Danse Macabre na Florydzie

Dzisiejsze spotkanie na Florydzie niewiele miało wspólnego z NBA na najwyższym poziomie, a obie drużyny skupiały się głównie na grze pozorów. Oba zespoły zagrały po prostu słabo i nie stworzyły porywającego widowiska, a sam mecz był po prostu nudny. Ciężko się również było doszukać pozytywów w grze Celtics. Oprócz Krisa Humphriesa grali oni dzisiaj co najwyżej przeciętnie, a w przeważającej większości po prostu słabo. Bostończycy rzucali dzisiaj na tragicznej skuteczności, notując jedynie 36% z gry oraz 23% zza łuku. Jeżeli tak źle wyglądali na tle równie słabych Magic, to aż strach pomyśleć jakim wynikiem zakończyłoby się spotkanie z którąś z topowych drużyn ligi.

 BOXSCORE | GALERIA

1 kwarta

Mecz otworzył contact lay-up Greena, na który jumperem odpowiedział Big Baby. Od pierwszych minut mogliśmy obserwować niezłą grę Rondo, który dobrze dyrygował grą Zielonych . Trafił do tego jumpera po zasłonie i ładnie wybił piłkę podczas wjazdu pod kosz jednego z zawodników Orlando. Zawodnicy Magic już od pierwszych minut radośnie ceglili, co było częściowo pokłosiem niezłej gry obronnej Celtics. Po naszej stronie w budowie domu pomagał im Bradley, ale swoje trójki trafili za to Green i Sullinger. Dobry start zaliczył również Humphries, trafiając swoje rzuty i popisując się efektownym blokiem. W drugiej połowie kwarty oglądać mogliśmy nieprzyjemny obrazek. Na parkiet upadł Jeff Green łapiąc się za kolano. Na szczęście nic poważnego się nie stało i już po paru minutach wrócił na ławkę. Końcówka kwarty to udane wejście Presseya i utrzymywanie kilkupunktowej przewagi.

2 kwarta

Orlando wróciło do gry i doskoczyło na ledwie jeden punkt. Celtics odpowiedzieli trójką Olynyka, a po wybudowaniu połowy muru chińskiego swojego pierwszego jumpera trafił Bradley. Ku uciesze Kitta dorzucił nawet drugiego. Swoją kolekcję głupich fauli z namaszczeniem powiększał Olynyk, a Magic wyszło na jednopunktowe prowadzenie po akcji 2+1 Oladipo. Jednak kilka kolejnych jumperów trafił Bradley i był w tym momencie bardziej gorący niż Mila Kunis w „Czarnym Łabędziu”. Swoją dobrą i wydajną grę kontynuował Humphries, który pokazywał, że biali ludzie też potrafią twardo bronić. Pierwszego po kontuzji alley-oopa wrzucił Greenowi pod rękaw Rondo. Znowu na dobre schłodził się Bradley, na zmianę odpalając głupie rzuty oraz pudłując z czystych pozycji. Końcówka pierwszej połowy należała do wyjątkowy nudnych, a do szatni Celtowie schodzili z kilkupunktową stratą.

Jammer Nelson (Magic) vs Rajon Rondo

3 kwarta

Drugą połowę tego pasjonującego pojedynku rozpoczęło systematyczne punktowanie Orlando, którzy odskoczyli na dwucyfrową liczbę punktów. Jedynym pozytywem z pierwszych minut tej odsłony był robiący wrażenie blok Greena. Sytuację na boisku próbował odmienić Rondo, który zanotował zgrabny przechwyt i kilkukrotnie znalazł swoich kolegów z drużyny na otwartych pozycjach. Niestety skuteczność nie była dzisiaj ich najmocniejszą stroną i piłka tylko odbijała się od obręczy. Tym razem boisko opuścił lekko utykający Bayless, a pod jego nieobecność duet Green – Humphries zredukował prowadzenie Orlando do zera, by następnie objąć kilkupunktową przewagę. Orlando wytoczyło potężne działo pod nazwą ‘Tanktrain’ i pozostało bez punktów przez kolejne 6 minut (sic!). W tym czasie Boston z kolei zanotował run 13-0, którego bohaterów wymieniłem powyżej. Po kilku minutach gra się uspokoiła, a zdobycze punktowe obu drużyn wyrównały.

4 kwarta

Początek kwarty nie powinien być oglądany przez ludzi o słabych nerwach, zwłaszcza wychowanych w duchu sportowego fair-play. Obie ekipy wyraźnie grały tak jakby nie chciały tego wygrać, a groteska goniła groteskę. Dawno nie widziałem meczu NBA, gdzie w ciągu minuty nie wykorzystano dwóch sytuacji 2v1, a gra przypominała Angry Birds. Obie drużyny wymieniały ciosy tak zaciekle, że z pierwszych 13 prób z gry trafiono jedną… Po tym chaotycznym okresie gra się nieco ustabilizowała i dalej mogliśmy obserwować wyrównany pojedynek i żadna z drużyn nie była w stanie odskoczyć na więcej niż jedno posiadanie. Końcówka spotkania sprowadziła się głównie do rzucania osobistych przez obie ekipy. Decydująca akcja była idealnym podsumowaniem całego spotkania. Celtics pogubili się w taki sposób, że nawet nie oddali rzutu decydującego o losach mecz. A może chcieli się pogubić?

 

HOT:

NOT: Duet Pressey + Bradley rzucił dzisiaj z gry tylko 8 z 28 prób, w tym 0-7 zza łuku.

 

5 rzeczy, które zobaczyliśmy:

1. Koszmarnego Bradleya. Avery w ostatnich 2 spotkaniach jest 12-41FG. Jego selekcja rzutowa była na ułomnym poziomie i nie mogę się nadziwić, że gracze Orlando zablokowali go tylko dwukrotnie.

2. Efektywnego i dobrze grajacego Krisa Humphriesa. Zdobył on dzisiaj 18 punktów (season-high), 12 zbiórek, 2 bloki i przechwyt. Był również najlepszym obrońcą na boisku i pomimo porażki zanotował +11, gdy przebywał na parkiecie.

3. Brak wsparcia z ławki rezerwowych. Praktycznie tylko Olynyk dołożył jakąkolwiek znaczącą zdobycz punktową, chociaż jego występ i tak pozostawiał trochę do życzenia. Odliczając S5 i Olynyka, nasza ławka zdobyła tylko 10 punktów!

4. Przyzwoitego Jeffa Greena. Iron Man dzisiaj nie bał się wchodzić pod kosz, gdzie wymuszał całkiem sporo przewinień na zawodnikach Orlando. Nawet jeśli jego skuteczność z gry była słaba i nawiązywała do występu kolegów, to dzięki swojej agresywnej grze dorzucił 13 oczek tylko dzięki rzutom psobistym.

5. Tanktrain. Umiarkowanie umiejętnie maskowany, ale jednak tanktrain. Żadna z drużyn nie miała w sobie woli zwycięstwa.

 

Następne spotkanie gramy pojutrze, również na Florydzie. Tym razem przeciwnikiem Celtics będą rywale z Miami. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Boston wyjdzie lepiej przygotowany na to spotkanie, gdyż  z taką grą ciężko będzie uniknąć kompromitacji.