Dzisiejsze spotkanie mogło okazać się decydujące w kontekście ilości piłeczek w wyścigu po topowy numer nadchodzącego draftu i bardziej tymi kategoriami było traktowane. Boston rozegrał jednak dobry mecz i zdecydowanie możemy być zadowoleni z postawy naszych zawodników. Były to świetne zawody duetu Rondo-Sullinger, ale reszta zawodników też nie musi wstydzić się swojego występu. Koniczynki rzucały na doskonałej skuteczności (równiutkie pięćdziesiąt procent z gry, 41/82), lepiej zbierały (44-39) i asystowały (24-18). Następne spotkanie za 3 dni w Filadelfii, gdzie Celtics podejmą tamtejszych 76ers.
1 kwarta
Mecz otworzyło kilka niecelnych rzutów zawodników obu drużyn. Złą passę przerwała dopiero bezmyślna strata Vucevica, która zaowocowała kontrą wykończoną dunkiem Bassa. Celtowie złapali wiatr w żagle i kilka kolejnych punktów zdobył Sully. Zawodnicy Orlando wyglądali za to na mocno zagubionych i nie mogli (nie chcieli?) odnaleźć swojego rytmu gry. Udało im się to jednak po dobrych, podkoszowych akcjach Vucevica i dwóch naprawdę ładnych jumperach Harrisa. W niezłym stylu odpowiedział jednak Rondo, który również zanotował dwa celne pull-upy i od połowy kwarty obserwowaliśmy wynik remisowy, a przewaga żadnego z zespołów nie wynosiła więcej niż jedno posiadanie piłki. Zmieniło się to dopiero na koniec kwarty, gdzie dobra gra duetu Bass-Bayless dała kilkupunktowe prowadzenie. Całość celną trójką zamknął Johnson i Celtowie schodzili na przerwę z niemal dwucyfrowym prowadzeniem.
2 kwarta
Brad Stevens postanowił niemal zupełnie zmienić lineup (postawił wyraźnie na small-ball) i na boisku mogliśmy tym razem zobaczyć chociażby Olynyka czy Presseya, a Orlando Magic potwierdziło, ze ma dzisiaj wyraźne problemy ze stratami. Nadal dobre zawody rozgrywał Sullinger, który trafił 3 kolejne rzuty z gry dla Celtics i w tym momencie był wyraźnie on-fire. Kolejne rzuty z półdystansu trafiał Rondo i w tym aspekcie gry wyglądał o wiele lepiej niż można się było spodziewać. Cały zespół Zielonych grał z wyraźnym zaangażowaniem i był to jedno z niewielu spotkań tego sezonu, kiedy naszym się najzwyczajniej w świecie chciało. Równo z końcową syreną trójkę odpalił Jared Sullinger, jednak nie znalazła ona drogi do kosza. Jednak nawet to nie mogło zmazać obrazu naprawdę przyzwoitej pierwszej połowy.
3 kwarta
Rajon Rondo dalej nie zwalniał tempa, a w tej części meczu dodał jeszcze rzuty zza łuku do swojego repertuaru zagrań. Celtowie wydawali się również bardziej zorganizowani w defensywie, gdzie najpierw blokiem popisał się Sully, a kolejny blok dołożył Jeff Green. Gdy w sercu tych „tankujących” kibiców Celtics zapanowała rozpacz i ból człowieczy, wtedy Orlando niespodziewanie zanotowało ośmiopunktowy run i Brad Stevens był zmuszony wziąć przerwę na żądanie. Nie podziałała ona jednak przesadnie motywująco na Celtics, gdyż najpierw open-look spudłował Pressey, a potem Big Baby poniżył dwójkę naszych podkoszowych przy użyciu pump-fake, na który nie nabrałby się chyba nawet Fab Melo. Kilkunastopunktowa zaliczka Celtics stopniała do dwóch posiadań i od tego momentu drużyny konsekwentnie prowadziły wymianę ciosów. Tragiczną końcówkę kwarty zaliczył Bayless. Najpierw popisał się żenującym air-ballem, by następnie „wsadzić na konia” Jeffa Greena. Mając otwartą pozycję do rzutu i 3 sekundy na zegarku, oddał mu piłkę 2 metry za obwód. Możecie domyśleć jak to zagranie się skończyło.
4 kwarta
Kilka błędów kroków drużyny Orlando i Celtics odbudowali część swojej bezpiecznej przewagi. Magic chyba przestraszyli się, że mogą nas dogonić i wpuścili na boisko swoją budzącą grozę „Bandę Ogóra”, czyli postrach Orlików: duet Moore & Lamb. Plan udał się tylko połowicznie, bo po pierwszych sukcesach Magic wrócili na trzy punkty. Bohaterem tej części spotkania był ponownie Baby Davis, który zaflopował tak naiwnie że było to na swój sposób rozczulające. Swoje rzuty trafili Bradley i Rondo, a Ainge chyba już pogodził się z tym, że tego spotkania Boston nie jest w stanie przegrać. Celtowie próbowali odskoczyć na kilka punktów, jednak Orlando ciągle siedziało na ogonie. Dopiero celna trójka Greena odesłała mecz do zamrażarki. Potem ofensywny faul zanotował Vucevic i tylko cud mógł uratować zespół z Florydy. Tak się jednak nie stało i Celtics dowieźli prowadzenie do końca.
HOT: Rajon Rondo. Trafił on aż 9 z 11 prób z gry, a jedyne dwa pudła padły po rzutach zza łuku. Czy to początek nowego, lepszego rzutu RR9?
NOT: Jeff Green znalazł się na drugim biegunie, pudłując 11 ze swoich 13 rzutów.
5 rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Bardzo dobrego Rajona Rondo. RR9 rzucał dzisiaj na doskonałej skuteczności, pokazując pełen arsenał zagrań ofensywnych. Zdobywał niewiele mniej niż punkt na minutę, do tego dobrze kreował grę. Nie ustrzegł się strat, niemniej jednak jego występ można uznać za naprawdę udany, najlepszy po kontuzji.
- Równie dobrego Jareda Sullingera. Sully rzucał, walczył na tablicach, ale także bardzo skutecznie bronił.
- Dużą dysproporcję między starterami, a rezerwowymi. S5 spisało się na miarę oczekiwań, podczas gdy zmiennicy grali mało i średnio wydajnie.
- Słaby duet Pressey-Olynyk. Razem zdobyli ledwie punkt i nie pokazali wiele dobrego na boisku.
- Zwycięstwo! Nie dla wszystkich jest to dobra wiadomość, ale przynajmniej miało ono miejsce po dobrej grze naszego zespołu.