Dzisiejszej nocy w Nowym Orleanie byliśmy świadkami prawdziwego dreszczowca. Dreszcowca zarówno dla zwolenników, jak i przeciwników tankowania. Mecz był wyrównany, końcówka emocjonująca, a regulaminowy czas gry za krótki. Celtowie zagrali świetne zawody, jeżeli chodzi o rzuty z dystansu (46%, 12-26 3pT), podczas gdy Pelikany skupiły się głównie na grze swoich podkoszowych, prowadzonych przez świetnie dysponowanego Anthony Davisa. Celtics również lepiej podawali oraz (co ciekawe) zanotowali więcej zbiórek, wygrywając walkę na tablicach 49-44. Gospodarze popełnili jednak mniej strat, grali uważniej i rzucali na dobrej, 50% skuteczności z gry. To wystarczyło aby wyszarpać zwycięstwo.
1 kwarta
Spotkanie otworzył lay-up Jeffa Greena, który mógł zapowiadać tą agresywniejszą twarz naszego chimerycznego Iron-Mana. Od początku aktywnie prezentował się as etatowy drużyny z Nowego Orleanu – Anthony Davis. Zanotował dwa highlighty na przestrzeni kilkunastu sekund. Po dynamicznym put-backu popisał się efektownym blokiem i wyraźnie to ożywiło zgromadzoną publiczność. Swoje punkty jednak zdobywali Celtowie i to oni wydawali się bardziej kontrolować tempo gry. Punktem kulminacyjnym pierwszego runu Zielonych była akcja Brandona Bassa, który zmasakrował swojego starego kumpla, Grega Stiemsmę, jeszcze bardziej brutalnie niż JKM swoich socjalistycznych oponentów. Rozjuszyło to Pelicans, którzy odpowiedzieli dziewięcioma punktami zdobytymi z rzędu i wyszli na prowadzenie. Duet Evans-Davis prezentował się znakomicie i Brad Stevens zmuszony był wziąć czas. Swój signature-move odpalił Rondo, a Bayless dorzucił trójkę. Po wprowadzeniu rezerwowych obie drużyny urządziły sobie strzelanie i Celtics nieco dogonili wynik. Kwartę zamknęła cegła Rajona Rondo i obie ekipy udały się na przerwę.
2 kwarta
Na boisku nadal panowała ofensywna koszykówka i drużyny niewiele przejmowały się twardą obroną. Śliczną asystą do Bradleya popisał się Pressey, a niezłe zawody kontynuował Green. Po przeciwnej stronie skutecznymi zagraniami błysnęli Morrow i Rivers, ale ten drugi został złapany na faul ofensywny przez Sullingera. Przy stanie zdrowia jego pleców i takiej stawce meczu to zagranie można było spokojnie schować do lamusa, ale na szczęście Sulliemu nic poważnego się nie stało. Boston znowu zanotował serię dobrych akcji i wyszedł na prowadzenie. Po chwili kontrą w transition szarżował Bradley, ale Anthony Davis zanotował następny świetny blok i zgasił go jak starego peta na chodniku. Kiedy wydawało się, że Celtics odzyskują inicjatywę, duet Davis-Gordon zaczął rozdawać karty i wyprowadził Pelikany na prowadzenie. Jednak drugi unit, prowadzony przez Olynyka i Johnsona zdołał odbudować przewagę, a festiwal trójek kontynuował Jeff Green. To wystarczyło, aby skończyć połowę na prowadzeniu i przyprawić Danny’ego o ból głowy.
3 kwarta
Gospodarze zaczęli tę odsłonę bez pomysłu na grę i oddawali sporo nieprzygotowanych rzutów. Z kolei Celtics niczego nie forsowali, a świetną współpracą wylegitymowała się dwójka Bass-Humphries, przestawiając obrońców przeciwników niczym tanią meblościankę. Tragiczną wizją gry popisał się Eric Gordon, nie podając wolnemu Stiemsmie w sytuacji, gdyby znalazł się sam na sam z koszem. W tym momencie jedynym grającym zawodnikiem Pelicans był Anthony Davis, a ja łapałem się na tym jak bardzo chciałbym zobaczyć go u nas w drużynie. Po tym okresie one-man-show kibice zgromadzeni w Nowym Orleanie nareszcie doczekali się prowadzenia swoich zawodników i zaczęła się wyrównana gra punkt za punkt.
4 kwarta
To na co było warto zwrócić w tamtym okresie uwagę to nasza obrona w pomalowanym. Pelicans zdobyli około 12-14 punktów z rzędu w trumnie i w tym momencie była ona bardziej przechodzona niż pani negocjowalnego afektu. Trójkę trafił Pressey, ale powoli przypominało to łabędzi śpiew. Zieloni zaczęli tracić piłkę na wiele różnych sposobów i pudłować z każdej pozycji. Stało się jasne, że mamy do czynienia z Syndromem Czwartej Kwarty i potężnie wytoczonym działem z napisem „Tank Cannon”. Po tym osobliwym festiwalu indolencji Celtics i po kolejnym pokazie potencjału Anthony Davisa, goście odjechali już na 13 oczek i Ainge mógł przestać parzyć kolejną melisę. Jeżeli kibice Pelicans twierdzili, że ich poprzednia wersja maskotki była straszna, to mam nadzieję, że nie pokazali swoim dzieciom gry Celtics w pierwszych 10 minutach tej kwarty. Nie zasnęłyby. Po runie rozpaczy Celtics było naprawdę blisko i do końca drżałem o wynik. Po profesorsku zachował się jednak Bradley gubiąc w decydującym momencie piłkę i ratując nas z niezręcznej sytuacji (nie pierwszy raz w tym sezonie). Szansę na wyrównanie stanu gry dostał Jeff Green. Odpalił trójkę i nie trafił. Jednak sędziowie wysłali go na linię rzutów wolnych, gdzie trafił wszystkie trzy i doprowadził do remisu. Pelikany dostały jednak 4 sekundy na rzut rozpaczy. Piłkę dostał nie kto inny jak Anthony Davis i trafił z półdystansu! Co za występ „The Brew”! Jednak to co stało się potem przeszło najśmielsze oczekiwania. Piłkę na pół sekundy do końca otrzymał Humphries, który odwrócił się i oddał rzut z ręką Davisa na swojej twarzy. Trafił. Doprowadził do remisu. Dogrywka.
1 dogrywka
Dogrywkę rozpoczęła wymiana ciosów na linii rzutów wolnych Greena i Evansa. Swoje rzuty spudłowali Celtics a floaterem wyjątkowej urody popisał się Roberts. Kolejne punkty do swojego dorobku dołożył Davis, a dodatkowo zbierał niczym natchniony. Za ciosem poszedł Evans i wykończył bardzo trudny lay-up przy asyście zawodników Celtics. Run 7-0 dla Nowego Orleanu stał się faktem. Stevens wziął czas, zachowując kamienną twarz. Wielką trójkę trafił Jared Sullinger i pozostawił on Zielonych w grze. Strata Pelicans i Celtowie dostali posiadanie, które mogło im przynieść prowadzenie. Tak się jednak nie stało, ale swoją stratę popełnili również goście i miejsce miało małe dejavu. Po kolejnym czasie Stevensa i po kolejnym steku przekleństw na naszym chacie, piłkę dostali zawodnicy z Bostonu. Rondo po profesorsku wystawił Sullingera na czystą pozycję, jednak ten rzucił cegłę. Zbiórka Pelicans i Gordon wędruje na linię rzutów wolnych. Trafia oba. Wolnymi odpowiada Green, a Stevens bierze kolejny czas, rzucając mnie w objęcia Morfeusza. Nic jednak już się więcej nie wydarzyło i Pelikany dopisały na swoje konto zwycięstwo. Celtics nadal nie wygrali na wyjeździe z żadną drużynę z Western Conference.
HOT: Anthony Davis – 40pts (14-22FG), 21 rbs. O tym występie napisałem wiele powyżej, jak i poniżej. Najlepszy wynik kariery Davisa dał gospodarzom zwycięstwo
NOT: Duet Bass-Rondo zaceglił 19 ze swoich 25 prób z gry.
5 rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Kosmicznego Anthony Davisa. Monstrualne double-double, doskonały mecz na obu końcach parkietu i żelazna defensywa. Ten chłopak w przyszłości może być poważnym kandydatem do nagrody MVP. Jego potencjał jest jeszcze większy od jego brwi.
- Świetnego Jeffa Greena. Iron Man był jednym z niewielu pozytywnych punktów naszego zespołu i zagrał fenomenalne zawody, wyrównując rekord sezonu na poziomie 39 oczek.
- Koszulki z rękawkami. Jestem pewien, że istnieje osobny krąg piekła dla geniusza, który je wymyślił.
- Tragiczna obronę we własnym polu 3 sekund. Po prostu.
- Tanktrain. Początkowo notował on opóźnienie, ominął kilka stacji (zapewne Sosnowiec i Radom) a dodatkowo ktoś zatrzasnął się w toalecie i nikogo nie wpuszczał. Summa-summarum nabrał jednak rozpędu większego niż drużyna NFL i przejechał się po przeciwnikach tankowania, dojeżdżając do kolejnego przystanku w kolejce po wysoki pick.
Następny mecz odbędzie się jutro w Dallas. Podejmiemy tam gospodarzy, czyli Mavericks. Jest to zespół ciągle realnie walczący o PO na silnym zachodzie, a więc łatwo na pewno nie będzie.