PS: Gerald Wallace

Tak jak przed rokiem, tak i w tym – gdy sezon dla Celtów się skończył i zawodnicy mogą wyjeżdżać na ryby – można już krótko podsumować ich grę i to, jak spisywali się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Nie były to z pewnością miesiące łatwe, bo nie dość, że wielu zawodników zmagało się z kontuzjami to jeszcze grało w zupełnie nowym dla siebie systemie oraz w zespole, którego celem było najwięcej porażek. Żeby ocenić tę kampanię trzeba więc będzie wziąć pod uwagę, jakie były oczekiwania, co do danego zawodnika przed sezonem oraz jak wypadł on w sezonie regularnym. Jako drugi na tapecie znalazł się Gerald Wallace, który przyszedł do Celtics w spektakularnej wymianie z Brooklyn Nets.

PRZED SEZONEM:

Wallace nie został ciepło przywitany w klubie z miasta fasoli. Sam zawodnik również nie palił się do gry w nowych barwach i unikał kontaktów z mediami i kibicami. Jego gigantyczny, trzyletni kontrakt miał być prawdziwą kulą u nogi i wszyscy, łącznie z Geraldem, zdawali sobie z tego sprawę. Misja na sezon była prosta – odbudowanie G-Force’a na tyle, żeby podnieść jego wartość i upchnąć go do jakiejś wymiany. Jasne było, że musi on otrzymywać w tym celu duże minuty, co poniekąd łączy się z blokowaniem rozwoju młodszych zawodników. Reasumując – istne urwanie głowy i Gerald Wallace w Bostonie to zło konieczne.

SEZON REGULARNY:

Niestety, tak jak przewidywano, G-Force okazał się istnym utrapieniem. Poza kilkoma co najwyżej przyzwoitymi występami zawodził na całej linii. Jego gra była tragiczna i w niczym nie przypominał dawnego siebie, all-stara prowadzącego Bobcats samotnie na swych barkach. Wallace bał się oddawać jakiekolwiek rzuty, a jedyne co wychodziło mu względnie to dzielenie się piłką i przechwyty. Miał on bardzo ubogi wpływ na grę Celtics po obu końcach parkietu, a jeszcze gorszy miał wpływ na szatnię, gdzie był swoistym cancerem. Głośne krytykowanie organizacji, gry kolegów i wieczne niezadowolenie z czegokolwiek było na porządku dziennym. Wallace wydawał się oderwany od rzeczywistości i nie wierzył ani przez chwilę w to, co było oczywiste – w tankowanie. Brad Stevens powoli skracał jego męki w postaci minut na boisku, aż w końcu przytrafiła się kontuzja. Wszystkim zawodnikom życzę pełni zdrowia, ale w tym przypadku wyszło to na zdrowie zarówno jemu, jak i przede wszystkim klubowi. G-Force zagrał więc najgorszy sezon w swojej profesjonalnej karierze i zgarnął za to więcej pieniędzy niż cała Wasza rodzina przez całe życie. You mad?

OCENA: 1+

Symboliczny plusik dorzuciłem właściwie na zachętę. Nie znajduję żadnych pozytywów w posiadaniu tego psującego atmosferę w szatni darmozjada.

CO DALEJ?

Prawdopodobnie czeka nas kolejny sezon, w którym będziemy musieli tolerować Geralda w zielonej koszulce. Wymiana z jego udziałem na ten moment jest nierealna i gdyby do niej doszło to musielibyśmy do niej „dopłacać”, żeby ktoś go przejął. Za rok będzie to już inna sytuacja, gdyż jego spadający kontrakt będzie łakomym kąskiem dla tankujących ekip, a takie na pewno się znajdą. Wystarczy przywołać chociażby przykład Okafora, za którego najpierw Wizards pozyskali świetnego centra w postaci Gortata, a później na jego przechwycenie z Suns również było sporo chętnych. A co na boisku, w szatni i w sali treningowej? Pozostaje mieć nadzieję, że Stevens nie wpadnie na głupi pomysł grania Wallacem po 30 minut w meczu i nie będzie blokował rozwoju młodzieży. O ile pieniądze i tak w niego zainwestowane jeszcze być muszą, to czas i energia już nie. G-Force nie znajduje się w długoterminowych planach drużyny z Bostonu i to jest sprawa oczywista.