Thunder wygrywają w Bostonie

Po dwóch zwycięstwach w ostatnich spotkaniach przeciwko Pacers i Bulls Celtowie minionej nocy mieli dołożyć kolejne gdyż do Bostonu przybyli pozbawieni dwóch najważniejszych zawodników Thunder. Niestety tym razem mimo świetnej dyspozycji powracającego po wyciąganiu śrub z ręki Rajona Rondo podopieczni Brada Stevensa musieli uznać wyższość swoich rywali, którzy prowadzeni przez szalony duet Reggie Jackson – Anthony Morrow pokonali „Zielonych” 109:94. Obaj obrońcy naszych rywali zdobyli po 28 punktów i byli najlepszymi strzelcami tego spotkania. Dla drużyny z Oklahomy było to dopiero 3 zwycięstwo w 9 spotkaniu, dla nas jak wszyscy dobrze wiemy czwarta porażka w meczu nr 7. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że co najmniej trzy z tych 4 przegranych było na własne życzenie i tak też było minionej nocy.

BOXSCORE | GALERIA

Początek spotkania nic nie wskazywał, że może ono się tak źle zakończyć. Celtowie trafiali praktycznie wszystkie swoje rzuty, dominowali na tablicach a także zatrzymywali długo Thunder na bardzo niskim procencie skuteczności. Bardzo równo rozkładała się gra w ataku pierwszej piątki „Koniczynek”. Punktowali wszyscy a najczęściej i na świetnej skuteczności robił to Kelly Olynyk. Po pierwszych sześciu minutach nasza przewaga sięgnęła już 15 punktów. Wtedy do gry przyłączyli się nasi rywale, którzy do tej pory przechodzili obok meczu. Trzeba odnotować, że kolejny raz przeciwnicy zaczynają pogoń za nami w momencie kiedy na parkiecie przebywają zmiennicy, którzy nie dają takiej jakości jak zawodnicy z wyjściowego garnituru. W drugiej części pierwszej ćwiartki Celtom zdarzało się mnóstwo „dziwnych” rzutów – kilka air-balli czy rzutów, które trafiały w tablice. Rzadko do kosza trafiał zwłaszcza Avery Bradley, który jednak mocno później się poprawił. Po pierwszych 12 minutach 24:15 dla Celtics.

Drugą kwartę rozpoczął pojedynek strzelecki pomiędzy Kendrickiem Perkinsem a Kelly’m Olynykiem. Trzeba przyznać, że Perk przy Kanadyjczyku w ataku wyglądał jak bestią, którą rzecz jasna nigdy na atakowanej stronie parkietu nie był. Co napewno irytujące, Thunder często dostawali się na linię rzutów osobistych – głównie za sprawą Jacksona, który trafiał prawie wszystko. My mieliśmy duże problemy z oddaniem celnego rzutu z dystansu. Pudłowali dwa razy Turner oraz trzy razy Bradley. W końcu udało jednak się przełamać i „trójki” wpadły Olynykowi, Rondo i dwa razy zawodnikowi z nr 0 na białej koszulce. Ta ćwiartka nie była dla Celtów bardzo udana, ale koniec końców udało się utrzymać dziewięcio-punktową przewagę.

Po zmianie stron jednak zdecydowanie inicjatywę przejęli przyjezdni. Świetną trzecią kwartę zagrał Reggie Jackson, który przez te 12 minut rzucił aż 14 punktów. Solidne wsparcie dawali mu  Ibaka, Adams oraz Lamb. Celtics grali słabo po obu stronach parkietu, nie trafiali rzutów z dobrych pozycji a także mieli problem z wejściami pod kosz, gdzie Thunder naprawdę mają świetnych obrońców. Niestety kolejny raz Oklahoma odjechała nam gdy na placu gry przebywali zmiennicy. Póki co to zdecydowanie nie jest sezon Brandona Bassa, Evana Turnera czy Phila Pressey.Po 36 minutach gry 76-72 ustalone po buzzer-beaterze rozgrywającego OKC.

Ostatnią ćwiartkę najkrócej możnaby opisać, że był to pojedynek Anthony’ego Morrowa przeciwko Celtics. Były strzelec Atlanta Hawks zdobył w tej kwarcie 19 ze swoich 28 punktów trafiając wszystkie swoje rzuty. Dla porównania cała nasza drużyna rzuciła w tym czasie tylko 22 „oczka”. Trudno doszukiwać się pozytywów w grze naszej drużyny po zmianie stron. Wróciły demony zeszłego sezonu kiedy to także w tym okresie Celtowie przegrywali większość spotkań.

Na koniec jeszcze rzut oka na statystyki. Z 94 punktów rzuconych przez Boston aż 79 pochodziło od starterów. Każdy z nich rzucił minimum 14 „oczek”. Niezbyt dobrze świadczy to oczywiście o naszej ławce. Przegraliśmy na tablicach 41-35 a najlepszym zbierającym w naszych szeregach z 11 zbiórkami był Jared Sullinger. Popełniliśmy naprawdę mało strat bo tylko 8 (podobnie jak Thunder) i w tym elemencie jest znaczna poprawa. Główną przyczyną naszej porażki była chyba jednak skuteczność. Trafialiśmy 44,6 % swoich rzutów przy 48,8%  naszych rywali. Różnica na naszą niekorzyść jeszcze większa jest w rzutach za „3”. Tam udało nam się trafiać tylko 27,3% naszych rzutów, kiedy Morrow i spółka aż 41,7. Warto jeszcze dodać, że o drugie w tym sezonie triple-double otarł się Rajon Rondo. Liderowi „Koniczynek” zabrakło do tego osiągnięcia jednej zbiórki, ponadto był najlepszym strzelcem zespołu z 20 punktami oraz zanotował na swoim koncie 12 asyst.