0,5l na głowę, czyli podsumowanie półmetka rozgrywek.

Fani NBA mają obecnie tą (nie)przyjemność znajdowania się w okolicach All-Star Game. Oprócz samego weekendu gwiazd, wiąże się to z niezliczoną ilością plotek, w których najczęściej jest tylko ziarenko prawdy. Część z nich ostrzy sobie zęby na dobicie udanego targu przez GMa swojej drużyny, inni drżą ze strachu przed oddaniem kluczowych zawodników. Weekend gwiazd oznacza też brak meczów Celtics. W tym specyficznym dla ligi okresie naszła mnie refleksja, że przecież znajdujemy się idealnie na półmetku ligowych zmagań. Mam więc zamiar podsumować pierwszą część sezonu i trochę oderwać Was od transferowych spekulacji.

 

Złe lepszego początki.

Początek sezonu nie należał do udanych. Bolesna porażka na inaugurację z Miami Heat (na szczęście po niezłej grze Bostończyków) oraz dwie przegrane na własnym parkiecie z ligowymi średniakami w postaci Bucks oraz 76ers. Sytuacji wcale nie ratowały 2 wygrane mecze z Wizards, które przecież zakończyły się po męczarniach, co nie świadczyło o Celtics zbyt dobrze. Koszykarze ze stolicy USA byli przecież w fatalnej formie i grali bez kilku kluczowych zawodników, takich jak Nene i John Wall.

Właściwie cała drużyna prezentowała się słabo. Tragiczne minuty dawali Lee, Terry i Green. Pierwsi dwaj czekali w narożnikach na corner-three, a ich aktywność w ataku była znikoma. Green z kolei bywał niemal niewidoczny na parkiecie i rzucał na niskiej skuteczności (oddając mało rzutów w ogóle). Widać, że niektórzy z nowych zawodników jeszcze nie odnaleźli się w układance Doca, w zespole brakowało też chemii z prawdziwego zdarzenia.

 

Krzywa wznosząca.

Następny okres gry Celtics wcale nie był dużo lepszy. Jednak zawodnicy z Beantown wreszcie zaczęli regularniej wygrywać. Dobre mecze z Bulls, Jazz, Raptors oraz OKC mogły napawać optymizmem. Zwłaszcza zwycięstwo z Oklahomą było czymś bardzo dla zespołu ważnym, Thunder to przecież jedni z głównych pretendendów do wygrania całej ligi. Niestety nadal zdarzały się mecze słabe, takie jak upokarzająca porażka w Detroit, zakończona blow-outem. Trzeba dodać, że drużyna Tłoków była wtedy w strasznym dołku i „bili” ją wszyscy jak chcieli. Po 10 kolejnych porażkach byli jednak w stanie roznieść słabych Celtów. Bostończycy nadal męczyli się w spotkaniach ze słabymi rywalami, które musieli wygrywać po dogrywkach (Orlando).

Z perspektywy poszczególnych zawodników, ten okres był jednak ważny. Zwłaszcza dla Jeffa Greena, który zaczął grać na wyższym poziomie i już wtedy częściowo spłacił kredyt zaufania (i swój wysoki kontrakt). Poza dobrymi minutami z ławki popisał się prawdziwymi monster dunkami, jak chociażby ten nad Jeffersonem. Garnett powiedział Greenowi, żeby ten zaczął grać twardo i pokazał pazur, a sam Jeff po jednym ze spotkań, w których popisał się dynamiką i zadziornością powiedział krótkie i zwięzłe: „No more Mr. Nice Guy”. I chociaż nadal zdarza mu się zanotować słabsze spotkanie to jednak widać, że trzyma się obranej przez siebie dewizy. Miał nawet okazję złapać faule techniczne, co mnie osobiście ucieszyło. Niech przeciwnicy wiedzą z kim mają do czynienia.

Końcówka listopada to również przebojowe wejście Jareda Sullingera, który wydzierał dla siebie coraz więcej minut w rotacji i skupiał na sobie uwagę całej ligi. Pojawiały się głosy, że zdecydowanie jest jednym ze stealów draftu. Wniósł do gry Celtics to, czego tak bardzo brakowało – zbiórki ofensywne. Imponował zadziornością, koszykarskim IQ oraz swoimi hustle plays.

Do pozostałych wydarzeń wartych uwagi na pewno warto zaliczyć przepychankę Rondo z Humphriesem. Pojawiły się po niej głosy, że Rajon nie potrafi zapanować nad emocjami w kluczowych momentach i może nas to kiedyś kosztować przegranie rundy w PO. Inni cieszyli się, że w drużynie panuje dobra atmosfera i gracze się wspierają wzajemnie. Faktem jest, że Rondo został nagrodzony zasłużonym zawieszeniem, nie było to też jedyne jego zawieszenie w tym sezonie (o całej karierze nie wspominając).

 

Breaking Point

Po serii meczów w kratkę, w których brak było wydarzeń przełomowych, coś zaczęło się dziać. Avery Bradley notuje udany powrót na parkiet w meczu z Grizzlies. Pokazuje, że nadal jest doskonałym obrońcą i jego wpływ na grę Celtics nadal jest znaczący. Mecz z Indianą 4 stycznia zakończył się raczej niespodziewanym, wysokim zwycięstwem 94-75. Po nim nastąpiła seria spotkań, które kibice śmiało mogą nazwać „Celtics Basketball”. Na dobre rozegrał się duet Pierce – Rondo. Ten pierwszy wygrał nam w końcówkach kilka spotkań (między innymi kapitalny mecz z Knicks w Madison Square Garden). Rondo z kolei na dobre się rozpędził i dołożył kilka triple-double (świetne mecze przeciwko Bobcats i Hawks). Reszta zawodników też grała na dobrym poziomie. Następnie nastąpiła seria kilku przykrych porażek (często pechowych, jak te z Bulls czy rewanże z Hawks i Knicks). Jednak to, co miało być punktem przełomowym w sezonie, miało dopiero nadejść.

Mecz z Miami Heat. Wszyscy zawodnicy są niezwykle zmotywowani i nakręceni na spotkanie z rywalami. Jednak na rozgrzewce Rajon Rondo odczuwa bóle w kolanie, które towarzyszyły mu od poprzedniego wyjazdu do Atlanty. Sztab medyczny Celtics podejmuje decyzję o zabraniu go do szpitala na szczegółowe badania. Miami zostało pokonane bez Rondo na parkiecie, jednak było to Pyrrusowe Zwycięstwo. Po meczu Celtowie dowiadują się, że RR9 zerwał ACL i do końca sezonu już nie wystąpi. Pojawiają się głosy, że trzeba rozpocząć przebudowę drużyny i pozbyć się KG i Pierce’a. Nastroje są grobowe.

Celtics Pride jednak daje znać o sobie. Bostończycy już na następny mecz z Kings wychodzą z podniesionymi głowami. Nawet kolejna kontuzja, eliminująca z gry do końca sezonu Jareda Sullingera, nie jest w stanie złamać ducha drużyny. Następuje seria efektownych zwycięstw. Rondo i Sullinger poddają się rehabilitacji i z nadzieją patrzą w przyszłość.

Drużyna „odpala” na dobre. Do dobrze grającego od niedawna Courtneya Lee, dołącza Jason Terry. Jet wystartował późno, ale to zawsze lepiej niż wcale. Notuje kilka świetnych występów, w kilku z nich rzuca około 20 punktów i więcej. Powracajacy po kontuzji palca Wilcox też daje dobre minuty. Nawet kochany przez Was Collins miał swoje lepsze spotkania (zwłaszcza to z Clippers, po którym co bardziej nadgorliwi z Was ochrzcili go mianem MVP).

 

Gdzie jesteśmy obecnie?

Kontuzja Leandro Barbosy dała kolejne pytania i żadnej odpowiedzi. Los nie jest łaskawy dla Celtów w tym sezonie. Trzeba jednak zakasać rękawy i grać dalej. Nie ma sensu odpuszczać, a już broń Boże tankować. Ten zespół nadal jest w stanie namieszać w PO, głęboko wierzę w drugą rundę. Danny Ainge musi jednak podpisać 1-2 obrońców, którzy wypełnią lukę w rotacji. Pojawia się coraz więcej głosów o polowaniu na Smitha. Już na początku tekstu zaznaczyłem, że nie będzie to kolejny news / plotka transferowa, nadmieniam tylko, że zmiany są nieuniknione i na pewno drużyna zostanie wzmocniona.

Za nami naprawdę interesująca połowa sezonu. Nadchodząca nie zapowiada się wcale gorzej. Zaczniemy trudną wyjazdową serią, podczas której szansę rewanżu dostaną silni Nuggets i pałający żądzą zemsty Lakers. Jednak już nie z takimi przeciwnościami losu Celtowie radzili sobie doskonale.

 

Go Celtics!