Najpierw trafił Monroe a chwilę później źle podawał Rondo i piłkę znów mieli przyjezdni. Po nieudanej akcji Jenningsa na linię trafił Drummond, który trafił tylko 1 z 2 rzutów i zmniejszył prowadzenie Koniczynek do jednego punktu. Na zegarze do końca dwadzieściakilka sekund dlatego Pistons faulują Turnera, który trafia bez problemu oba osobiste. Timeout dla Van Gundy’ego i piłka z boku dla Detroit. Do końca 14 sekund, Caron Butler za 3… trafił! Remis. Czas dla Celtics i akcja pod Jeffa Greena. Były gracz Thunder wjeżdża pod kosza i .. dostaję dacha od Drummonda. Dogrywka!
Dodatkowy czas fantastycznie rozpoczęli gospodarze. Trójki trafili Sullinger oraz Green a dwa oczka dołożył Turner. Chwilę później kolejne punkty zdobywał Sully, który 10 ze swoich 14 punktów rzucił właśnie podczas dogrywki. Wreszcie do Celtów wróciła skuteczność, którzy już tym razem nie pozwolili odebrać sobie wypracowanej przewagi i w końcu po kilku meczach przegranych odnieśli swoje 5 zwycięstwo w sezonie.
Laurki indywidualne. Dobry mecz Greena – 32 punkty, 5 zbiórek, 6/10 za 3, świetny Olynyk 20/7/3/2/3 przy świetnej skuteczności 8/13. Reszta raczej średnio. Niewielkie minuty zagrał Bradley, Sully obudził się dopiero w dogrywce, Rondo dużo słabszy niż dzień wcześniej.
Kolejny mecz w piątek z Lakers. To spotkanie musi być wygrane. Let’s go Celtics! Beat L.A!