Festiwal strat zakończony porażką

Gdy Celtowie minionej nocy rozpoczynali mecz od trafienia pierwszych 11 z 12 rzutów i zbudowania w 7 minut przewagi sięgającej 16 punktów nikt chyba nie przypuszczał, że zakończą oni to spotkanie w tak słabym stylu. Mimo bardzo dobrej gry starterów, ogromnej przewagi na tablicach i triple-double Rajona Rondo podopieczni Brada Stevensa musieli uznać wyższość Toronto Raptors, których do zwycięstwa poprowadził niesamowity Kyle Lowry. Rozgrywający Raptors zdobył aż 35 punktów, punktując także w kluczowej ostatniej ćwiartce. Dla Kanadyjczyków to czwarte zwycięstwo w tym sezonie (przy jednej porażce), dzięki któremu umocnili się na pozycji lidera dywizji atlantyckiej.

BOXSCORE | GALERIA

„Koniczynki” jak już wspomniałem we wstępie zaczęły to spotkanie z wysokiego C trafiając niemal wszystkie swoje rzuty. Świetnie w pierwszej kwarcie wyglądała cała drużyna z miasta fasoli, ale szczególnie wyróżniał się Jeff Green, który miał wielką ochotę do gry po obu stronach parkietu. Były gracz Thunder nie zawodził w ataku a w obronie sprzedał swoim rywalom w tej ćwiartce aż 3 czapy. Szczególnie widowiskowa była ta na Lou Williamsie w kontrze. Bardzo dobrze wyglądał też Jared Sullinger, któremu zdecydowanie „leży” gra przeciwko rodzynkowi z Kanady. Od samego początku gospodarze mieli także wielką przewagę na tablicach. Sully i spółka przez pierwsze 12 minut pozwolili swoim rywalom zebrać tylko 2 razy sami robiąc to 13 razy. Bardzo dobrze w tym elemencie wyglądali szczególnie Kelly Olynyk i Rajon Rondo. Po pierwszej kwarcie 35:23 dla 17-krotnych mistrzów NBA, dla których było to najlepsze otwarcie w tym sezonie.

Początek drugiej odsłony spotkania także nie zwiastował zbliżającej się katastrofy. Choć gra wyrównała się to Celtics ciągle utrzymywali kilkunastopunktowe prowadzenie. Gra gospodarzy załamała się gdy po 3 faulu parkiet opuścił Avery Bradley a chwilę później swoje drugie przewinienie złapał Marcus Smart i także jego Brad Stevens oddelegował na ławkę. „Koniczynki” na placu gry zostały wówczas z beznadziejnymi tej nocy Marcusem Thorntonem i (zwłaszcza) Evanem Turnerem. W tamtym momencie „Zieloni” prowadzili 16 punktami, ale już chwilę później przewaga ta stopniała do zaledwie jednego „oczka”. Świetnie w szeregach naszych rywali dysponowany był duet Lowry  – DeRozan, który w naszą obronę wchodził jak w przysłowiowe masło. Po dwóch kwartach prowadziliśmy 57:54.

Po zmianie stron i powrocie starterów na parkiet znów lepsze wrażenie sprawiali Celtics. Świetne wrażenie w tym meczu robili Sullinger i Olynyk, którzy pod nieobecność podstawowej dwójki wysokich zawodników z Toronto wyglądali w pomalowanym jak bestie. To jednak na niewiele się zdawało bo gdy na boisko wchodzili rezerwowi gra od razu się sypała… Zeller był znów zagubiony jak w pierwszych meczach preseason, Turner notował kolejne straty a Bass… Bass w tym sezonie nie jest tym Bassem jakiego pamiętamy i jakiego chcemy oglądać. Końcówka trzeciej kwarty to zdecydowanie popisy Lowry’ego, który doprowadził stan spotkania do remisu. Na prowadzenie naszych rywali wyprowadził Lou Williams, który trafił buzzer beatera. Było to dopiero drugie prowadzenie Raptors w tym meczu. Pierwsze miało miejsce przy stanie … 2:0.

O czwartej ćwiartce najlepiej byłoby zapomnieć… Celtom niewiele się udawało, popełniali kolejne proste, niewymuszone straty a w dodatku przestali trafiać z dobrych pozycji. Wszystkie swoje rzuty pudłował Bradley, który przez wcześniejsze trzy kwarty trafiał praktycznie wszystko. Na 5 i pół minuty przed końcem Toronto prowadziło już 8 punktami. Podopiecznych Brada Stevensa było jednak stać na jeszcze jeden zryw. Po trójkach Olynyka, Greena i Smarta na minutę przed końcem na tablicy widniał wyniki po 105 i wszystko wydawało się sprawą otwartą. Były to jednak ostatnie punkty Celtów z gry a o ostatniej akcji chyba lepiej nawet nie wspominać. Na pewno nie tak rozrysował to coach „Koniczynek”.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  • Triple-double Rondo. Wraca stary Rajon, można to już powiedzieć chyba definitywnie. 13 punktów, 15 asyst, 10 zbiórek, 3/4 z osobistych co przy 16% do tej pory jest wynikiem wręcz świetnym. I tylko te 5 strat bije po oczach…
  • Co do strat… 28 przy 7 naszych rywali. Ka-ta-stro-fa… Liderzy w tym elemencie RR9, Turner – po 5, Green, Bradley, Smart – po 4 (rookie z Oklahomy stracił też prawdopodobnie kluczową piłkę dla losów spotkania)
  • Dominację na deskach… Jak już wspominałem Celtics rozbili rywali na tablicach. 55:24, najlepszy z naszych przeciwników miał 5 zebranych piłek podczas gdy aż trzech naszych 10 i więcej.
  • Świetny występ s5. Każdy z naszych starterów zaprezentował się bardzo dobrze. Wreszcie bestią był Sullinger (19pt, 16zb, 7/13), występ którego nie powstydziłby się Dirk Nowitzki zaliczył Olynyk (18pt, 13zb, 7/11), 16 „oczek” dołożył Avery a 20 Green.
  • Fatalny występ rezerwowych. Tylko Smart wniósł energię z ławki. O reszcie nie ma nawet co pisać…

Kolejny mecz Celtów w piątek. Gramy w Ogórdku z Pacers.